31 stycznia 2014

Jakiś czas później

Zrobiło się przyjemniej. Wystarczyły małe zakupy na otarcie łez. No i jeść zaczęłam- o dziwo- nawet zdrowo. Muszę utrzymać nową figurę, bo inaczej nie wejdę na wiosnę w nowe ciuchy, a jest ich dużo i są fajne.
Depresja minęła jak ręką odjął, wystarczyło zacząć przesypiać noce i mniej się orać.
Musiałam się też wypłakać, po umartwiać się.  Stąd te Gorzkie Żale. Czytelników przepraszam, że musieli na to patrzeć. Było i minęło w chwili, gdy zachwyciło mnie miasto, podróż przez nie, gdy poczułam, że rzeczywistość znowu należy do mnie.

Kilka dni wcześniej zauważyłam mysz. Ciemny punkt śmigający nie wiadomo skąd. Urocze stworzenie, od razu przychodzi mi na myśl Pan Dzwoneczek. Ucieszyłam się, nie byłam już sama w mojej ciągle depresyjnej norce.  Następnego dnia, na schodach do niej zobaczyłam ja znowu- martwą. zwlekałam z pogrzebem, mijałam ją wiele razy, zanim w końcu się za to zabrałam. Gdy Zebrałam małe ciałko w dwie gazety i pomyślałam, ze równie dobrze mogłam w mojej norce umrzeć ja. Śmierć była w niej na pewno, na mnie też się czaiła. Z jakiegoś powodu musiała odejść, zadowalając się jedynie myszą. Kurwa mać, uświadamiam sobie, że mogłam się zabić, zaćpać, bo przeginałam. Taką miałam depresję. Miałam. Uroczyście składam je w śmietniku, w trumnie z dwóch pism popularnonaukowych. Wiekiem jest okładka z wizerunkiem kota.

Świat nieurojony, wbrew pozorom przedstawia się dobrze. Mogę bezkarnie poszaleć na wyprzedaży, mam też święty spokój- chyba, że sama go sobie zburzę- niewłaściwym myśleniem. Mój żal za grzechy. Nie włóczę się już po nocach w nieciekawym towarzystwie, a nawet jeśli- to i tak w bardziej światowym. Jest postęp, również twórczy. Mimo, że niebo spadło, to ja jako jednostka społeczna nigdy nie funkcjonowałam tak dobrze. Ogarniałam mimo permanentnego doła.  Długo i powoli w niego spadałam, może tylko dlatego lądowanie mnie nie zabiło. Może nauczyłam się latać?

Mania 2013 była na tyle silna, że próg, który miał ją załamać- czyli konfrontacja z rzeczywistością- jedynie ją spiętrzyła.  W rezultacie wybiłam się wyżej (pierwsze słowa wpisane do wyszukiwarki, Feel so different, przebudzenie na granicy.)  Zdobyłam chwilę na wzięcie oddechu, mimo wszystko okazałam się silniejsza. Dzięki czemu lądowanie odbyło się w lepszych warunkach. Przy okazji prześledziłam też dokładnie swoje toki myślowe- to, o czym, o kim myślę, co mnie nakręca. Zlokalizowałam Oś Mojego Szaleństwa-  może o tym już pisałam- a jeśli nie- to ogłoszę to kiedyś w podniosły sposób. Same plusy. No i kilka koronowanych głów spadło, kontrola należy do mnie. A siłę mojego myślenia już poznałam, więc czemu nie wykorzystać jej w końcu (znowu) na swoja korzyść?

A depresja mi się znudziła. Więc po co cierpieć, jeśli nie trzeba? Bo nie trzeba- wystarczy nie myśleć, nie nakręcać się. Szczęścia szukać w chwili obecnej- jedynej, w jakiej istniejemy na prawdę. Nie zadręczać się deficytami, koncentrować się na tym, co obecne. Straty nie istnieją, nie istnieje przeszłość. Nie warto się też zbytnio do chwil przywiązywać- bo wszystkie mijają. A że niespokojnym umysłom to mało- w tle należy puścić taśmę z Myśleniem Pozytywnym.

Wprowadzamy w życie. Od teraz znowu zaklinam rzeczywistość, już się robi ciekawie. Nowe sytuacje, twarze i możliwości.  Od teraz żadnego myślenia o przeszłości, pisania alternatywnych zakończeń. Nie zapominam, ale nie rozpamiętuję, wszystkie emocje przelałam na papier. Nie ma co mną już miotać. Rozpoznałam już wszystkie demony. Moje zgubne namiętności, moje pasje i potrzebę samoukarania- Ale za co?  Przez lata karałam się nie wiedząc za co i nie wiedząc, co robię źle. zresztą przyznawanie się do błędów nigdy nie było moją mocną stroną. Dzięki temu niemal zniszczyłam sobie życie.

