2 grudnia 2013

O krok

Jeszcze chwila, niech ktoś to jeszcze trochę podkręci. Niech znowu nastąpi pełna mobilizacja  i nastanie czas gór przenoszenia.

To zawsze zaskakuje, choć jest oczekiwane. Całkowita zmiana perspektywy, na nowo odkrywany stan uniesienia. Jak wiosna po zimie, wielkie ożywienie ducha. I wielkie deja- vu, odnoszące się do całej rzeczywistości. Tak, Panie i Panowie!!!

Prawdy objawione znowu są na wyciagnięcie dłoni!!! i jak zawsze pojawiają się w ostatniej chwili.
Coś nie pozwala mi jednak upaść, wciąż odwracam łeb do słońca.
I gdy odzyskuję Moc Sprawczą, rzeczywistość znowu gra, tak jak jej zagram (no przecież jestem tutaj) a ja jestem kuloodporna.

Znam już siebie na tyle, żeby wiedzieć, że potrzebuję tylko iskry, żeby odpalić.
Czekam. Light my fire.

 Our little group has always been
And always will until the end.

To już powiedziano a ja się pod tym podpisuję. Czuję się znów wybrana, a to czyste szaleństwo. jednak wszystkie Znaki na niebie i ziemi za tym przemawiają. Boże, kto widzi Znaki? Wariaci tylko... Ale jak jaśniej ująć, że widzi się w ty wszystkim głębszy sens.
Znowu widzę wyjście z tego pierdolonego matrixa. Brama nie runęła, zmieniły się jedynie filary.
Chyba. Jeszcze nie wiem. Podejrzewam.


I pierdolone 27, jak ja ich doskonale rozumiem, jak wychwytuję słowa skierowane również do mnie, jak opisują moje stany ducha, jak ubierają w słowa to, co przeżywam.  jakim cudem jeszcze żyję? To jest dopiero psychoza- ja śpiewam dużo gorzej niż piszę. Ale i tak lubię to bardziej. Dobra, przyznam się. Śpiewam zajebiście, ale się nie przyznam, bo jeszcze ktoś mi powie, że to urojenia wielkościowe...
Nevermind.




17 listopada 2013

Pocztówka spod pościeli

Robię ogromne postępy, dzisiaj udało mi się umyć, być może nawet się wymaluję. Prawdopodobnie nie spędzę całego dnia w łóżku. Największą duma napawa mnie jednak fakt, że od trzech dni znowu jem i że przez prawie tydzień nie piłam! .
Zjadłam śniadanie i porozmawiałam ze współlokatorką. Może wyjdę z domu. Depresja uczy człowieka jak się cieszyć z małych rzeczy. Nie mam amfetaminy, kurwa nie mam fety na ten weekend. Czwarty dzień na Prozacu, zaczynam dostrzegać, że istnieje świat wokół mnie.

Mam pokój, trzy na cztery metry, cholernie brzydki, tylko pościel jest ładna, chociaż nie pachnie mężczyzną. Po prawej ręce kawa, po lewej popielniczka ze skręconym blantem. Na kolanach laptop. Moje stanowisko dowodzenia wszechświatem. Piszę dużo więcej niż tu publikuję, jeszcze więcej gapię się w pustą kartkę. Boję się, że ktoś zapuka do drzwi, że będzie czegoś ode mnie chciał. Nie chcę żadnych interakcji, żadnego społecznego życia, które nie łączy się ze wspólnym ćpaniem. Potrzebuję samotności, jak na razie za dużo się działo. Co z ta fetą, cholera jasna?

Jak to się stało? Musiało się stać. Cztery z kolei weekendy na czymś twardym robią kuku neuroprzkaźnikom i zaburzają wytwarzanie tych tam, hormonów szczęścia. Przeeuforyzowałam się w te weekendy tak bardzo, że mi na co dzień ich zabrakło. Poza tym, stare i nowe, ciekawe relacje międzyludzkie, jakieś nieprzemyślane przygody i stało się! Jest dół. Nic co by mogło mnie zaskoczyć, nikt chyba też nie liczył, że będę cały czas tryskać maniakalną niezniszczalnością.  To, że przez ostatnie pół roku jaram niemal codziennie, też pewnie nie jest bez znaczenia.

To jednak zupełnie inna depresja niż te poprzednie. Więcej w niej poczucia winy, niż krzywdy- jak to zazwyczaj bywało. Pozornie to wiele ułatwia, bo jedyna osobą której muszę wybaczyć jestem ja sama. Jakie to proste, prawda? Dręczą mnie ciągłe wizualizacje tego, co mogłam mieć i momentu, kiedy, to spierdoliłam. Wszystkie moje stracone szanse, również te na miłość.

Nieustanne odurzenie. Ograniczenie swojej rzeczywistości do kilku, rzecz jasna, negatywnych aspektów. Zadręczanie się wyrzutami sumienia i odcięcie od świata zewnętrznego. Nawet facebooka już nie odpalam. Prozac popijam czerwonym winem i ubieram się na czarno. Odpierdala mi już zupełnie, mam w dupie, czy otoczenie to dostrzega. Czasem strzelę jakimś dziwnym tekstem, co w sumie nikogo nie zaskakuje- słynę z ciekawego poczucia humoru. Gorzej, że potrafię na długo zamilknąć- co mi się prędzej nie zdarzało. Zdarza mi się też przez trzy dni z rzędu nie jeść
I nawet mi to zbytnio nie przeszkadza- to też nowość. Depresja A.D. 2013 jest pogodzona z losem. nie ma w niej wojowniczego zacięcia jak dwa lata temu, woli walki. I dobrze, i tak minie, nie ma co się szarpać, bo to walka z samym sobą. A mi się nie chce nawet wstać z łóżka.

Będzie dobrze, zaraz mi przejdzie. Obudziłam się godzinę temu a już jestem nietrzeźwa. Nie jestem do końca pewna, jaki mamy dzień tygodnia. Wiem, że miesiąc temu śpiewałam inaczej. Miesiąc temu było fajnie, choć też nie wychodziłam z łóżka. I byłam słodko naćpana, co też wiele wyjaśnia.
Pamiętajcie więc, kochane dzieci! Narkotyki destabilizują!
Ale są takie dobre, zwłaszcza podane z seksem bez zobowiązań.

10 listopada 2013

Back to Black

Muszę to ogłosić, muszę ubrać w słowa
Choć wiem jak to wyrazić, nie jestem gotowa
Przyznać się do błędu, pochować marzenia
Przestać się spodziewać lepszego zakończenia
Powiedzieć światu, że wracam do żałoby
Tu jest znicz a tutaj wieniec- wewnątrz mojej głowy

Tu są myśli czarne, tutaj najczarniejsze
Pod tą częścią czaszki planuję ucieczkę
Może skok z wieżowca, a może tabletki
Wybór drogi zejścia mamy tutaj wielki
Tu mnożą się lęki, tu ataki płaczu
Tak, tutaj właśnie, zaraz za rozpaczą

Biała Noc Listopadowa

Ciągle trwa, choć na zegarze siódma rano. Można wstać z łóżka, pomyśleć o śniadaniu. Zaparzyć kawę i
poudawać normalność. Śniadania nie będzie z bardzo prozaicznego powodu. Nie jestem głodna, przyjęta dziś przeze mnie amfetamina skutecznie zlikwidowała apetyt. Ostatnią kreskę wciągnęłam tuż przed rozpoczęciem pisania tego postu- no bo jak o fecie pisać bez fety? Na swoją obronę dodam, że dość długo się nad tym posunięciem zastanawiałam. Czy nie przesadzę, czy fety wystarczy... Wystarczy, wolę zjeść wszystko w ciągu doby i pobawić się w twórczość, niż zostawić na później. "Później" zbyt często kończy telefonem do dilera po dwóch dniach lotu i zupełnie niepotrzebnym ciągiem.

9 listopada 2013

Gdybyś

Gdybyś dał mi chwilę więcej, parę godzin, może dobę
Gdybyś słuchał moich szeptów - teraz byłabym przy Tobie.
Snuła swoje opowieści, była obok, dotykała
Zasypiała bezboleśnie, bez oporu oddychała

Gdybyś słuchał moich szeptów- teraz byłabym przy Tobie
Zamiast myśleć bezustannie, czego jeszcze Ci nie powiem
O co Ciebie nie zapytam, czego pewnie nie usłyszę
O dialogach aż do rana, których nigdy już nie spiszę

Gdybyś słuchał moich szeptów- gdybym tyle nie krzyczała
Gdybyś był choć trochę bliżej, gdybym ja nie zwariowała
Gdybym tak dużo nie piła i mniej miała do ukrycia
Może nie byłbyś natchnieniem, ale słodką proza życia

Gdybyś dał mi chwilę więcej, parę godzin, może dobę
Tańczyłabym razem z wiatrem, zabawiała Ciebie słowem
I słuchałabym dokładniej i uważniej bym patrzyła

7 listopada 2013

Narkotyki

 Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam dziś po powrocie do domu było skręcenie blanta. Potem konsumpcja, odpalenie muzyki, konsumpcja, pranie nawet wstawiłam i pomyłam gary. Cały czas zastanawiałam się, co tutaj wydrukować- bo pomysłów mam sporo.
I gdy byłam do już gotowa, kiedy to dokonywałam ostatnich poprawek na playliście, gdy logowałam się  już do bloggera uświadomiłam sobie, że czegoś mi do pełni tej chwili brakuje. Pusta przestrzeń po prawej stronie stanowiska; nie miałam browara.
Zbiegłam więc wesoło po schodach, dotarłam do lodówki- w międzyczasie potłukłam kieliszek, który kupiłam z myślą o porto-i wyciągając odpowiednio schłodzone piwo dokonałam jej przeglądu. Zaopatrzenie w żywność do końca tygodnia (jest środa). Ha! Może nawet dłużej, bo w weekend pewnie się nawciągam. (Amfetaminy, jakby ktoś nie skumał)
I wtedy mnie oświeciło. Napiszę dzisiaj o moich problemach z narkotykami i alkoholem. Tylko najpierw ukręcę i zapalę drugiego blanta.

4 listopada 2013

Nieznośny ból istnienia

Kto zna to uczucie, ręka w górę! Tak, widzę, nie jestem sama- inni też tak maja, ktoś już przede mną sformułował tytułowe pojecie. Napisano o tym całe tomy. Historia stara jak świat.
Od zarania dziejów towarzyszy nam mniejszy lub większy ból dupy. Takie wewnętrzne fuj wobec swojego istnienia.
Czasami rwący, odbierający zdolność racjonalnego myślenia- ten, co rzuca o podłogę i lubi ostre zabawki, a czasem lekko ćmiący na granicy świadomości.
Ucieczka karana jest śmiercią. I tak źle i tak niedobrze. Ciągłe rozdarcie między dwoma instynktami- absolutny brak swojego miejsca.
Pomaga alkohol, narkotyki i miłość. Ta ostatnia miewa niezłe osiągi, ale jest dużo mniej dostępna niż dwa pierwsze środki. Na szczęście zawsze można najeść się extasy i poudawać.

Niemożność ucieczki od samego siebie, niechciane toki myślenia. Niewygodne sytuacje w których bierzemy udział, ci wszyscy ludzie, których nie kochamy i codzienność bez najmniejszej ekscytacji- ten nieznośny ból istnienia! Cierń, który wbija nam się w serce przy każdym oddechu. Czasem bardzo głęboko- zostają po tym blizny nie tylko na rękach.
Komu to do życia potrzebne? Przecież to najzwyczajniej w świecie nieprzyjemne! Tak się katować na co dzień. Tak, tak... sam siebie- bo chyba nie myślisz, że katuje Cie rzeczywistość? Może inaczej, dokładniej. Wprawdzie to ona cie meczy, ale ty ją kreujesz! Zobacz jaki jesteś pojebany! Co Ty robisz ze swoim życiem!
I tak w kółko. Pretensje do siebie i do rzeczywistości. Wyrzuty, jak bardzo mogło być inaczej i dlaczego to jak jest nie wystarcza. Czasem biją cie po twarzy, czasem szepczą Ci do ucha.  A ty słuchasz.
Nie uciekniesz. Chyba, że sznur, wieżowiec jakiś. Duża ilość psychotropów...

Zastanawiam się nad jednym. Widzę to jak na dłoni- wpadam w Depresję. To bije z moich postów, bije ze zmiany kolorystyki. Nie ma już lotu sprzed pół roku, nie ma styczniowego braku pokory. Czyżby historia miała zatoczyć koło, czyżbym się myliła- nie można ogarnąć ChAD samodzielnie.
Że zawsze spadasz, nie ważne jak blisko słońca byłeś.

Zastanawiam się, jak wiele zrobię, by udowodnić, że jednak miałam rację.
Nienawidzę przyznawać się do błędów


3 listopada 2013

Słowo na niedzielę.

Wysoko cenię moje szaleństwo, głównie przez nie się definiuję. Inne kobiety są przede wszystkim matkami, żonami, artystkami czy kimś tam jeszcze- ja jestem wariatką. Może wynika to ze zbyt wielkiej koncentracji na swoim świecie wewnętrznym- odkąd sięgam pamięcią sprawdzam, kim na prawdę jestem. Nieustanna introspekcja. Aż boli czasem, zwłaszcza jak upalę się za bardzo.
Kluczowe pytanie- po co tam patrzę?

Może gdyby inni też spojrzeli głęboko siebie też popadliby w obłęd? Szukając demonów można je obudzić. Może to najzwyklejszy narcyzm i egoizm, który nie pozwala mi na zbudowanie zdrowej relacji. Świadomość problemu jedynie go pogłębia, jeśli nadal nic nie możesz zrobić.
Pytanie drugie- czy zamierzam robić cokolwiek?

