22 kwietnia 2013

Pokaż mi swoje Borderline!

Jestem pojebana, jak mało kto. Nie dość, że ChAD i politoksykomania, to jeszcze, bardzo modne, zaburzenie osobowości typu Borderline. W niektórych kręgach wyskakiwanie z tym jest traktowane, jak chwalenie się posiadaniem wątroby. Na Borderline głównie cierpią niekochane kobiety, narkomani i Ci, co do których jasne jest, że coś w główce nie tak, ale nie wiadomo, jak ich zdiagnozować. 
Jest też grupa wiecznie użalających się nad sobą panienek z dobrego domu, których po prostu nikt dobrze nie pieprzy i nie maja innych zmartwień, więc, za kasę tatusia, latają po psychoterapeutach- a diagnozę takiej trzeba postawić.

Moje Borderline... jak to pięknie ujęła koleżanka na pewnym zacnym forum dla ćpunów, "trucizna płynąca w naszych żyłach..." Mój niestabilny obraz swojej osoby, od natchnionego geniusza, do odklejonej wariatki, poruszającej się po rzeczywistości na podstawie mapy z wyostrzonych do granic możliwości uczuć, czasem z celem jasno sprecyzowanym, a czasem niemal w ciemnościach .
Moje Borderline, moja zachłanność na doznania... Nie dla mnie stabilizacja, dla mnie jest intensywność- nie czuć wszystkiego, to nie czuć wcale. Wszystkie kolory tęczy, najostrzejsze kontrasty. Wieczny głód uniesienia- może stąd skłonność i bezwarunkowe poddawanie się maniakalnym zrywom.
Moje Borderline, moja autodestrukcja... Było minęło, może nadal jest- nie wiem, wiele przed sobą ukrywam. Udaję ze jest dobrze, że wsypanie leków do kibla było dobrym pomysłem, aktem wyzwolenia? Mój wieczny bunt, nawet wobec wyciągniętej, psychiatrycznej dłoni. czy to się liczy, Panie i Panowie?
Moje Borderline... Moje intensywne relacje, tak silnie powiązane z głodem doznań. Jak kochać, to tylko Księcia, żadnych połśrodków, żadnych miłych chłopaków z sąsiedztwa. Poddać się piorunowi, przeciwstawić logice, nawet jeśli skończy się to tragicznie. Zaangażować się całkowicie, oddać się w stu procentach, nie pozostawić chwili na wytchnienie.

Moje Borderline. Ja sama, esencja żywota mego okręcona wokół jednej osi. Głodu Miłości tak wielkiego, że przysłania oczy. Dotknąć, pocałować, rozmawiać, stopić się.  Bądź blisko, choć na jakiś czas, na chwile- bez tego umieram, usycham, rozpadam się. Pozbieraj te kawałki, nie pokalecz przy tym dłoni. Pozwól mi się dotknąć, popatrzeć na siebie, zachłannie wchłonę każda sekundę twojej obecności.
Zostanie ona we mnie i zapełni okrzyczane, charakterystyczne uczucie pustki, braku sensu w życiu, składową Borderline. Mojego Borderline, mojej sieci znajomości, mojego wszechświata pełnego imion i nazwisk, specyficznych relacji.  Przykładam do tego żargon medyczny, dostrzegam analogie. Widzę jak na dłoni...
Moje Borderline, zbyt piękne, by je leczyć, zbyt prawdziwe, by uznać je za zaburzenie. Zbyt bolesne, by normalnie z nim żyć. Bo w imię czego wyrzekać się siebie? W imię świętego spokoju, który nas nie satysfakcjonuje?  Morał z tego taki, że trzeba z nim żyć nienormalnie, jak na świra przystało.

Tylko wierząc w swoje Urojenia uczynimy je prawdziwymi. Po raz kolejny idę na całość, mam w końcu borderową skłonność do ryzyka.  Ryzykuje niemal wszystko, ryzykuje obłędem, całkowitym pomieszaniem zmysłów. ryzykuje, że rzeczywistość spoliczkuje mnie jak alfons dziwkę, ale mam to gdzieś.
Bo jeśli tego nie zrobię, zwariuje na pewno.

Kocham moje Borderline.

Brak komentarzy: