14 kwietnia 2014

Choroba Afektywna Dwubiegunowa

Tytuł na początku miał być prowokacją, chciałam, żeby Google o mnie pamiętało, żeby więcej świrów spragnionych
wiedzy trafiało w to miejsce. Podpatrzyłam od kolegi po fachu, co każdy post tak tytułował- choroba dwubiegunowa to, sramto i tamto.
Tak, podobno na to choruje, radzę sobie świetnie i to bez leków (rok temu ujarana wsypałam je do kibla). Nadaję w internecie, jaka jestem oświecona, czasem z przerwą na ciężką depresję.
Beznadziejnie się zakochuję i niszczę większość relacji (A to już Borderline).
Leczę się marihuaną. Rekreacyjnie zarzucam coś twardszego (ostatniej zimy prawię się zabiłam).

O kurwa, coś mi tutaj nie gra.
Kim na prawdę jestem poza swoimi wyobrażeniami? Teraz widzę, po tym krótkim słowotoku widzę, że tytuł dobrałam doskonale. Dramat zamknięty w trzech słowach, o nieznanym finale.

Dupeczki

Budzę się rano, odpalam papierosa. Nikogo i niczego nie zjadam na śniadanie, buzuje za to w kubku kawa i krew w moich żyłach. Odpalam Robię przegląd pracy i pojawia się wrzenie. Narastające wkurwienie. Najpierw morduje piórem, poprzez stukot klawiatury. Na pamflet odpowiadam ogniem, drukuje miażdżąca ripostę- nie wiadomo po co, może niepotrzebnie. W dłoniach czuje niepokojące drżenie. Są podejrzanie lekkie, tak jak całe moje ciało. Głowa za to taka pełna. Przeciążenie.
Dzisiaj świata nie lubię, a świat nie lubi mnie. Ale najgorsze dopiero przede mną.
Miejsce bitwy to świat wirtualny, orężem klawiatura a ja szukam zaczepki.

I jest- magiczne słowo- Dupeczki!
Kolega (dobry kumpel nawet), polubił stronę z "dupeczkami" w tytule. A ja przecież jestem feministką i nie mogłam tak tego zostawić...
Zaczęłam kulturalnie od zarzucenia mu hipokryzji. Dyskusja trwała około trzech godzin, kotem kręciłam ja, przypierałam do muru i łaknęłam krwi. Na dodatek miałam rację.
Kolejny znajomy mniej. Poprzedni wyleciał za głupie komentarze pod zdjęciem martwego konia. Po wymianie trzech zdań... Też zresztą miałam rację.

Ale tym razem przegięłam. Dzisiejsza ofiara zniknęła z tablicy jak ślady krwi z miejsca zbrodni.
Kolejne zabójstwo na facebooku.
Ale przecież miałam rację.

Nic to, mimo że odczuwam lekki dysonans nawet się nie tłumaczę. Ręce mam coraz lżejsze, głos coraz częściej mi się podnosi. Pojawia się telefon, od najbliższej przyjaciółki słyszę, że mnie nosi. Jak rażona piorunem przyznaję jej rację. Straciłam kontrolę.
Straciłam wgląd. Nie zauważyłam narastającej dysforii, zapomniałam, że nie wolno zbytnio się nakręcać i że chłonąć trzeba tylko pozytywną energię. Zapomniałam, że gdy zdobywa się świat i wchodzi na szczyty trzeba wyjątkowo się pilnować.
I że polskie zioło nie kopie tak jak holenderskie.

I że o Borderline czytałam mniej niż o ChAD. O fuck, nadal jestem pojebana.
A kolegi żal, mimo że miałam rację. On też ją miał, ale w innej kwestii.
Więc go skasowałam.