Moim szaleństwem wybudowałam wokół siebie mur. Chwilami nawet podoba mi się ta zabawa. W internecie jestem PolishPsycho, "Hannibala" oglądam z wypiekami a psychiatrom pyskuję.
Kurwa mać, rolą mojego życia jest bycie wariatką! Na szczęście nie jedyną w tej sztuce, ale jedyną, która nawet normalną być się nie stara. Niekwestionowana gwiazda wieczoru, oby nie spadająca.

I patrzę czasem na siebie z boku i wołam- nie idź tą drogą, PolishPsycho! Zajmij się czymś lżejszym niż ciągłe rycie sobie bani, poszukaj normalnego chłopaka, nie ćpaj tyle, więcej medytuj. Zamiast pisać o psychiatrii załóż bloga o modzie. Temat wdzięczny a i kasę można zarobić.
Chciałabym być normalna- tę rolę definitywnie odebrałam sobie sama, pieczątkę przybili psychiatrzy. Już nigdy takiej nie zagram- pozbawiono mnie niewinności i kazano samej pisać scenariusz.
Świadomie. Krok po kroku penetrować swoje szaleństwo, wejść do zatęchłej piwnicy i pobudzić wszystkie potwory. Robię to cały czas, czasem o tym piszę. W międzyczasie przeglądam w sieci mroczne obrazki.
Czy widzę siebie w jakiejkolwiek innej roli?

Czy to jest zdrowe? Mówi się, że szaleństwo chroni przed czymś jeszcze gorszym- w takim razie czego ja się boję? Przed czym się bronię nakładając maskę niespacyfikowanego ChADowca?
A boję się znowu niemal cały czas. Bardzo słabo, ale jednak. I nie podoba mi się to. Pojawia się dyskomfort. Nie tak to miało być, nie tak miało wyglądać. Widzę jak na dłoni wszystkie mechanizmy, widzę jak Mania 2013 narastała, jak wybuchała na nowo- była jak wielokrotny orgazm, na prawdę. Teraz widzę jej załamanie, tendencje do opadania nastroju.
Jeśli nic z tym nie zrobię, spirala się nakręci i będzie kaplica. Pisać nie przestanę, ale mogę życiowo się rozpieprzyć, a tego bym nie chciała.

Bycie świrem łatwe nie jest. Muszę nad sobą panować- i nie myśleć o tym. Dawać ujście emocjom tak, żeby mnie nie zabiły, kontrolować sposób myślenia. Bo zwariuję. A może od tego wszystkiego wariuję coraz bardziej.
Nie wiem. Możliwe, że przesadzam. Wiem tylko, że ChAD jest nieuleczalne, psychiatrzy rzadko kiedy pomagają a ja musze z tym żyć. To będzie wykręcać moją rzeczywistość do usranej śmierci- ale tylko ja mogę zdecydować do jakiego stopnia. Podobno.
Muszę w to wierzyć. O ile łatwiej mi było, gdy poruszałam się po znanych mi urojeniach- teraz pojawiają się nowe, wbudowują się w te starsze- i sięgają jeszcze głębiej, w moją rzeczywistość sprzed niemal dekady. Całość jest jeszcze bardziej spójna, strach przeradza się w panikę, bo to co zaczynam widzieć to już czyste szaleństwo.
Znalezienie w nim reguły tylko to potwierdzi.

26 października 2013

Bilet do raju

Tak, miałam kiedyś taki. Wiem, nie wierzycie- zapytacie, czemu mnie tam nie ma. Komu go sprzedałam, jaka była cena. No i w końcu wiadomo- raj przecież nie istnieje. W niektórych miejscach może być po prostu trochę mniej cienia, przyjemniejszy klimat, lepsze zarobki i służba zdrowia. Ludzie bardziej przyjaźni- bo zdrowi i najedzeni do syta. Ale anioły nie chodzą tam po ulicach, nawet rano obok ciebie się nie budzą. Nie, to nie raj, jedynie zachodnia Europa.

Bilet do raju- kiedyś taki miałam
Podróż drugą klasą, lecz cel pierwszorzędny
Stały pobyt w niebie, w wydaniu codziennym
Raj dnia powszedniego, Eden nasz przyziemny
Żadnego nadmiaru cudownych zdarzeń
Coś o Miłości i spełnieniu marzeń

Gdy niebo spada...


...a Ty czujesz się inaczej.

Co wtedy się dzieje?
Pamiętasz zapach tego poranka? Co jadłaś na śniadanie- czy jadłaś w ogóle.
Jakie słowo wpisałaś do wyszukiwarki, co się działo, gdy niebo spadało. 
Gdy wszystko stało się potwornie jasne i jednocześnie niepojęte. Automatyczna reakcja obronna i natychmiastowa refleksja- to przecież mogło mnie zabić. Codziennie o tym myślę i ciągle dochodzę do wniosku, że jeszcze zabić może. Ostatnio zdarza mi się fantazjować o utonięciu w Morzu Północnym . Może nawet wiersz o tym napiszę.
Co tak na prawdę chciałam zrobić i co zrobiłam, czy robię raczej- domagając się odpowiedzi. Co zyskałam, co straciłam. Ciągle zgubiona w gąszczu znaków, zaledwie cztery miesiące po kataklizmie. Ciągle nowe urojenia

Mężczyźni bez facebook'a ( I z facebookiem też)

Tak, kilku zostało.
Nie zaprosisz ich do grona znajomych, nie wstawisz im na tablicę romantycznej piosenki (choć czasem bardziej na miejscu byłby filmik porno), ani serduszka. Nie podzielą się siecią swoich znajomości. Nie- nie zaproszą cię do swojego świata, choć niby jesteś jego częścią- przynajmniej się w nim pojawiasz, zaznaczasz swoją obecność-pół biedy, jeśli tylko ciałem- gorzej, jeśli pozbawiony facebooka  osobnik zawładnie twoją rzeczywistością.
Ale nie o tym miała być mowa. Żadnego zaangażowania- przynajmniej oficjalnie, o tym nie mówimy wcale. Lepiej zacisnąć zęby na poduszce, żeby nie pobudzić sąsiadów.
Nie mów nic, zamknij oczy i wbij paznokcie w jego plecy- przynajmniej na to pozwala. Nie zadawaj pytań,  są niepotrzebne- żyjesz tu i teraz. Czym masz się przejmować- przecież nie chcesz niczego więcej. Tak deklarujesz, tego wymaga od ciebie sytuacja- za chwilę bliskości dasz z siebie wszystko ("nisko się cenisz"). Z resztą- czego tak do końca chcesz- wiesz?
Wszystko jest jak najbardziej jasne- i może pora się z tym pogodzić.

Boże,  i znowu o mężczyznach!
Znowu o nich piszę, za dużo o nich myślę
Za dużo ich w ogóle-  dzień i noc czasami
Dyktują o czym marzyć- to ciągnie się latami
Piękni i wspaniali mężczyźni z krwi i kości
Mężczyźni życia mego- czasami bezlitośni
W podboju mego ciała i świata  wewnętrznego
Kolejny wziął mnie sobie- niby to nic złego
Pokonał barykady, nie pytał, czy go wpuszczę
Który z narkotyków czujność moją uśpił?

Czy to była wódka, jak dawniej bywało?
Słowo, co ciałem się nigdy nie stało
Pod jakim kątem by na to nie patrzeć
Wszystko stworzone przez wyobraźnię
Ciężka psychoza, małe szaleństwo
Moje katharsis i moje męczeństwo
Zwyczajny przecież człowiek i złe okoliczności
Znienacka i na zawsze w głowie Ci zagościł
Twój własny Mesjasz zabrał Cię do nieba
Tak, to  Ci wystarczy, więcej Ci nie trzeba
On za dużo wypił, ty nie chcesz zapomnieć
To przecież takie piękne, chociaż nierozsądne
To takie romantyczne, takie nierozważne
On przecież był pijany, nie mówił poważnie

Może to jednak amfetamina?
Tak, to na pewno jej jest wina!
Za dużo euforii, nie byłaś krytyczna
Kontrolę przejęła strona fizyczna
Zwykłe, przyziemne, stare pożądanie
Posyp solidnie- zobaczysz, co się stanie
Jak krew przyspieszy, jak wzrośnie ciśnienie
Szybko się staniesz czystym pragnieniem
By wszedł do środka i żeby tam został
Zdarł z Ciebie ubranie, duszę Ci wychłostał
Tego typu zabawa czasem jest zbyt ostra
Upewnij się najpierw, czy wyzwaniu sprostasz
Opcji jest mniej niż by mogło się zdawać
Polecisz wysoko i długo będziesz spadać.

To może być też sprawka Konopi Indyjskich
Szerszej perspektywy, przyspieszonych myśli
Mogłaś zgubić drogę w tej rzeczywistości
W gąszczu jej metafor, w swojej wrażliwości
Uwierzysz tam we wszystko, wszystko brzmi logicznie
A to się dzieje, co właśnie Cię spotyka
To więcej niż miłość, to metafizyka
Być może i racja- przez wieki go szukałaś
zapaliłaś blanta- i go rozpoznałąś
Pokochasz na zawsze i w tym się zatracisz
Cena jest wysoka- tutaj duszą płacisz
Tu nie ma promocji, gwarancja za to mała
Że jakimś cudem wyjdziesz z tego cała


Czy jednak extasy, tabletka rozkoszy
Ciało takie ciepłe, takie wielkie oczy
Stan świadomości mało praktyczny
Fatalny  w skutkach błąd strategiczny
Zbyt miękki dotyk, oddech zbyt gorący
Stan pobudzenia niemal drażniący
Największa słabość naćpanych kobiet
Każdy mężczyzna zdaje się im bogiem
To tylko chemia, pozbądź się złudzenia
Nie on był sprawcą tamtego uniesienia
To tylko extasy, to tylko jego ciało
Ciało niemal doskonałe, którego zawsze mało
On zniknie na pewno i nieodwracalnie
Zostaniesz sama, możliwe, ze na dnie

Co im wyważa drzwi w kobiecych głowach?
Choć mało która otworzyć jest na to gotowa
Co się z nią stanie gdy on wejdzie do środka
Jak długo tam będzie, kogo jeszcze spotka
Co ze sobą wniesie, co zechce zostawić
W skrajnych przypadku może przecież zabić
Bo gdy zniknie w końcu- a zniknie na pewno
Zostaniesz sama bez duszy fragmentu
Gdzieś pogubiłaś jej spore kawałki
Wierząc uparcie w te same bajki
Głośno, wyraźnie i aż do znudzenia
Powtarzaj za mną że Miłości nie ma!
Nie daj się nabrać na kolan drżenie
Ciepło jego ciała, oddechu przyspieszenie.
Nawet nie przyjmuj do wiadomości
Że on się może w głowie twej rozgościć
I raz na zawsze zapomnij o pragnieniach
Coś czego nie ma, nie wymaga spełnienia

Miało być o facetach bez fejsa... Cóż, wyszło inaczej, poniosło mnie, trochę zboczyłam z tematu. Na swoją obronę dodam, że byli, są i będą moją inspiracją. Są tak fascynujący, że wiersze zaczynam pisać. Poświęcam się w imię sztuki.

I pogryzionej poduszki;)











7 września 2013

Po co mi ta fluoksetyna?

Bywa, że przyjmuję zdrową perspektywę, a przynajmniej przez zdrowych przyjętą. Widzę wtedy bardzo dokładnie jak jest ze mną źle. Jak tracę krytycyzm i kontakt z rzeczywistością.

Urojenia na tle religijnym. Bardzo złożone- cały system stworzyłam, by je zracjonalizować. Ale to oczywiste, to nic zaskakującego- dużo przyjemniej wierzyć, że jest się oświeconym niż obłąkanym. Nie przecież nie powiem sobie, że wszystko, w co wierzyłam, że rola która wydawało mi się, że gram to tylko wytwór niespokojnego umysłu. Jeśli przestane widzieć w tym sens, zwariuję- można powiedzieć, że owe urojenia chronię mnie przed Depresją.
Choroba Afektywna Dwubiegunowa to nic innego jak wieczna ucieczka przed Depresją- Ona jest gdzieś tam zawsze, poza polem widzenia. Zawsze można przymknąć na nią oczy a jeszcze lepiej- zasłonić widok.
Smutne? Jak diabli. Prawie tak smutne jak nakręcanie się prozakiem- fluoksetyna wybija na wyże. Oczywiście nie konsultowałam jej zażywania z lekarzem ani z farmaceutą.

Po co mi fluoksetyna, cholera jasna? Przecież wszystko w porządku, przecież nie mam powodów do rozpaczy. Zmieniłam tak wiele, zrobiłam ogromny krok do przodu. Jestem gdzie indziej, otoczona przez innych ludzi gdzie nikt nie ma pojęcia o pewnych epizodach z mojej przeszłości.
Czerwcowy kataklizm, kiedy to wydrukowałam przejmujące posty pod tytułem "Serce z kamienia" czy "Psychopata" nie powalił mnie na łopatki, jedynie zmobilizował do działania. (Jakiego działania, Idiotko, przecież nie masz już marzeń!) Przecież wszystko jest, kurwa, w porządku!

Nigdy nie byłam tak blisko, nigdy nie czułam tak wielkiego dystansu. Serce jeszcze mi nie pękło sklejam je na każdy możliwy sposób. Daję rady, nigdy nie byłam tak silna.
(Gdzie jesteś?)
Nie potrzebuję nikogo, przede mną jest tak wiele- przecież przetrwałam już tak wiele, jestem niezniszczalna.
(Odezwij się)
Jestem w pięknym miejscu, otoczona przez moje ukochane konie, lubiana i doceniana. Lepiej nie było od kilku lat- przynajmniej w kwestiach materialnych. No i mentalnie też jest nieźle.
(Zabierz mnie do siebie)

Muszę przestać myśleć, pisać. Bo jeszcze zmienię tytuł posta na "Can you hear me? Ileśtam".
A to przecież bezcelowe.
Właśnie po to mi fluoksetyna.