Ale ciągle żyję. Do tego też zbytnio się nie przywiązuję, ze sobą samą też mnie coraz mniej łączy. Odcinam etykietki, albo przyklejam nowe.
Choroba Afektywna Dwubiegunowa, pierdolone Borderline. I co z tego?
Może jakaś renta?
Psychotropka? Nadwagę dajemy gratis.

Nadal jestem niespacyfikowana, nadal jestem sobą, nawet zalewając się łzami. To moje łzy i moja rozpacz, nikt nie będzie decydował o jej słuszności. Moje grzechy i moje za nie pokuta- jestem wolna.

Lecimy dalej, coraz częściej widzę maniakalne rozbłyski, mijam gwiazdy dwubiegunowe. czasem ściąga mnie ich grawitacja, pożeramy się nawzajem, wymieniamy przewinienia. I jest pięknie,  kwitną już nowe urojenia.
Kocham i nienawidzę, płaczę i śpiewam.

I jest dokładnie tak samo jak rok temu. Zmienili się jedynie odtwórcy głównych ról, ale teatrzyk ciągle ten sam.



12 stycznia 2014

Rok później


Ha! Od roku już tutaj drukuję, można świętować. Otworzyć coś mocniejszego, albo mocniej posypać. 
Może gwiazdą rocka nie zostałam, ale za pisanie zabrałam się ostro i konsekwentnie.  Moje ulubione tematy to szaleństwo, narkotyki i miłość. O tej ostatniej piszę  teraz najwięcej, po przerobieniu jej metafizycznego aspektu, zabrałam się za cielesny. Zamiast o natchnionych oczętach, w których widzę Miłość o Wymiarze Wieczności drukuję głównie o pieprzeniu. Poza zwyczajową introspekcja penetrowane jest tam też moje ciało, za dużo nagości, żeby publikować za darmo. Konsekwentnie też wariowałam. Mapa moich urojeń doprowadziła mnie prawie do obranego rok temu celu. Muszę zobaczyć moje marzenia, zanim je pochowam.  Kilka godzin drogi i jestem na miejscu. I nawet już o tym nie myślę, inne są moje fantazje... Wszystkie Jego fantazje... No może teraz, z okazji tak doniosłej rocznicy trochę rozpamiętuję. Jak wielkie to było uniesienie, z oświeceniem w perspektywie!
Rok później wszystko jest inaczej, ale jest tak samo. Nowa obsesja wcale nie jest od starej lepsza, zmienił się władca moich wyobrażeń. Jedyny z tego plus- to inspiruje.

Tylko śpiewać jakoś przestałam. Wyśpiewałam się podczas pewnej pamiętnej nocy, kiedy to melanż popłynął o jedną pigułkę za daleko, muzyka z głośników płynęła stereofonicznie a mi dano wolną rękę w wyborze muzyki. Imprezę (i niewinną pigułkę) będę jeszcze długo wspominać. Wiadomo przecież- jak już raz poczujesz coś twardego...(narkotyki, albo penis... najlepiej oba na raz).

Od Exstasy się zaczęło- ten co mi ja dał, zmienił świat moich wyobrażeń,  zaś sama substancja otworzyła drzwi mojej ukochanej amfetaminie.  Tamten koncert był ostatnim jakim dałam. Stare piosenki przestały rozpalać, a wykrzyczeć mogłam się w łóżku. Amfetamina spływała przez gardło, niszczyła zatoki.. Prędzej przepaliłam je konopiami indyjskimi, kaszel miałam straszny. Zamilkłam na długo, a gdy otworzyłam usta, okazało się, że straciłam głos.  Moje gardło nie wytrzymało a z głowy niemal zniknął ten, który nauczył mnie śpiewać. Pojawiły się nowe piosenki, nawet nie pomyślałam o ich zaśpiewaniu. Nie wiem, może to chwilowe.Przykra sprawa, dobre wykonanie utworu to niezły lot. Stan ekstatyczny- nawet gdy śpiewasz o rozpaczy, to po to, by ją z siebie wyrzucić. Zabolało, na szczęście nadal mogłam pisać i w ten sposób  do historii, ale cóż... "Chop Suey" dla stu tysięcy na żywo nie będzie. Przyjęłam to z godnością, odebrałam to jako kolejną karę za grzechy. (Wobec kogo, czego?) Nie wiem... Może to tylko kolejny, przedłużony upgrade? Brak treningu/? Może nigdy nie umiałam śpiewać?
Na otarcie łez został mi materiał na bestseller. O pieprzeniu i dragach, sprzeda się na pewno..  Dużo bardziej chodliwy materiał niż deliryczne wokalistki.