9 czerwca 2013

Psychopata

Nie jestem jedynym świrem na świecie. Są nas miliony. Żyjemy sobie wśród całkiem normalnej populacji, której z wzajemnością nie rozumiemy, czasem trafiamy na siebie i jest ciekawie.
jest nas wielu i jesteśmy różni, odbija nam na setki sposobów. Są niespokojni ChADowcy, całkiem obcy schizofrenicy i psychopaci.
Te zimne, nieczułe bestie. Fascynują człowieka, nawet filmy się o nich kręci. Pamiętacie Hannibala Lectera? Całkowite zaprzeczenie ChADowca, który czuje aż za bardzo. Drugi biegun, można by rzec.Zderzenie przebiega głośno. Bo my to tak na prawdę zagubione duchy, medycznie poklasyfikowane, te nazwy nie oddają istoty problemu, ale jakoś to nazwać trzeba. No nie nazwę przecież nikogo upadłym aniołem, bo jeszcze mnie wezmą za wariatkę...

7 czerwca 2013

Serce z kamienia

Zmieniłam zdanie, coś jeszcze tutaj napiszę.
Choć nawet nie wiem co- tak samo jak nie wiedziałam, jak bardzo zaskoczy mnie życie. Wyjdzie w praniu, jak głosi stara mądrość ludowa.
Jako ChADowiec powinnam przyzwyczaić się do nagłych zwrotów akcji, mój mózg jest wręcz na nie zaprogramowany, powinnam wiedzieć, że nic nie jest pewne, zamiast pielęgnować obraz stałej rzeczywistosci.
Głupia byłam, nie widziałam alternatywnych światów, tak skupiona na jednym rzeczywistości aspekcie, że nazwałam go pierwszym  filarem mojego szaleństwa. Razem z drugim miały tworzyć bramę do prawdy o mnie, o roli, która mam odegrać. Piękny to był filar, rzeźbiony najszlachetniejszymi uczuciami i najprawdziwszym cierpieniem. Euforia i udręka w jednym, esencja dwubiegunowości.
Jedna z osi mojego życia.
Gdy szykowałam się do przejścia przez bramę, filar runął, jakimś cudem nie dostałam w łeb fragmentami walącej się konstrukcji. Nie oszalałam, stoję dalej, nawet nie ugięłam kolan.
A przecież powinnam wpaść w otchłań.
A ja głośno się śmieję.
Powinnam nie widzieć wyjścia- bramy już nie ma!
A ja cieszę się, że już nic nie zastawia mi widoku na horyzont.

Nie spodziewałam się po sobie takiej siły, zwłaszcza, że jestem w grupie podniesionego ryzyka. Należy pamiętać, że na drugie imię mi depresja a moja psychika konstrukcją przypomina jajko- trzeba trzymać w ciepłym i chronić przed wstrząsami.
Nie poleciałam z płaczem do Psychiatry, nie podarłam mapy moich urojeń- kieruję się nią dalej, choć bramy już nie ma. Ale zanim zrobię krok na przód w stronę przyszłości, której nawet nie potrafię sobie wyobrazić- wyryję epitafium na sercu z kamienia.

4 maja 2013

O samobójstwie dwa słowa


O samobójstwie dwa słowa
Czym dziś zabłyśnie moja chora głowa
Wzrok już zwróciła na drugą stronę
Chwila, gdy na raz gasnę i płonę
Słowa, co sterczą z ust wciąż otwartych
Grad kondolencji- niewiele wartych
Ostatnie szanse- wykorzystane
Już dość, już ani chwili tu nie zostanę

Sznury, tabletki, budynki wysokie
Na drugą stronę dostanę się skokiem
Bez przeszkolenia, bez spadochronu
Daleko od Boga, daleko do domu
Wizja zbawienia niewiele warta
Siłą z boskiego gardła wydarta

Sznury, żyletki i narkotyki
Mruczą zza grobu statystyki
Procenty, promile, bez analogi
Wobec niejednej, smutnej historii

Sznury, tabletki, budynki wysokie
Poczekaj chwilę, grób sobie kopię
To zajmie chwilę, potem pożegnanie
Nic, już nic więcej po mnie nie zostanie
Czy płaczę? Tak, wyję, zalewam się łzami
W rozpaczy jesteśmy niepokonani
Mistrzowie żałoby, połamane głowy
Kosa już opada, Śmierć wyszła na łowy
Patetyczni, romantyczni
W nieistnieniu swym statyczni
Na zawsze martwi bohaterowie tragiczni

Poprawione 10.11.2013.
Jestem tchórzem, nie miałabym odwagi na samobójstwo. Za bardzo bałabym się potencjalnej kary- w końcu to dezercja. Bałabym się zobaczyć, ile szans straciłam, co mogłam jeszcze zrobić, a czego nie zrobiłam. Nie, to zdecydowanie nie dla mnie- tylko czasem o nim fantazjuję,  zastanawiam się nad reakcję niektórych osób i jak to jest umierać.
Na tę chwilę, na wszystkie chwile minione- ciągle przecież żyję- samobójstwa się boję i go nie planuje.
Może kiedyś zmienię zdanie, życie czasem zaskakuje.

Magia

Wyobraź sobie, że magia rzeczywiście istnieje. Że na stosach płonęły też prawdziwe czarownice, że nie błądzili aż tak bardzo alchemicy a rzeczywistość można zakrzywić. Siła woli, rzecz jasna.

Dopuszczasz taka możliwość? Mieści Ci się to w głowie? Co widzisz? Cuda?
A może dziwnie nieprzypadkowe przypadki, zagadkowa sieć powiązań, tak subtelna, ze na granicy świadomości majaczącą.
Słyszysz cichy szept, mówi "Coś w tym jest". Ale to dopiero początek składania układanki. Jest jeszcze wiele puzzli, ale ty to wiesz i zaczynasz ich szukać, pochowanych w różnych zakamarkach rzeczywistości, która nagle staje się coraz bardziej dynamiczna.
Piękna, kolorowa, kusi coraz bardziej, masz świadomość wielkiej niespodzianki, którą sam sobie uczynisz.
Pojawia się Moc Sprawcza.
I Ci, którzy zechcą Cie jej pozbawić (ciekawe dlaczego?). Byli zawsze. Krzyżowali, podpalali stosy, w końcu pozbawili ludzkość w magię wiary- wtedy po prostu przestaje ona działać- bo jak ma działać, nieużywana, zapomniana?
Wydaje im się, że wygrali, że ja ośmieszyli, zrobili z niej żenującego błazna.

Nieprawda. Zapomnij o nich zupełnie, zapomnij o wszystkim, co do tej pory o magii słyszałeś, patrz uważnie w rzeczywistość, myśl świadomie.
I czekaj na kolejny głos, tym razem już Twój, który krzyknie w końcu
"To jest to"!

22 kwietnia 2013

Pokaż mi swoje Borderline!

Jestem pojebana, jak mało kto. Nie dość, że ChAD i politoksykomania, to jeszcze, bardzo modne, zaburzenie osobowości typu Borderline. W niektórych kręgach wyskakiwanie z tym jest traktowane, jak chwalenie się posiadaniem wątroby. Na Borderline głównie cierpią niekochane kobiety, narkomani i Ci, co do których jasne jest, że coś w główce nie tak, ale nie wiadomo, jak ich zdiagnozować. 
Jest też grupa wiecznie użalających się nad sobą panienek z dobrego domu, których po prostu nikt dobrze nie pieprzy i nie maja innych zmartwień, więc, za kasę tatusia, latają po psychoterapeutach- a diagnozę takiej trzeba postawić.

Moje Borderline... jak to pięknie ujęła koleżanka na pewnym zacnym forum dla ćpunów, "trucizna płynąca w naszych żyłach..." Mój niestabilny obraz swojej osoby, od natchnionego geniusza, do odklejonej wariatki, poruszającej się po rzeczywistości na podstawie mapy z wyostrzonych do granic możliwości uczuć, czasem z celem jasno sprecyzowanym, a czasem niemal w ciemnościach .
Moje Borderline, moja zachłanność na doznania... Nie dla mnie stabilizacja, dla mnie jest intensywność- nie czuć wszystkiego, to nie czuć wcale. Wszystkie kolory tęczy, najostrzejsze kontrasty. Wieczny głód uniesienia- może stąd skłonność i bezwarunkowe poddawanie się maniakalnym zrywom.
Moje Borderline, moja autodestrukcja... Było minęło, może nadal jest- nie wiem, wiele przed sobą ukrywam. Udaję ze jest dobrze, że wsypanie leków do kibla było dobrym pomysłem, aktem wyzwolenia? Mój wieczny bunt, nawet wobec wyciągniętej, psychiatrycznej dłoni. czy to się liczy, Panie i Panowie?
Moje Borderline... Moje intensywne relacje, tak silnie powiązane z głodem doznań. Jak kochać, to tylko Księcia, żadnych połśrodków, żadnych miłych chłopaków z sąsiedztwa. Poddać się piorunowi, przeciwstawić logice, nawet jeśli skończy się to tragicznie. Zaangażować się całkowicie, oddać się w stu procentach, nie pozostawić chwili na wytchnienie.

Moje Borderline. Ja sama, esencja żywota mego okręcona wokół jednej osi. Głodu Miłości tak wielkiego, że przysłania oczy. Dotknąć, pocałować, rozmawiać, stopić się.  Bądź blisko, choć na jakiś czas, na chwile- bez tego umieram, usycham, rozpadam się. Pozbieraj te kawałki, nie pokalecz przy tym dłoni. Pozwól mi się dotknąć, popatrzeć na siebie, zachłannie wchłonę każda sekundę twojej obecności.
Zostanie ona we mnie i zapełni okrzyczane, charakterystyczne uczucie pustki, braku sensu w życiu, składową Borderline. Mojego Borderline, mojej sieci znajomości, mojego wszechświata pełnego imion i nazwisk, specyficznych relacji.  Przykładam do tego żargon medyczny, dostrzegam analogie. Widzę jak na dłoni...
Moje Borderline, zbyt piękne, by je leczyć, zbyt prawdziwe, by uznać je za zaburzenie. Zbyt bolesne, by normalnie z nim żyć. Bo w imię czego wyrzekać się siebie? W imię świętego spokoju, który nas nie satysfakcjonuje?  Morał z tego taki, że trzeba z nim żyć nienormalnie, jak na świra przystało.

Tylko wierząc w swoje Urojenia uczynimy je prawdziwymi. Po raz kolejny idę na całość, mam w końcu borderową skłonność do ryzyka.  Ryzykuje niemal wszystko, ryzykuje obłędem, całkowitym pomieszaniem zmysłów. ryzykuje, że rzeczywistość spoliczkuje mnie jak alfons dziwkę, ale mam to gdzieś.
Bo jeśli tego nie zrobię, zwariuje na pewno.

Kocham moje Borderline.

21 kwietnia 2013

Kobieta pracująca

Nie mam renty i nie chcę jej mieć, samą miłością żyć się nie da, a zarobić na narkotyki, alkohol i czasem na coś do jedzenia trzeba. Pracuje więc dzielnie, jestem królową parkingu, czyli akwizytorem.
Brzmi dumnie, prawda? Zawodowo nagabuje obcych ludzi przed centrami handlowymi, kłamię im prosto w oczy, czasem prowadzę podjazdowe wojny z nadgorliwą ochroną. Dziennie przemierzam pieszo dziesiątki kilometrów, dzięki czemu cieszę się zabójczą kondycją i nienaganną sylwetką. Od czasu odstawienia amfetaminy wypijam hektolitry kawy i zagryzam chińszczyzną (a co tam, niech naród wie, że akwizytora stać na żarcie w knajpach!)

I sprzedaję. Wciskam, wyciągam kasę, uciekam przed gniewnymi żonami co dopiero wydymanych na hajs panów , obcinam wzrokiem tablice rejestracyjne i czasem odwalam z kumpela z pracy taka popelinę, że narody klękają. Jest wesoło, jak łykają (w zawodowym slangu- kupują). Jak nie biorą robi się trochę nieprzyjemnie, ale trzeba to przełknąć i nagabywać dalej. W końcu zawsze jakąś kasę od ludzi się wyciągnie. Jak jest bardzo źle można strzelić sobie setę, albo kreskę, czego ostatnio jak ognia unikam.
Pamiętam jednak czasy, kiedy to człowiek wyniku nie zrobił, ale przynajmniej pocieszał się, że połaził sobie naćpany po parkingu.
Było, minęło...

Zastanawiam się nad jednym- czy Akwizytor to zawód, czy diagnoza. Wielu ich poznałam, żaden nie mieścił się w tak zwanej normie, z wiekszością jednak łączyła mnie nic porozumienia, słabość do substancji psychoaktywnych i specyficzne poczucie humoru. szybko poznawaliśmy swoje historie, żeby dojść do jednego wniosku- to praca dla najwiekszych twardzieli, bo dziewczę z dobrego domu po prostu tego nie ogarnie i nie będzie miało dostatecznie dużo tupetu, żeby robić to, co my robimy. Po pierwszych odmowach, burknięciach, czy machnięciach dłoni zadzwoni do tatusia i poprosi o przelew... Nie to co my, parkingowi wojownicy, co uśmiechną się jedynie szyderczo i ruszą dalej w poszukiwaniu kolejnej ofiary.

Nie krępuje mnie nic, poza własnym lenistwem. Sypiam do której chcę, uprawianie sportu też mam odhaczone. Mogę podróżować, zwiedzać, poznawać ludzi, buszować po sklepach z ciuchami, zerkać co chwile w internet. Nie grozi mi większość chorób tak popularnych przy siedzącym trybie życia. Do tego dochodzi niemal rodzinna atmosfera panująca na niektórych parkingach. Jestem ja, Kumpela, Nożownik, czasem ktoś z wycieraczkami biega, pojawi się zaprzyjaźniony ochroniarz, spalimy fajkę, pogadamy? ("U tego pana CGD byłaś? Aaaa... Tydzień temu łyknął?"

I sprzedam wszystko, nawet Diabłu święconą wodę. Perfumy dorzucę gratis:)


15 kwietnia 2013

Psychiatryk

Byłam w tym przybytku siedem tygodni. Równe 49 dni w domu wariatów. Gwiazda odziału, pielęgniarki i psychiatrzy mnie uwielbiali za świadome podejście do choroby i czarującą osobowość:)

Wbiłam się tam na własne życzenie, jak lew walczyłam o miejsce, odwiedzałam wszystkie możliwe izby przyjęć, tak było źle (sama do tego doprowadziłam) Ale też byłam ciekawa, co tam zobaczę.
Wszystko zaczęło się w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, kiedy to zbuntowałam się przeciwko swoim uczuciom. Spacyfikowały mnie w sześć tygodni, doprowadzając na skraj rozpaczy. Więcej już nie będę się stawiać, obiecuję.
Panią salową, co prowadziła mnie na oddział zagadałam. Psychiatrę, który mnie przyjmował też.
-Czemu pani brała amfetaminę?
-Bo mi w ręce wpadła.
-Mi jakoś nie wpada.
-Słabych pan ma kumpli..

Przeszłam więc razem z salową przez piękny park i wkroczyłam na oddział. Zobaczyłam ludzi chodzących po korytarzu, powiedziałam "dzień dobry" i zatrzasnęły się za mną drzwi do Normalnego Świata.

W locie

I przyszła wiosna, już jest, tuż obok, za oknem. I jak tu nie czuć się wspaniale czując na twarzy promienie słońca? Czy to nie powód, żeby życie zacząć celebrować, oddychać w końcu pełną piersią?

Tak jak i w styczniu nie wyfrunęłam do Tybetu, tak i teraz nie pobiegłam do Ziemi Świętej. Lekkie psychozy na tle religijnym to moja specjalność:) Uwielbiam, są takie pouczające! Grunt, to żeby człowiek nie zaczął nauczać na ulicy, nie w tych czasach- bo powiedzą, że wariat. Czyli jeśli ktoś myśli, że po ostatnich fajerwerkach utraciłam kontakt z rzeczywistością, jest w błędzie. One oświetliły mi drogę:)

Unoszę się na euforycznej fali, moje urojenia staja się rzeczywistością.
Bo rzeczywistość to nic innego jak wnętrze mojej głowy, a nim mogę czarować. Poddaję się szaleństwu, bo tylko ono jest prawdziwe, bardziej rzeczywistego świata nie widziałam- bo to mój świat. Moich marzeń i pragnień, moich snów o chwale.
To moje szczyty, moje błyski Oświecenia- przecież wiem, że to się dzieje na prawdę- że w mojej głowie- a w czyjej ma się dziać? Czy to źle, że wszystko, dosłownie każda chwila układa się w całość?

I to jest prawdziwe.

Pędzę na skrzydłach siły, której brak oderwał mnie od rzeczywistości i wepchnął do piekła. Zostało mi tylko wierzyć, że będzie dobrze, stopniowo zwiększać pułap i nie podchodzić za ostro do lądowania. Nie mam prawa dać się teraz uziemić- bo spotka mnie kara- po takim locie upadek może być bolesny, więc po prostu nie wolno mi spaść.

A to tylko słowa- ICH słowa- zawsze spadasz, zawsze spadasz, zawsze spadasz, zawsze spadasz, zawsze spadasz...

Nie i chuj. A nawet jeśli, to zamierzam bardzo długo latać.

7 kwietnia 2013

Stan Łaski

Żeby nie było, że jestem monotematyczna- Buddyjskie Oświecenie już było, teraz przerabiam Chrześcijański Stan Łaski:). Tak z okazji Wielkiej Nocy.
Życie mam ciekawe, na prawdę nie mogę narzekać, takie rzeczy spotykają tylko świętych, oświeconych i wariatów. Nie będę z tego powodu marudzić, czy łykać na to tabletek.
To by było bluźnierstwo.
I tak dryfuje sobie w tym stanie doskonałym przez rzeczywistość- spoglądam z tak wysoka, że nie potrzebuję już mapy. Tylko taka perspektywa pozwala dostrzec w szaleństwie regułę. Tak wysoko jeszcze nie byłam, lecę na najsilniejszych skrzydłach wszechświata. Siły co zbawia i leczy duszę- to ten sam ogień, co w depresji- tamten oczyszczał i trochę bolało, ale było watro.
Teraz płonę żywym światłem, na wysokości, na której można spotkać Boga.
Nie ma już uczucia przepływu energii, bo takie sformułowanie sugeruje, że ta energia jest czymś obcym. Teraz ja tą energia jestem.
Rozbłysłam- i to nie jest Supernova, po której zostaje zimny kawałek kosmosu lub czarna dziura. To błysk rodzącej się gwiazdy.
Czuję się niepokonana, bo jeśli Bóg jest ze mną, to kto przeciwko mnie?
A powszechnie wiadomo, że prawda wyzwala.

Bo dlaczego miałabym być nieszczęśliwa, czemu mam odmawiać sobie stanu pełnego szczęścia i spełnienia- przecież mój mózg aż się dwoi i troi, żeby mi ten stan podarować, moje neuroprzekażniki właśnie wyznają mi miłość. Cały mój układ hormonalny stara się zrobić mi dobrze!!!
A że rzeczywistość jest tylko w mojej głowie, to i ona jakby piekniejsza.

Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że Psychiatrzy i Psychologowie to kapłani fałszywego boga, jakim jest nauka. Żaden psychotrop nie uzdrawia tak jak Wiara.
Wiara jest łaską, podobnie jak Nadzieja, która pozwala przetrwać Najciemniejszą Noc Duszy i nie stracić zmysłów.

Bóg jest Miłością.

Wystarczy uwierzyć w jej istnienie. Przekroczyć próg Nadziei a wiara stanie się pewnością.
I to jest pełnia, to jest prawda, to jest oświecenie.

Fajnie tak zacząć wiosnę od Zmartwychwstania:)
Myślicie, że z takim podejściem będę nieszczęśliwa?

I ja w tym stanie mam iść po zamulacza??? Na prawdę byłabym idiotką.



25 marca 2013

Krzywe zwierciadło

To nie jest tak, że doznałam cudownego ozdrowienia, że u mnie wszystko cacy i że z radością celebruje nawet rozkoszny śnieżek za oknem (koniec Marca- WTF?). Nie jest prawdą też, że szybuje cały czas na maniakalnych skrzydłach i co piętnaście minut doznaje oświecenia, to by było zbyt piękne, poza tym nie stać mnie na takie ilości narkotyków, by uczynić to możliwym.

Wczorajszy dzień na przykład minął mi niemal cały na planowaniu samobójstwa i rozgrzebywaniu rany jaką niewątpliwie jest brak chłopa i związana z tym samotność.  Rzecz jasna, to nie wszystko- dałam się ponieść depresyjnej spirali i odprawiłam prawdziwe Gorzkie Żale, potaplałam się w poczuciu niskiej wartości, niezrozumienia, co chwile powtarzając sobie w myślach jaka jestem pojebana.
Na szczęście nie mogłam zdecydować się na sposób zejścia z tego świata i po raz kolejny doszłam do wniosku, ze ludzkość jeszcze o mnie nie usłyszała wiec samobója, jak widać na załączonym obrazku, nie strzeliłam. Pocierpiałam sobie za to brawurowo, łykając łzy bezsilności i wbijając pełen bólu wzrok w widok za oknem- ten pierdolony śnieżek też nie nastraja optymistycznie.

Dziś zastanawiam się, co mnie napadło, mimo że zima nie ustąpiła, chłop się nie pojawił a ja nie stałam się w ciągu nocy ani trochę normalniejsza, ani też się nie naćpałam. Do prawdziwej konsternacji doprowadza mnie myśl, co mnie napadło ponad rok temu, kiedy to myśl o samounicestwieniu i kontemplowanie rozpaczy wszelakiej były dla mnie codziennością.

Odpowiedź wydaje się oczywista, to wszystko Depresja wraz z armia niepokornych neuroprzekaźników, albo- wersja egzogenna- życie, kurwa! Nieważne, skutki są opłakane a ja na to nie mam wpływu... Buuuu... mam depresje, nie mam chłopa, moje neuroprzekaźniki są pojebane, idę się pociąć! Albo- wersja mniej hardkorowa- nachlać się i puścić- ma to (nie)wątpliwego plusa- po wszystkim będzie jeszcze jeden powód, żeby się poumartwiać.

Nie chcę się umartwiać- i słowo "chcę" jest tutaj kluczowe.
Cokolwiek by się działo, nie wolno się z Depresja zgadzać, nie wolno jej potwierdzać, trzeba się buntować i wściekać, ale nie można przyjąć jej pojawienia się za oczywiste. Owszem, ona coś sygnalizuje- ale niech pozostanie sygnałem a nie sposobem na życie.
Sygnałem, że potrzebne są zmiany- zmiany realne, które czasem wymagają wysiłku, zmiany sposobu myślenia czy spojrzenia w siebie.

Tak, łatwo jej mówić, rozumy wszelkie pozjadała, samozwańcza mistrzyni pogromu chorób psychicznych.
Zaraz zaraz, kto ma większą szansę jej okiełznania? Ja, czy jej bezsilna ofiara?
Wiem, gdybym była w depresji śpiewałabym inaczej, wszystkie problemy urosłyby do rangi dramatu a ja nie miałabym siły nawet spojrzeć na nie z innej perspektywy i to całe oświecone gadanie mogłabym wsadzić sobie w tyłek. Cierpiałabym aż miło, szaty rozdzierała i pisała depresyjne wiersze.
Co chwile spotykam się z opinią, że na chorobę nie mamy wpływu, że jesteśmy wystawieni na igraszki chemii w mózgach naszych, że pierdolę bez sensu pisząc o kontroli.
Z drugiej strony- mój wczorajszy stan wydaje się mi dzisiaj absurdalny do potęgi, co więcej- szkodliwy. Wiem też, że to będzie się zdarzać, że jeszcze nie raz spędzę dzień pod kocem i patrząc tępo w okno, jestem na to gotowa, tym bardziej, że wiem, z czym mam do czynienia- z iluzją, z krzywym zwierciadłem odbijającym rzeczywistość, uwypuklającym jej braki.

Jeśli wiem, co jest kłamstwem czy pozwolę się dalej oszukiwać?

Pierdolony śnieżek stopnieje, chłop się pojawi, nie jestem pojebana, tylko wyjątkowa:)
Cholera, bycie świrem wymaga wysiłku i prawdziwej ekwalibrystyki. Po prostu nie ma innego wyjścia- jeśli nie chce się zwariować.

19 marca 2013

Głupieję

Doszłam do wniosku, że się intelektualnie uwsteczniam, a przynajmniej nie robię postępów. Fajnie jest się mądrzyć na blogu, poczytać czasem coś ambitnego, ale do prawdziwego rozwoju brakuje mi dialogu. I nie chodzi mi tu o dyskusje na forach, czy przy browarze z kumplami, ale takiego prawdziwego, intelektualnego prania, od którego bolą szare komórki. Powszechnie przecież wiadomo, że najbardziej rozwijają dialogi, monolog sam w sobie jest jałowy, bowiem nie spotyka się z kontrargumentacją, która pozwoli przedstawiony pogląd zweryfikować i w rezultacie poszerzyć bądź obalić. Ugruntować sie w stanowisku, bądź je zmienić.
Sprawdzić choćby, jak bardzo moje poglądy są odporne na krytykę, a co za tym idzie- spójne.

W rezultacie stoję w miejscu, jedynie nadaję idee, zamiast je wymieniać, cholera jasna, jakie to frustrujące! Przypomina coś w rodzaju masturbacji, niby fajnie, przyjemnie, ale to nie to, nic nowego z tego się nie pocznie, owoców nie będzie. Do tego tanga trzeba dwojga, owszem, mogę do swoich twierdzeń wyprodukować kontrargumenty, ale zawsze te kontrargumenty będą tworem mojego punktu widzenia- brakuje w nich elementu zaskoczenia, tak stymulującego dla umysłu.

O ja nieszczęśliwa! Cóż uczynić w tej sytuacji? Zmienić zainteresowania, czy pokornie czekać, aż zjawi się ktoś, kto wstrząśnie moim światopoglądem i w końcu zmusi do myślenia? Nie ukrywam- mam pewne intelektualne ambicje, ale jestem w punkcie, z którego sama już dalej nie ruszę. Z książkami dyskutować nie sposób, nie odpowiedzą.
Trzeba pomyśleć nad studiami.

18 marca 2013

Jak wyjść z doła w dziesięć minut

Fajnie tak gadać do siebie, nie?
Przeprowadzać wirtualną introspekcję, wywlekać na wierzch najgłębsze uczucia.
Wariować on-line.
Jestem zła, wkurwiona i zdołowana. Tak nagle mnie napadło, lotos na tafli jeziora też ma prawo do wściekłości, zwłaszcza z gorączką i gardłem w opłakanym stanie.
To chyba mój najsłabszy dzień od trzech miesięcy, mam ochotę usiąść i płakać, jaka jestem nieszczęśliwa/samotna/niezrozumiana/niedoćpana.
Może i nawet sobie popłaczę? Jako że nie wychodzę z domu, to i się nie malowałam, więc tuszu nie żal.

Ja pierdolę, jeszcze kilka godzin temu byłam niemal że natchniona, pisałam manifesty antypsychiatryczne, a teraz mam ochotę na jakiś wredny akt autodestrukcji- nie wykluczam przy tym przypadkowych ofiar.
Zastanawiam się, o co mi chodzi.
Wdech, wydech, wdech, wydech...
Gdzie leży problem? Musze się nad tym zastanowić, bo przecież tak tego nie zostawię! Nie mam ochoty wpaść w Depresję czy upić się do nieprzytomności- to by było sprzeczne z kierunkiem przeze mnie objętym- kierunkiem ogarniania o własnych siłach i pełnej świadomości procesów zachodzących w mym kochanym mózgu. Po za tym po ilości oświeconego spamu na tym blogu trochę głupio byłoby wpaść w doła i biec ze skruchą do psychiatry.
Muszę być konsekwentna.

Więc myślę i myślę. Grypa na pewno nie jest bez znaczenia, ciężko tryskać optymizmem w chwili, gdy się pluje płucami. To wiele wyjaśnia. Dalej- jako że choroba tłumaczy mój obniżony nastrój więc pewnie niesłusznie odebrałam zachowanie siostry jako atak. Kolejny problem z głowy. To, że ktoś nie odpisał na maila wcale nie znaczy, że uważa mnie za niegodną uwagi idiotkę- jest milion, bardziej trywialnych i mniej dołujących powodów. Nie bez znaczenia jest też pewnie fakt, że od bardzo dawna się nie bzykałam.

Po takim, racjonalnym wyjaśnieniu sobie kilku kwestii można spokojnie przyjąć alarm za fałszywy i go olać.
Kolejny triumf ducha nad materia:)

Panie i Panowie, bycie świrem łatwe nie jest- widzicie, jak trzeba się pilnować, żeby nie wpaść w doła i nie nakręcić się w spirali rozpaczy? Moje neuroprzekaźniki nadal fikają koziołki i tylko ja mogę je okiełznać.
Na prawdę, zwariować można.
Oświecenie oświeceniem, głowy sobie nie urąbię. Aczkolwiek z dnia na dzień panuję nad nią coraz lepiej.








Can you hear me? VI

To już nie ma większego znaczenia.
Nie stała się rewolucja, klapki z oczu nie spadły- jestem w tym samym stanie, co wołając po raz pierwszy.
Ale to już nie ma znaczenia. Miłość sama w sobie jest największą lekcją, nie ma co trywializować jej do samego aktu spełnienia, szarpiąc się w pożądaniu, w tęsknocie.
Mówią, że prawdziwa zdarza się tylko raz- i to prawda. jest tylko jedna i uniwersalna, wychodząca daleko poza relacje międzyludzkie. Ucząc się kochać znajdujesz w sobie Boga.

Nic więcej dostać nie mogłam, nawet o to nie prosiłam. Wyszło zupełnie przypadkiem, nawet na to nie liczyłam. Niechcący stałeś się moim Mesjaszem, swoim istnieniem otworzyłeś mi oczy na możliwość zbawienia. Teraz już wiem, że tylko po to znalazłeś się na mojej drodze, swoją rolę odegrałeś doskonale.
Nie mam prawa prosić o nic więcej, bo nic więcej po prostu już nie ma.

A może najzwyczajniej w świecie się oszukuję, przyklejam metafizyczny plaster na złamane serce?
Czy na pewno jest złamane?
Nie, to wszystko prawda, nawet jeśli nie miało miejsca, nawet jeśli jest wynikiem moich urojeń, to mnie odmieniło.  Drzewo ocenia się po owocach, a ja mimo morza wylanych łez, jestem dużo szczęśliwsza niż przed całą tą relacją.

Dwa lata... To całkiem sporo i bardzo niewiele.
Na szczęście mam przed sobą całą wieczność.

Po raz kolejny magluję ten temat.

Jakoś nie potrafię opuścić psychiatrycznego podwórka.  Dawno już stwierdziłam, że gdy psychiatria raz położy łapę na człowieku, to nie puści. Dziedzina tak chwiejnej wiedzy nazwała się nauka i bez zrozumienia nawet czym jest świadomość wzięła się za uzdrawianie. Efekty widziałam w psychiatryku i kilku innych, bardziej wirtualnych miejscach. O dziwo sama na chwile tę propagandę łyknęłam, tylko po to, żeby się zakrztusić. Złapanie oddechu po tej całej akcji było trudne, ale i przyjemne.

Pytanie, co ja na tym podwórku jeszcze robię?
Przede wszystkim widzę, jakie są źródła ruchu sieciowego na moim blogu. Są to dwa popularne fora dla świrów. Na jednym nadal się udzielam, siejąc moja propagandę- o dziwo spotykam się z dialogiem, moje tezy, refleksje są choćby brane pod uwagę, nikt mnie nie banuje za słowo "dupa". Panuje tam szeroko pojęta demokracja, w której każdy, wystarczająco merytoryczny głos jest słuchany.

Drugie forum... Cóż, nigdzie tak się nie uzewnętrzniłam. Moje serduszko nadam tam bije- myślami bywam przy pewnych osobach, zostawiłam tam trochę więcej niż dwa i pół tysiąca postów. Niestety, nie potrafię zawęzić się do jednej perspektywy- dalsze głoszenie moich poglądów na istotę człowieka i choroby psychicznej skończyłoby się banem, nawet gdybym prawiła prawdy objawione. Co więcej, perspektywa tam lansowana jest tak pełna niedociągnięć, że zdrowy rozsądek (powiedziała wariatka) protestuje, a użytkownicy nie tryskają zdrowiem- a przecież jako wyznawcy jedynie słusznej psychiatrii- powinni.
Żeby nie było, ze jestem w swoich poglądach odosobniona, odsyłam do wypowiedzi mądrzejszych ode mnie:
http://nowadebata.pl/2012/08/06/narasta-spoleczny-bunt-przeciw-biopsychiatrii-wywiad-z-robertem-whitakerem/

Perspektywa, moi drodzy, perspektywa.
Żeby zrozumieć o co mi chodzi, trzeba wejść w naukę trochę głębiej niż usiłuje zrobić to psychiatria, otrzeć się o jej podstawowe założenia. Tak się składa, że psychiatria, mimo że do nauki jej daleko, opiera swoje założenia na tezie, że człowieczeństwo, mimo całej narośli kulturalno -cywilizacyjnej jest zjawiskiem typowo biochemicznym. Pierdolnął piorun, zrobiła się ewolucja, małpa zlazła z drzewa i przypadkiem, na skutek reakcji chemicznych stała się świadomość. Wszechświat też stał się przypadkiem. Wyższa duchowość jest bez wątpienia jedynie zaburzeniem biochemicznym. Miłość, kurwa, też!
Nasza egzystencja jest więc z założenia bezcelowa. Przygnębiające.

Zawsze jednak można spojrzeć z drugiej strony, olać Dawkinsa (który z uporem małego dziecka jeździ po duchowości zachodniej, wschodniej tknąć się chyba boi- a przecież powinien, jako sztandarowy ateista naszej epoki, dla samej konsekwencji głoszonych poglądów). Nikt nie mówi, że będzie to łatwe, wymaga to odrzucenia wielu wpojonych nam schematów, kliszy myślowych i przekonań, które wydają , podkreślam- wydają się- logiczne. Siłą rzeczy, na pewnym etapie trzeba będzie przyjąć założenie, że zarówno świadomość jak i wszechświat są zjawiskiem celowym (swoją drogą, powoli i nauka przychyla się do tej teorii, ale do niektórych fizyków zmiana paradygmatu nie dociera) i zabrać się ostro za szukanie ich sensu.
A czy nie o ty, drogie świry chodzi? O fundamentalną wiarę, że życie ma sens? Czy o niewiarę właśnie się nie rozbijamy? Pustkę, co zamienia się w wyjąca depresję, która każe nam się głodzić, rzygać i ciąć?

No chyba, że wolicie łyknąć garść prochów i  otwierać się przed jakąś siksą, która całą swoją wiedzę o człowieku opiera na dorobku nauki, która liczy sobie około stu lat z kawałkiem.




17 marca 2013

Podsumowanie

Czasem zastanawiam się, czy nie posprzątać tutaj, nie wyrzucić połowy postów, dla zachowania spójności. Wiem, ile tu chaosu, ile pytań- których sama czasem nie potrafię do końca sprecyzować, nie wspomnę już o odpowiedzi, o którą zazwyczaj jedynie się ocieram.
To i tak bardzo wiele, zważywszy, że cały czas poruszam się bez przewodnika. Ciągle we mnie tyle sprzeczności, ale negowanie czegokolwiek niczego nie przyniesie, czekam aż wszystko zwiążę się w węzeł- i czasem to się dzieje, tyle że jest to trudne do wyrażenia słowami i cały czas umyka. Jedyne co się zmieniło, to brak rozpaczy po owym umknięciu prawd nienazwanych- już wiem, że są i że są prawdziwe. Pokornie czekam na kolejny błysk, który pozwoli wejść w nie jeszcze głębiej.

Spisanych myśli nie wyrzucę, to zawsze przystanki w drodze do celu, należy im się szacunek, bowiem każda z nich czegoś mnie nauczyła, postawiła cegiełkę lub coś zburzyła, wszystkie były dobre.
Tak samo nie potrafię już oceniać wydarzeń z mojego życia jako negatywne, coraz pokorniej odrabiam lekcję. Na zaneguję też siebie w depresji, choć wydaję się sobie teraz istotą odległa o lata świetlne, mimo to nadal siebie rozumiem- w końcu, dlatego mogłam pozwolić odejść sobie w spokoju. Nie zaneguję nigdy wątku książęcego, nawet jeśli jego finał będzie inny niż ten wyśniony- jak do tej pory była to dla mnie najcenniejsza  lekcja, nauczyła mnie bezwarunkowej Miłości, która była punktem wyjścia do moich poszukiwań- tych prawdziwych, na poważnie.

Nie ma sensu odrzucać czegokolwiek, to jak podważać wiedzę płynącą z nauki, a tego robić nie wolno, rzeczywistość jest mądrym nauczycielem, każda chwila przesłaniem. Można jedynie wyjść poza nie, otworzyć się na kolejne doświadczenia, kolejne odkrycia. Podobnie bezcelowe jest łamanie logiki, można jedynie ją przekroczyć, tak samo jak przekracza się próg Nadziei- żeby zgłębić tajemnice należy  najpierw w nią uwierzyć, wziąć pod uwagę istnienie drugiej strony lustra.

Nie zamykam się w żadnym z wątków, wszystkie układają się w całość. Nie wypruwajmy nitek z gobelinu, który chcemy oglądać w całości.
Nie, nie, nie.
Powinnam w tym miejscu dojść do wniosków, dokonać odkrycia, pięknie to wszystko podsumować.
A może cały ten post jest podsumowaniem? Tak, jest podsumowaniem kolejnym, równie ważnym jak wszystkie poprzednie.

I na pewno nie ostatecznym.

15 marca 2013

Pudełka

W tej ciemności byłam tylko ja i doskonale wiedziałam, że to sen, od kilku nocy ten sam, sen, w którym jedynie myślę, oddzielona od bodźców zewnętrznych.
Te pudełka, jedno schowane w drugim, to poziomy tego, co nazywałam kiedyś "mną". Teraz już wiem, że to były jedynie warstwy, które wokół mnie się zbudowały, jako skutek interakcji z rzeczywistością. Są na nią odpowiedzią i sposobem komunikowania się ze światem.

Ego, osobowość... Narośle wokół świadomości.
Uczucia to też interakcja, człowieczeństwo, człowiek to zjawisko dynamiczne, nie sposób oderwać go od rzeczywistości.
Czy świadomość jest z człowieczeństwem tożsama? Czy występuje tylko w jego kontekście? Czy może człowieczeństwo jest kolejną naroślą wokół świadomości? Możliwe, biorąc pod uwagę, że jest nią ego i osobowość.

Cholera jasna, coraz więcej pytań. Co mi da na nie odpowiedź?
Na pewno podzielę się wnioskami.

12 marca 2013

Komunikat

Dla wszystkich, co się przejmują moim stanem zdrowia.
Depresji, amfetaminy, alkoholu brak. Zioła chwilowo też:)
Do Tybetu nie pojechałam, za to jestem naćpana bezwarunkową Miłością do wszechświata i ludzkości. (Tybet nie zając, nie ucieknie) odbija się to pozytywnie na stosunkach z najbliższym otoczeniem.
Z podejrzanych zachowań- wegetarianizm.
Leki biorę w rozsądnej dawce, z wahaniami nastroju radzę sobie za pomocą introspekcji i medytacji.

Ogarniam, mimo, że nadal czuję się świetnie.
Tylko za wiosną tęsknię, a tu za oknem śnieg.

Only Love can save us...


11 marca 2013

Zielono mi

Stało się to, czego się obawiałam,
Wchodzę na bloga, otwieram okienko do pisania nowego posta i patrzę na biel monitora.
Zaczynam coś pisać, po czym rezygnuję po połowie strony.
Nie klei się, iskra boża mnie opuściła. To trwa już od kilku dni, mimo, że dostarczam sobie intelektualnych rozrywek, które mogłyby mnie zainspirować.

Mogłabym co prawda wysmażyć kilka postów na temat meandrów mojej psychiki, czy psychiki w ogóle, ale postanowiłam, że nie będę truć czytelnika Jazdami W Bani Mej.

Miałam prawie gotowy kolejny Manifest Feministyczny, ale doszłam do wniosku, że jest za mało odkrywczy. Chciałam się podzielić moim nagłym nawróceniem na Marksizm, ale nawrócenie bardzo szybko mi przeszło- doszłam do wniosku, że w sferze filozofii jestem jednak idealistką. Chyba.

Sytuacji polityczno- gospodarczej nie chce mi się komentować.
O Matce Madzi też mi się nie chce gadać. Ani o marnej kondycji człowieka.
Jestem co najmniej jałowa. Nieprzyjemne uczucie.

O seksie pisać nie będę, bo się popłaczę, na pisanie wierszy jestem zbyt trzeźwa.   Może o muzyce?
Też nie. Kurde, no... Tęsknię za styczniem kiedy to byłam jak fontanna, dowcip lśnił ostro a wniosek gonił wniosek. Co więcej, obiecałam sobie, że do Wielkanocy nie będę palić zielska, które zawsze bardzo mnie inspirowało.

Zielsko! O zielsku chyba jeszcze nie pisałam, co prawda wspominałam o nim nie raz, jednak nie doczekało się osobnej refleksji. Powszechnie wiadomo, że to bardzo niebezpieczny narkotyk. Zapalisz dwa razy a po pół roku grzejesz już heroinę, po tym, jak w międzyczasie uzależniasz się od wszystkiego.  Nie wspomnę o strasznej degradacji intelektualnej i moralnej, nałogowy palacz ledwo co jest w stanie sklecić zdanie a obliczenia matematyczne zamykają się w zakresie "czy starczy na kolejnego worka".
Hehehe...

Tak naprawdę nie wiem, co o Marihuanie myśleć. Palę, mniej lub bardziej intensywnie od prawie siedmiu lat, bywały okresy, że jarałam codziennie. Na chwilę zdradziłam ją z paleniem z Dopalaczy (ten syf rył banię), na chwile z Amfetaminą (fuj).
Marihuana. Dla jednych niewinna rozrywka, dla innych pierwszy krok do piekła, Ośmielę się stwierdzić, że zrobiła dla mnie wiele dobrego. Nic tak pięknie nie pobudza do myślenia, nic nie likwiduje szyby miedzy Tobą a Twoimi emocjami. Tak, zawsze po spaleniu się odczuwałam wszystko mocniej, poznawałam siłę swoich uczuć. Czasem to bolało, ale było warto. To pozwala poznać siebie, konfrontujesz się ze swoimi lękami- tak, złe wkręty na spaleniu też są wartościowe. Dla wielu to psychozy, paranoje a tak na prawdę to wypływające na wierzch lęki. Nie warto przed nimi uciekać, w końcu i tak nas dopadną, trzeba stawić im czoła- najlepiej w stanie podniesionej wrażliwości.
Czy moje problemy zostały rozwiązane? Nie wiem, przynajmniej je nazwałam, bola dużo mniej. Nie bolą prawie wcale, nawet gdy haj mija i wracam do rzeczywistości.

Nieźle tłumaczę się z uzależnienia? No nie? Powinnam biegiem udać się do najbliższego ośrodka Monaru i poddać się leczeniu. To, co robię jest złe! Jest tylko jeden słuszny stan świadomości, wszystko, co dają narkotyki to iluzja!

Zaraz, zaraz... Jeden słuszny stan świadomości. To w końcu moja świadomość, czy aż tak głęboko idą zakazy systemu, że nie mam prawa decydować w jakim stanie świadomości mam być, z jakiej perspektywy oglądać rzeczywistość? Biorąc pod uwagę faktyczną szkodliwość Marihuany już prędzej trzeba by zdelegalizować alkohol. Rzeczywiście, mózg po poł litra wódki jest dużo bardziej lotny i trzeźwy niż po kilku szkłach zielska. Dlaczego alkoholowe upojenie jest lepsze niż marihuanowe? Nie żebym nie lubiła sobie czasem chlapnąć, ale dużo bardziej lubię przypalić.

Wiem, wiem... Po dupie dostają neuroprzekaźniki, cierpi kora mózgowa, więc zakazy są dla mojego dobra- powszechnie wiadomo, że moje neuroprzekaźniki są specjalnej troski, więc lepiej, żebym nie katowała ich zbyt intensywnym myśleniem.

Srutu tutu, pęczek drutu. Oby do Wielkanocy:)


Depresja

To było do przewidzenia. Jak dwa razy dwa i amen w pacierzu. Panie i panowie, wczoraj swe macki wyciągnęła po mnie Depresja.
Smutna to pani, choć majestatyczna. Obejmuje człowieka z bladym uśmiechem i szepce "wszystko wróciło do normy, jestem, wszystko Ci się wydawało. Jestem twoim stanem naturalnym, nie bój się, ja ciebie nigdy nie zostawię"
Na te słowa łatwo się złamać, smutek ma sobie coś kuszącego, jest bezpieczną, mimo wszystko, przystanią.
Nic od Ciebie nie wymaga, poza cierpieniem.
Można się w niej schować przed samym sobą, pobawić się w męczennika. Szczęście wymaga odrobiny wysiłku, pilnowania swoich myśli.  Depresja nie wymaga samokontroli, nakręca się sama.
Depresja to rozwydrzone, niepokorne myśli. Podobno ich zmiana jest niemożliwa, jedyne, co można zrobić to od nich się odciąć. Jeszcze niedawno myślałam, że od samego siebie uciec się nie da, ostatnio jednak przyszło przedefiniowanie pojęcia "Ja".
Bo czy jestem tym samym, co moje myśli? A nawet jeśli tak jest, to nie lepiej po prostu nad myślami przejąć kontrolę?
Przestać nienawidzić siebie i karać się Depresją.

Boże, pamiętam co się ze mną działo rok temu, pamiętam zeszłoroczny sierpień i pełną pokory siedmiotygodniową wizytę w psychiatryku. Wszystkie barwy mojego upadku. Morze wylanych łez i pocięte ręce. To nie była dobra zabawa.
To była moja wina.

Czy w świetle tego, co się ze mną działo przez ostatnie miesiące mam prawo się jej poddać? Czy mogę sobie pozwolić na olanie wyciągniętych wniosków i pokorny powrót do dwubiegunowego piekiełka?
Przyznać, że moje loty nie były wcale metafizyczne jedynie maniakalne, że Miłość nie istnieje, jest jedynie złudzeniem głodnego jej umysłu? Pozwolić, by światło zgasło i wpaść w ciemny dół.
Nie, nie tym razem. Zwątpienie jest pierwszym krokiem do beznadziei.

A kto ma stać na straży mej wiary jeśli nie ja?
Wczoraj swe macki wyciągnęła po mnie Depresja. Kazałam jej spierdalać. Nie dyskutowała długo.


7 marca 2013

Robimy pauzę

W życiu każdego ChADowca przychodzi taka chwila, kiedy trzeba uznać, że poleciało się trochę za wysoko. Zazwyczaj ta refleksja pojawia się w chwili, gdy od myślenia boli głowa a od marihuany pustoszeje portfel.
Jeszcze jest chwila, żeby się ogarnąć. Wziąć trzy głębokie oddechy, pomedytować. Może nawet przejść się do Psychiatry na konsultację.  Posłuchać ostatnich podrygów krytycyzmu, zanim zacznie się realizować pomysły, których jest w końcu tak wiele...
Niektóre są fantastyczne:)

Przestać kręcić się jak bączek, dać wytchnienie szarym komórkom (jestem perwersyjna i lubię katować się filozofią), przestać na chwilę odkrywać tajemnicę wszechrzeczy.  Jezusiczku, sama jestem w szoku jakie dziwne rzeczy czytam. Co więcej, wydaje mi się, że rozumiem! Przestać analizować swoja psychikę, stać na straży miedzy rzeczywistością a urojeniami, ha! Jakże ciężko się wśród nich odnaleźć- nie tracąc do reszty zmysłów.

Zachować kontrolę- tak, mam pełną świadomość, że Mania może wyrwać się spod mojego panowania, nie jestem idiotką. Jest przyjemnie, ale robi się niebezpiecznie. Może mi się przegrać mózg albo odbije mi do reszty i pojadę do Tybetu:) Gorzej jak znowu coś nie wypali i wyląduję w psychiatryku, a tego na wiosnę byśmy nie chcieli. Nie chcę być znowu pacyfikowana za pomocą neuroleptyków i benzodiazepin. Na Depresję tez nie mam ochoty.
Trzeba uaktywnić tryb ogarniania.
Przede wszystkim odstawić zielsko. Tak do Wielkanocy:) Myślę, że na razie to wystarczy.

Myśl dnia:

"Rzeczywistość zależy od percepcji umysłu.
Wynika z tego, że skoro nie ma dwóch identycznych umysłów nie ma też dwóch identycznych percepcji rzeczywistości.
Wynika z tego również, że to co dla jednego jest rzeczywistością innemu wydaje się szaleństwem"



Filozof

Podróżuje sobie po rzeczywistości nadal. Zdobywam doświadczenia, obserwuję, pytam.
Gdzie tylko mogę, szukam dialogu. Trochę to wycieczka po duszach ludzkich, ale gdzie mądrości szukać jeśli nie w człowieku?
Szukam nie wiadomo czego. Może marnuję czas, może powinnam skupić się przede wszystkim na doczesności zamiast błądzić w oderwanych od niej rejonach wartości? 
Po cholerę dzisiaj komu filozof?
Co taki zrobi dla wzrostu PKB. Co zrobi taki dla ludzkości? Może jedynie ją oświecić, ale to nie jest dzisiaj w cenie. Choć może się mylę, mam taka nadzieje, ze nie tylko ja grasuje w tych niebezpiecznych sferach ducha, że nie tylko ja wierzę.
Że ta cała gonitwa za plazmą i super smartfonem to tylko taka przykrywka.

Na co komu dziś filozof? Zresztą, jakim prawem używam tego określenia w swoim kontekścieę
Żeby wygrać walkę z wiatrakami?
Po co być filozofem? W sumie za samo myślenie też nie zawsze płacą.

Więc po cholerę nam filozofia? Dla połechtania swojego ego "hmmm.... jaka jestem mądra, rozumiem co gościu napisał, a to sama wymyśliłam". Tak, między innymi dlatego.
Filozofia przydaje się do tego, żeby zawsze mieć rację- też egoistyczne pobudki. Miłować mądrość tylko dla poklasku a nie dla samej mądrości?
Trochę to bluźniercze. Jak seks bez miłości.

Akt poznania, uczenia się jest nacechowany emocjami, radością z odkrywania. 
I ta radość jest bezcenna. 

28 lutego 2013

Błysk

Na ile nasza wiara jest bezpieczna? Na tyle na ile mieści się w ogólnie przyjętym kulturowym szablonie. Jeśli głęboko wierzymy w poczęcie z dziewicy możemy dorobić sobie do tego filozofie i wszystko jest w porządku. Bardzo bezpieczne i szanowane jest bycie ateistą. To przecież takie logiczne! Pan Dawkins mądry jest, wszystko trzyma się kupy a religia judeochrześcijańska pada w konfrontacji z jego argumentacją. Swoja drogą, wyżej wymieniony pan porównał religie do urojeń, co w kontekście tego postu nie jest bez znaczenia.
Problem pojawia się gdy wychodzimy ze względnie bezpiecznego kręgu Chrześcijaństwa czy ateizmu i upieramy się, że udało nam się dostrzec sens wszechrzeczy. Urojenia jak w pysk strzelił, co z tego, że czasem spójne? Nie takich świrów się spotykało- przestań pierdolić o Oświeceniu, do Psychiatry biegiem i żryj neuroleptyki. Nie, lepiej nie mówić tego głośno, to się przecież nie zdarza! To, że połowa ludzkości, że jacyś panowie w pomarańczowych szatach o tym mówią, nieważne. Możesz sobie medytować ale Oświeconym być nie możesz!
Tak, tak... powie ktoś, myli Manię z Oświeceniem. Odkleiła się bez reszty, biedna dziewczyna, będzie płakać w depresji, na terapie nie chodzi...
Tak, Wy, moi drodzy krytycy, znacie Prawdę.

Bo jeśli taki błysk, taki nagły wgląd w otaczającą nas i wypełniająca rzeczywistość istnieje, to przez czcicieli Szkiełka i Oka będzie nazwany szaleństwem. Co więcej, szaleństwem może być nawet nazwany przez osoby tego błysku doświadczające- zwłaszcza w naszym kręgu kulturowym. Umysł, w żaden sposób nieprzygotowany zaczyna fikać koziołki... I robi się ciekawie.

Nie, nie twierdze, że każda Mania jest objawieniem, że każdy ChADowiec jest oświecony. Broń Boże. Chodzi mi o to, że żeby mówić o szaleństwie trzeba zdefiniować jego granice- również w kontekście nieznanych nam kultur i światopoglądów- no chyba że przyjmiemy że judeochrześcijański krąg kulturowy ze swoim konsumpcjonizmem (i wyrosły na jego gruncie ateizm) ma monopol na prawdę.
Zresztą osiągniecia tej cywilizacji są tak chwalebne, że nic tylko powierzyć jej dusze swoją...
Najlepiej za nowego i-poda.

21 lutego 2013

Dlaczego jestem feministką.

Nieźle, nie? Nie dość, że świr, ćpun i lewak to jeszcze feministka. Chłopcy o łysych głowach spaliliby mnie na stosie. Ale najpierw zgwałcili.
Dlaczego jestem feministką? Bo jestem ładna i doskonale wiem, jak to jest być tylko i wyłącznie obiektem seksualnym. Kiedy to, co mówisz, nie ma najmniejszego znaczenia wobec twojej seksualności, kiedy to ona staje sie wyznacznikiem twojej wartości.
Kiedy nawet twoje człowieczeństwo i niezbywalne prawo do szacunku kapitulują przed męską chucią.
Panowie, was na prawdę aż tak opętało?

Jestem feministka, bo myślę- i to myślenie określa moje jestestwo, fizyczność jest jedynie jego składową. Dostrzegając tylko moje ciało pozbawiasz mnie człowieczeństwa, moje myśli postrzegasz jako coś niegodnego uwagi- czyli MNĄ, w ścisłej definicji Ja, gardzisz.

Jestem feministką, bo czuję. Bo chcę być akceptowana i słuchana. Jeśli ta część mojej osoby jest dla ciebie nieistotna, to znaczy, że mnie odrzucasz. I to jest prawdziwe odrzucenie, które prawdziwie boli.
Jeśli nie dam Ci tyłka, zawsze możesz zrobić to sam. Co ja zrobię z rzucona w kąt duszą?

Feminizm to nie manify, prawo do aborcji czy równość płac. To tylko slogany.
Feminizm to głębokie poszanowanie drugiego człowieka, postrzeganie go przez pryzmat inny niż cielesny. Przedrostek "femina" (kobieta) pojawił się tylko dlatego, że przez długi czas tylko jako piękne ciała nas postrzegano. Chodzi o walkę o bycie człowiekiem.
My, kobiety, często nadal musimy się tego domagać.
Przygnebiające.

19 lutego 2013

Sny na jawie

Jest taki sen.
Każdy go ma.
Najważniejsze, by móc kiedyś powiedzieć;
"Kurwa, To się dzieje naprawdę!!!"
Zanim skonamy z euforii.

She wolf

Jaka była przyczyna tego stanu?
Chemia rzecz jasna, moja lub ta przeze mnie wprowadzona. Na chemii wszystko się rozpoczyna i kończy, Ona jest językiem Boga.
W każdym razie ostatnio moje neuroprzekaźniki urządziły sobie imprezę techno, za DJ-a robi Guetta.
Muzyka pierwszorzędna, o dragi, szyte na miarę, dba mój własny mózg.

Rzeczywistości powinno się doświadczać, celebrowanie jej jest prawdziwym oświeceniem. Uchwycenie chwili jest tożsame z poznaniem tej chwili sensu.
Tak często używam słowa "strumień" bo nie mogę uciec od uczucie przepływu.

W ubiegłą Niedziele przepłynęła przeze mnie Amazonka. Jako że za nowe koryto obrała sobie moją Świadomość nie mogło obejść bez świadomości zmian. Takie rzeczy nie pozostają bez śladu, pytanie tylko, czy budują, czy zostają jedynie bliznami.
Przeszłość zamknięta w przestrzeni, czas jako zjawisko nielinearne. Trwaj chwilo, jesteś piękna. Niektóre trwają cała wieczność i to nie jest metafora. Wspomnienia to tez myśli, te które nas nie opuszczają są wieczne.
To blizny czy pomniki?

Rozpadam się na kawałki. W jednej chwili zamykają się wszystkie inne, te dla niej istotne przypominają o sobie- i widzimy jasno- przyczynę i skutek. I nawet jeśli w jednej chwili płakałaś szukając wzrokiem butelki wódki a w innej śpiewasz w płatkach śniegu, to ta chwila jest jedna.
Coś je łączy.
Idea. Tyle, że za pierwszym razem bełkotała pijana, a teraz śpiewem wyrywa się z piersi.
I teraz i wtedy miała rację
Dopiero rozpadając się możesz stopić się z całością.
Kawałki mniejsze od atomu. Cała przestrzeń jest sumą odległości miedzy nimi.

Wszystko sprowadza się do odwiecznego problemu czasoprzestrzeni.
Czasoprzestrzeń to drugie imię rzeczywistości.

W rezultacie ZAWSZE zalewasz się łzami, choć bywają to też łzy szczęścia.
Rzeka wychodzi z granic.
Jeśli coś czujesz i słyszysz, jeśli czegoś doświadczasz całym sobą to musi być prawdziwe, zaprzeczanie temu byłoby szaleństwem. Jeśli nie swoim zmysłom ufać to czyim?

Czy nie za daleko idę? Tak naprawdę poniosło mnie już wiele dalej, tylko że nie zawsze jestem w stanie opisać moje podróże słowami. To jak ślepym mówić o kolorach... Nie, nie napisze, prawdziwe emocje wyrażam tylko śpiewając i płacząc.
Muzyka zalewa mnie swoimi barwami.

You love me and I froze in Time

Albo przekraczam granice poznania, albo mi odbija. Whatever.
Fajne uczucie.

http://www.youtube.com/watch?v=PVzljDmoPVs
Odleciałam:)

O Piosence.
Dla mnie "She wolf" jest utworem przełomu, tak jak kilkanaście lat temu było "Chop suei". Idea muzyki znowu wyrwała się do świata realnego. Tylko trzeba mieć naprawdę dobre słuchawki:)
Słuchajac "Ona tańczy dla mnie" nie ma sie takich jazd...


18 lutego 2013

I love it

Czy widujecie czasem dźwięki?
Muzyka czasem porywa mnie tak, że mieszają mi się zmysły. Dosłownie.
Nie tylko słyszę ale i widzę i czuję.
Stopić się z muzyka absolutnie, objąć ja za pomocą każdego zmysłu.
Doznanie inspirujące i mające siłę narkotyku.
I love it.

Wódka

Są osoby z którymi uwielbiam ją pić. Dwie albo trzy. W sumie to jedna.
Ale jakie są to podróże po duszy słowiańskiej, w bezdroża naszej fantazji- legendarnej. W niej rzeki wódki, morze resentymentu za utraconą chwalą i chwałą urojoną. Jak pisać o polskości nie pisząc o wódce?
A może tylko po pijaku można o Polsce rozmawiać? Jak zapomnieć o Zaporożu?
Nieważne, to tylko jeden ze szlaków, przed nami cały bezkres.
Wódkowe rozmowy do białego rana, wódkowe miłości. Prawdy ognistej wody.
Uwielbiam pić wódkę z pewną osobą.

O miłości

Wiem, co to znaczy być kochaną.
Przez chwilę, w której zostałam na zawsze.

Nie interesuje mnie Miłość inna niż ta o wymiarze wieczności.
Jak prawdy objawione, dotknięte, lecz nieuchwycone.
Czy za mało pisze o Miłości, wspominam o niej niewiele, półsłówkiem. Jak o niedawno zmarłym krewnym.
Nie chcę odzierać jej z tajemnicy. Przegadywać jej, tak jak to robi od wieków cała ludzkość- nie kochając.

Mi wystarczy tylko, że raz na jakiś czas, spod jego rzęs spojrzy na mnie wieczność.

Tylko

Życie lubi zaskakiwać.
Życie uwielbia rzucać nam wyzwania na przemian z wyznaniami. Albo szepce słodko do uszka, albo porywa jak rzeka. Mnie zawsze kręcił żywioł.
Podobno. Tak deklarowałam. Ile jest prawdy w mojej żądzy zmian?
Co w końcu jest prawdą? Co ma miejsce, a co mi się wydaje. Życie jest fascynujące, tylko trzeba przestać bać się żyć. Bać powinniśmy się jedynie zwątpienia, cichego zabójcy naszych serc. Kiedyś wszystkie były waleczne, życie uczy pokory... Zwłaszcza jeśli widzisz w nim wroga.
Ciągły element walki. Myślimy o życiu jak o wojnie. Nasze serca są sercami wilka.
I potem mamy być szczęśliwi? Jak? WTF?

Całe moje życie mi się wydaje. Jest sumą indywidualnych wrażeń i zbiorowych sądów.
Tylko Miłość jest prawdziwa.

11 lutego 2013

Lustro.

Uwielbiam w nie patrzeć.
Przypomina mi o moim istnieniu, jest jego fizycznym odbiciem. Jestem i tak właśnie wyglądam.
To widzi świat, który nie zawsze nawet sili się na spojrzenie w oczy, nie wspomnę o spojrzeniu w głąb.
Jak niewiele mnie to już interesuje. Już nawet prawie nie boli. Już nie łudzę się, taki jest świat- nawet ja coraz mniej zaglądam w ludzkie dusze, za dużo tam czasem syfu.
Patrzę w siebie. Wbijam zimny wzrok w lustro i rozmawiam sama ze sobą, zachwycona świadomością istnienia. Tak, dopiero jego świadomość jest fascynująca, bez świadomości nie ma istnienia- bo któżby stworzył to pojęcie, kamienie?
Zalewa mnie świadomość, że jedyne, czego doświadczam to istnienie właśnie. Najbanalniejsze prawdy zachwycają najbardziej. Istnienie ma formę strumienia, podobnie jak świadomość. Coraz częściej myślę, że jedno z drugim mogą być przejawami tego samego procesu, którego jeszcze nie umiem nazwać.
To takie luźne rozważania, myślę, szukam, być może błądzę.
Usiłuje wyjaśnić sobie świat, uporządkować rzeczywistość. Nie codziennie doświadcza się metafizycznych błysków- a nawet je trzeba obrobić, zanim ubierze się je w słowa. Uzbrojona jestem w rozum o całkiem niezłej mocy obliczeniowej. Trzeba pogłówkować.
Traktuje to niemal jak obowiązek, nie mogłabym przejść przez życie bezrefleksyjnie.
Patrzę w lustro i się uśmiecham.

9 lutego 2013

Idiota.

Żyję. Czasem uciekam z cyberprzestrzeni i surfuje po świecie realnym.
Obserwuję, wyciągam wnioski. Żyję, imprezuję, pracuję i śnie na jawie. Najbardziej fascynuje mnie kontakt z ludźmi, który bywa jednocześnie źródłem frustracji.
Znacie ich? Mowa o idiotach- nie o ludziach o niskiej inteligencji ale łagodnych i niegroźnych. Mówię o durniach, którzy myślą, że są najmądrzejsi, mimo, że ich najbardziej cięta riposta to "ty pedale" ewentualnie "ty kurwo" . O ludziach całkowicie niezdolnych do dyskusji, o umysłach zamkniętych jak puszka sardynek.
Znacie, oni są jak szarańcza. Czasami się takich ludzi spotyka, ja po takim kontakcie zawsze czuję sie brudna.
Zastanawiam się, jak to jest. Co siedzi w małej przepełnionej agresją główce. Coś musiało poruszyć ten tryb, nic nie dzieje się bez przyczyny. Jak taka osoba postrzega świat, jak tak naprawdę postrzega siebie, bo nie sadzę, żeby ich samoocena była tak kolorowa, jak może się wydawać.

Panie i Panowie, jak to jest być Idiotą???
O geniuszu napisano całe tomy a co z jego zaprzeczeniem? Z małością, nikczemnością i podłością. Tak, o niej tez sporo wydrukowano, zwłaszcza beleterystyki. Czy można się nad głupotą zachwycać?
Mnie ona brzydzi. Ja w ogóle jakaś dziwna jestem, staram się szanować każdego człowieka, w głowie nie mieści mi się nieuzasadniona nienawiść, ale cóż, no co wiele mówić, w końcu jestem nienormalna...
Za każdym razem gdy spotykam na swej drodze Idiotę zastanawiam się, jak to możliwe? Jakim cudem ludzkość mogła wydać tak zgniły owoc?
I najgorsze... Że takich owoców jest mnóstwo.
I że najbardziej wartościowe osoby poznałam na forach dla świrów i w szpitalu psychiatrycznym.
No i kilku w normalnych okolicznościach, ale to inna historia.

6 lutego 2013

Świr polski

Miłości nie ma.
Powiedział mi dwudziestolatek co nigdy nie maił dziewczyny, dwudziestolatek, dla którego lód to nie zdrada i trzydziestolatek, który zawsze podziela poglądy osoby aktualnie stawiającej piwo.

Miłość to na pewno nie to, o czym piszesz- mówią mi Ci, co mądrości nauczyli się w gabinecie psychologa, dla których Miłość to długotrwałe budowanie więzi, najlepiej według podręcznika. Co większe, zahaczające o metafizykę porywy zapewne kwalifikują się do leczenia- a jeśli w sąsiedztwie Miłości pojawia się cierpienie to nic tylko psychotropem ją! Takie uczucie pozbawione jest wartości.
Nie, wcale nikt nam nie mówi, jak mamy czuć, w co wierzyć... Zastanawiam się, dlaczego tak niewiele osób widzi, że psychologia i nauki jej towarzyszące przejęły rolę religii, jej kapłanami są psychoterapeuci. Tłumaczą nam wszystko, co dotyczy duszy.

Przede wszystkim- bycie nieszczęśliwym jest chorobą. Choroby się leczy- zamiast leczyć świat wokół, lepiej przemeblować delikwentowi główkę, może troszkę psychotropkiem zamulić i będzie fajnie. Nie, ja nie twierdzę, że to niepotrzebnie- w końcu po co się męczyć? Kilka lat żarcia psychotropów, prania mózgu na terapii i człowiek jak nowy! Niektórzy wręcz o tym marzą, bo poza niechęcią do świata nienawidzą też  siebie.
Pech, nie ze mną te numery, Choć, przyznam szczerze, fajnie mieć w domu baterię psychotropów na różne okazje. Nawet, jeśli procesy w mojej głowie przyprawiają zacną psychologiczna brać o dreszcze, to zawsze są to MOJE procesy.
I wara od nich, ręce precz od moich zakrzywionych procesów poznawczych, z dala od redukcji mojego dysonansu.
A jeśli ktoś zabierze się za moja Miłość, odpowiem ogniem.
Kroimy człowieka na kawałki w zaciszach gabinetu. Od 80 do 120 złotych za godzinę. Specjaliści od dusz ludzkich... Nie, to na pewno nie tak jak myślę.
Na forach dla świrów bardzo mało jest osób wyleczonych. U ChADowców co rusz ktoś wpada w Depresję, albo szybuję w Manii, mimo zażywania przeróżnych leków w przeróżnych kombinacjach.
trzeba być idiotą, żeby tego nie dostrzec. Mimo to, koncerny farmaceutyczne też zarabiają (nie mów nikomu, bo mnie sala na stosie).

I jak w tym wszystkim ma się odnaleźć biedny, mały Świr Polski, któremu najzwyczajniej w świecie brakuje Miłości, choć wie, że ta na pewno istnieje, tyle, że nie na wyciągnięcie dłoni?
Biedny Świr Polski nie zgadzający się na rzeczywistość, z natury nieufny wobec autorytetów i czujący wewnętrzny sprzeciw wobec terapii? Boże... Przecież moje wizyty u psychologów to była masakra. Dla psychologów rzecz jasna.

Świr Polski przeżyje swoje życie bez konsultacji z lekarzem czy terapeuta.
No chyba, że po psychotropki:)

4 lutego 2013

WTF???

Dostałam bana na moim ulubionym forum. Tygodniowego.
Użyłam niecenzuralnych, bardzo, bardzo brzydkich słów. "Zjebałam" i "dupy"...   Rynsztok!!! O ja rozpustnica... Zresztą, od samego początku byłam tam złą dziewczynką, nie lubi mnie administracja. Mam tam na koncie wiele niecnych uczynków, takich jak nieprawomyślność, sceptyczny stosunek do psychologii i brak kultu wobec pewnych jednostek. Smutno mi się zrobiło, poczułam się lekko dyskryminowana.
A może moje słownictwo rzeczywiście przypomina rynsztok??? Na przykładzie dwóch, obleśnie strasznych słów, których użyłam, można wywnioskować, że jestem jednostką głęboko zdemoralizowaną i nie umiejąca władać poprawną Polszczyzną, a zamiast przecinka używam jeszcze gorszego słowa na "K"!
Zastanawiam sie, czy w ramach pokuty nie przyłożyć sobie w czoło rozpalonym żelazkiem. Nie, to by było chore... Zdecyduje się na coś subtelniejszego, może oblewanie ciała wrzątkiem?

Brzydkie, brzydkie słowa... Bo w końcu nikt mi nie da bana za poglądy:)
I że pewnej osobie pocisnęłam kilka razy za bardzo- bez użycia słów niecenzuralnych. Za to się nie banuje.

Mówiąc zwięźle, zjebałam i nie właziłam w dupę. Pozdro.

3 lutego 2013

Nadwrażliwi

Czasem czytam coś i żałuje, że nie ja to napisałam. Czasem coś napisałam i tego żałuję.
Poniższy tekst jest genialny, jest autorstwa Psychiatry, profesora Dąbrowskiego.
Sporo rozumiał.


Bądźcie pozdrowieni Nadwrażliwi 
za Waszą czułość w nieczułości świata, 
za niepewność wśród jego pewności, 
za to, że odczuwacie innych jak siebie samych, zarażając się każdym bólem, 
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która nie ma dna, 
za potrzebę oczyszczenia rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi 
bądźcie pozdrowieni. 

Bądźcie pozdrowieni Nadwrażliwi 
za Wasz lęk przed absurdem istnienia 
i delikatność nie mówienia innym tego co w nich widzicie, 
za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością, 
za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego, 
za nieprzystosowanie do tego co jest, a przystosowanie do tego co być powinno, 
za to co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane 
ukryte w Was 

Bądźcie pozdrowieni Nadwrażliwi 
za Waszą twórczość i ekstazę, 
za Wasze zachłanne przyjaźnie, miłości i lęk, 
że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed Wami 

Bądźcie pozdrowieni Nadwrażliwi 
za Wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane - 
(niedocenianie Waszej wielkości nie pozwoli poznać wielkości tych, co przyjdą po Was), 
za to, że chcą Was zmieniać zamiast naśladować, że jesteście leczeni, zamiast leczyć świat, 
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę, 
za niezwykłość i samotność waszych dróg. 
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi. 

"lęk, że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami".
PolishPsycho płacze.

Spokój w głowach

Mój spokój mnie przeraża i fascynuje.
Wręcz przeze mnie przepływa, stapia się ze strumieniem mojej świadomości. Wszystko stało sie jasne, koszmar się skończył. Szarpałam się niemal przez dwa lata- od Depresji do Miksa, czasem lot. Byłam jak szczur w klatce, teraz czuję się wolna.
WTF?
Nagle w mojej głowie zapanował spokój i ład, choć nic wokół mnie się nie zmieniło. Nagle zgodziłam się na moje życie, zamiast heroicznie walczyć o inne. Nawet pamiętam, kiedy to się stało- gdy wielkimi drukowanymi literami zapisałam na kartce banalne choć prawdziwe zdanie- często na tę kartkę patrzę gdy przychodzą wątpliwości- i ów błysk pojawia się znowu, a zaraz po nim zalewa mnie błogi spokój.
Najgorsze, co można zrobić to być swoim własnym wrogiem. Samemu ze sobą walczyć- przegrany będzie tylko jeden. Pomyśleć, ile musiałam przejść, żeby dojść do tej chwili. Widocznie było to niezbędne, konieczne. Ból człowieka otwiera, błogostan usypia. Było warto, choćby dlatego, żeby być tym, kim jestem, przeżyć to co przeżyłam- a to nie tylko mroki Depresji.
Bo czeka na mnie przyszłość, fascynująca, niepoznana...
Po dwudziestu siedmiu latach dotarło do mnie, że to ja piszę scenariusz. A że jestem wariatką, może On być jak najbardziej szalony, mogę grać o duże stawki, mogę zrobić niemal wszystko- bo nic mnie nie ogranicza, poza swoją głową.
Głową, nad która właśnie odzyskałam panowanie.

One day

One day, baby, we'll be old, oh baby, we'll be old...
Znacie tę piosenkę? Ja ustawiłam ją sobie jako dzwonek w telefonie, więc ten dźwięk zazwyczaj zwiastuje imprezę albo zjeb od Mamy- gdy melanż poniesie za daleko.

Tak, pewnego dnia będziemy starzy- zakładając rzecz jasna, że do tej chwili dożyjemy- wypadki, samobójstwa i przypadkowe przedawkowanie leków w połączeniu z alkoholem chodzą po ludziach. Bądźmy jednak optymistyczni i przyjmijmy, że uda nam się do starości dotrwać (choć biorąc pod uwagę polski system emerytalny i stan służby zdrowia ta myśl staje się mniej kusząca).
I właśnie, co wtedy? Jaką historię będziemy mieli do opowiedzenia? To przecież najważniejsza historia w naszym życiu, jedyna, którą na pewno napiszemy, mniej lub bardziej świadomie.

Najgorsze będą te historie, których nie będziemy mogli opowiedzieć, nie w ramach autocenzury tylko dlatego, że po prostu się nie wydarzyły. Historie niespełnionych marzeń i niepodjętych wyzwań. Historie pod znakiem "co by było gdyby". To są prawdziwe ciernie w naszej pamięci, zmarnowane szanse, niedokończone miłości. Tysiąc niedomówień, miliony interpretacji. Świadomość, że tak na prawdę wszystko było w naszych rękach zawsze przychodzi z czasem, często za późno.

Niby można do tego przywyknąć, tak przecież wygląda życie. W końcu umrzemy, uwolnimy się od widm "co by było gdyby"... Myślę  o tym cały czas, już się ich boję.
Dla własnego dobra postanowiłam ich nie hodować.
I tak zestarzeje się i umrę. Rozliczę się sama przed sobą.

31 stycznia 2013

Na kacu

Po tym jak przez cały poranek przeglądałam z tępym wyrazem twarzy antyklerykalne obrazki, puściłam hafta i zżarłam pół paczki apapu na kaca doszłam do siebie i przypomniałam sobie o moich wiernych Czytelnikach, co zapewne z niecierpliwością czekają na kolejne słowa mądrości z ust mych płynące.
No to pisze. Odgłos stukania w klawiaturę już mnie nie boli.

Żeby tak się nachlać w środku tygodnia... Gdyby to był piątek, to może bym sobie wybaczyła.
Za sobotę to pewnie nawet miejscowy proboszcz- pedał dałby mi rozgrzeszenie... Ale nie środa.
Co zabawne, tankując ostatnio przez trzy tygodnie dzień w dzień (z przerwą na sylwestra- organizm odmówił posłuszeństwa) nie miałam takich moralnych rozterek.
Swoja drogą, kilka ostatnich lat mojego życia przypomina jedną wielka imprezę z depresja w tle, z kilkoma heroicznymi próbami zachowania abstynencji. Ja naprawdę się staram, tyle, że czasem mi nie wychodzi...

Przynajmniej będzie co dzieciom opowiadać. Oby tylko nie były poczęte po pijaku.
Tak, mam problem z alkoholem, podejrzewam, że gdybym zezwoliła na pojawianie się w moim blogu reklam, zapewne były by to oferty ośrodków odwykowych.
Sama też o odwyku myślałam- byłam już nawet na wstępnej rozmowie, ale to były czasy okołoszpitalne kiedy to świeciłam przykładem jako Najbardziej Świadomy Świr Powiatu.

Zastanawiam się, czemu teraz nie świecę... A już wiem, to przez te trzy tygodnie. Żeby świecić znowu musiałabym strzelić skruchę a to nie w moim stylu. No przecież ja przez te trzy tygodnie bawiłam się świetnie, nie licząc drobnego incydentu, kiedy to zbyt dużą ilość amfetaminy połączyłam ze zbyt dużą ilością wódki i przez godzinę wyłam, bo uświadomiłam sobie jaka jestem nieszczęśliwa i bezwartościowa. Kumple naprawdę się zmartwili, jeden okazał szczególna troskę i zaproponował walnięcie fety w kabel. Odmówiłam, zresztą, skąd o piątej nad ranem wziąłby strzykawkę?

Tak, w porównaniu do tych trzech tygodni jest postęp.
Tak, smęcę bo mam kaca. Zawsze jest powiązany z poczuciem winy i działa przeciwmaniakalnie.

Buuuu... Chyba wrócę do oglądania antyklerykalnych obrazków.

30 stycznia 2013

Kocham ten stan

Kocham ten stan.
Jestem w miejscu, w którym powinnam się znaleźć, w splocie chwil tworzących moje życie. Na środku drogi, może w jej połowie, może tylko krok dzieli mnie od osiągnięcia celu, może dopiero zaczynam podróż. To nieważne, to tylko mierniki czasu i przestrzeni, wymiarów rzeczywistości, która właśnie przeze mnie przepływa. Jak wiosenne powietrze.
Wszystko staje się jasne, wydarzenia i słowa układają się w logiczna całość jaką jest moje życie,
Jestem w nim jedynym punktem odniesienia, początkiem i końcem, miarą wszechrzeczy.  Nawet niedomówienia mają znaczenie, wystarczy ich posłuchać- mówią do nas swoim językiem, przez większość czasu niezrozumiałym, językiem tajemnicy, która tylko czeka na odkrycie.
Cała reszta to tylko taniec zdarzeń wokół mnie, dla innych tym samym jestem- kolejnym zjawiskiem na mapie życia.
Splatamy się w ogromie zwanym rzeczywistością, zostawiamy po sobie znaki, czasem blizny.
Dla jednych jesteśmy nic nieznaczącą falą na tafli jeziora, dla innych trzęsieniem ziemi- i w rezultacie tsunami.
Wystarczy spojrzeć z dystansu, by to zobaczyć, wystarczy spojrzeć z góry.
Zatrzymać się na chwilę w tym tańcu, zaczerpnąć oddechu.
Przy odrobinie szczęścia wszystko stanie się jasne, można ruszać w drogę dalej, tym razem wyposażeni w mapę. Nawet, jeśli droga wydaję się krzyżową, przy końcu będzie zmartwychwstanie- nie warto więc zbaczać z kursu. Nie szkodzi, że mapa chwilami jest nieczytelna, to znaczy, że białe plamy mamy zapełnić sami.
Jestem w miejscu, w którym powinnam się znaleźć, wiem, jak nazywa się siła, której powinnam się poddać. Nie wymawiam głośno jej imienia, nie wzywam jej na daremno. Przez tysiąclecia naprodukowano wokół niej zbyt wiele banałów, odarto z dostojności. Wiem tylko, że jedynie ona może mnie ocalić.

Niech ktoś zasugeruje mi z tej góry zejść.
Zaśmieję się w twarz.
Niech ktoś spróbuje mnie ściągnąć- odpowiem ogniem.

Amy&Janis

Jeszcze pół roku i uda mi się przeżyć moje największe idolki. No chyba, że wcześniej spotka mnie jakieś nieszczęście i nie będzie mi dane obchodzić moich dwudziestych ósmych urodzin (kiedy to się stało???).
Moje życie przeplata się z muzyka, jest ostrym dramatem z szaleństwem w tytule, bywa kioskowym harlekinem ale zawsze ma podkład muzyczny. Wymienione wyżej Panie napisały sporo moich kwestii- ich głosy pojawiły się w moim życiu w doskonałej chwili, po to, by dokładnie opisać, to co się w nim dzieje.
Można by rzec, że ubrały w słowa moje uczucia na długo przed tym zanim połączyłam ich głosy z nazwiskami.
To one rozkazały mi śpiewać, wręcz wcisnęły mi swoje piosenki do gardła- musisz to zaśpiewać- przecież to doskonale znasz, doskonale czujesz. No oczywiście, najpierw oddaję kawałek serca, a potem wracam do żałoby...  A na odwyk nie pójdę! Lepiej bym tego nie ujęła, dzięki, dziewczyny. Nie mogłam im odmówić, w końcu obie są mi tak bliskie nie tylko ze względu na treść utworów czy miłość do muzyki.
Obie chlały, ćpały i normalne nie były na pewno. Może to była cena za ich geniusz? Może dlatego ich muzyka tak mocno trafia do środka mojej duszy?
Dramat tych kobiet bije po oczach- mimo, że obie były na szczycie, równocześnie przebywały na dnie, obu, choć ubóstwianym przez miliony, towarzyszyła głównie samotność. Jak to rzekła Janis, "Na scenie kocham się z 25 tysiącami ludzi a do domu wracam sama".
Smutne historie, obie bez happy end-u. Obie o statusie legendy. Amy umierała niemal w blasku kamer, tabloidy zrobiły z jej upadku wielki show. Janis wypalała się na scenie, poza nią wpadała w depresję, znieczulając się heroiną.
Jak widać, sława i pieniądze szczęścia im nie dały.
Obie, najzwyczajniej w świecie, były niekochane- ubóstwienie przez tysiące to jednak za mało.
Obie są dla mnie nieśmiertelne.