Nevermind.
I wszystko to mam gdzieś. Wszystkie łzy wylałam pisząc nieopublikowane tutaj posty. Przestałam mieć marzenia, wisi mi mój głos, miłości mam już dość. Z poczuciem bezpieczeństwa i ulgi patrzę na nóż do tapet, bo w razie czego mam czym podciąć sobie żyły. Już na nic nie czekam, niczego nie szukam- bo po co jeśli wszystko już znalazłam?  

Rok później wiem, że wszystko, czego chciałam, do czego powołanie czułam było prawdziwe. I było w moim zasięgu, mogło stać się osią rzeczywistości. Drogę do tego zamknęło moje szaleństwo. Dragi zniszczyły mój i tak późno odkryty głos. Sama zaprzepaściłam moje szanse na miłość, teraz jak na dłoni dostrzegam popełnione błędy, widzę, jak bardzo robiłam wszystko, by nie być kochaną.  Ostatnia, całkiem świeża strata ostatecznie otworzyła mi oczy. Miłość Potencjalna... O tym też pisałam, ale pewnie nigdy tego tutaj nie wstawię, bo za każdym razem, gdy to czytam, zalewam się łzami. Straciłam tych, których kochałam i mogłam pokochać. Tych, którzy mogli pokochać mnie. To są straty nieodwracalne, ale po czasie człowiek uczy się z tym żyć, w miarę bezboleśnie oddychać . Tylko serce już coraz mniejsze, jego kawałki rozdane. Tylko czasem szarpnie, jakby domagało się ich z powrotem, bo to, co bije nam w piersi jednak chce kochać pełna mocą, ale jego części bija gdzie indziej a ono nigdy już nie będzie całe.

Rok później  odwiedzam te miejsca. Nadal wierzę we wszystko, co miało miejsce, chcę wierzyć, że w innym Świecie Polish Psycho się udało, że wykorzystała jedną z szans i dotarła do którejś z wersji swojego raju i daje czadu śpiewając tam czasami. Widzę je wszystkie, w wielu jest szczęśliwa. Uśmiecham się przez łzy podglądając jak jest kochana. Tam bije również moje serce
Kurwa mać, czemu ja? Jestem najbardziej pojebaną wersją siebie?

Spokój, Polish Psycho, znowu zarywasz nockę rycząc nad postem. Jesteś naćpana. nie możesz uwolnić się od tak wielu obrazów a w Twojej głowie umarłaś własnie. Wylewasz z siebie kolejny potok urojeń, tym razem tych mroczniejszych. Pisz, wariatko, dziecka raczej nie urodzisz, głos straciłaś. To twoja ostatnia szansa, żeby coś po sobie zostawić.

Z okazji tak doniosłej rocznicy pojawiają się niepotrzebne połączenia. Jedynie denerwują, zmuszają do zbędnego myślenia. Mnie otacza zagadkowa pustka i wkurwiam się na myśl, że jutro będzie nowy dzień. A potem następny i następny- a ja nie mam już na co czekać.

Choroba Afektywna Dwubiegunowa Miłość Moje urojenia





3 stycznia 2014

Gwiazdy dwubiegunowe

Najciekawsze, co może nas w życiu spotkać to drugi człowiek. Siedem miliardów egzemplarzy. Kilka edycji limitowanych, niezrozumiałych dla całej reszty. Gdy trafi swój na swego, robi się wesoło(A psychiatra zdiagnozowałby ChAD lub coś podobnego, bordera na przykład- dwa bieguny jak w pysk strzelił, tylko w ciągłym miksie, lub rapidzie. Przejebane, bo nie maja czasu solidnie się rozbujać i polecieć w mani ). Roztopieni w prozie życia, tak samo jak ja.  Ilu nas jest? Podobno całe dwa procent populacji. Pędzimy po rzeczywistości, czasem nasze sinusoidy przecinają się, czasem nawet na chwilę pokrywają. Oczywiście, albo wchodzimy razem na szczyt, albo razem upadamy.  Zderzenie dwóch gwiazd nigdy nie przechodzi bez echa. Snują się  tacy po ulicach, stoją obok w autobusie, tocząc niedostrzegalne walki w swojej głowie.
Czasem pojawiają się na tej samej, oczywiście bogatej w substancje psychoaktywne, imprezie. Najczęściej nie maja bladego pojęcia, co im dolega.

Przepływ informacji przebiega niezwykle płynnie, pojawiają się wspólne mianowniki. Wystarczy porozmawiać dłużej, by zacząć podejrzewać, że trafiło się na pokrewna duszę. Wyczuć specyficzny rodzaj inteligencji (głupi ChADowiec to nie ChAdowiec- moim zdaniem- niedługo zamierzam podać własną definicję:P)), umiejętność odczytywania pewnych metafor.
dostrzegania ich- mogą być zamknięte w muzyce, mogą być dziwnym zbiegiem okoliczności. ChADowiec zwróci na nie uwagę, przynajmniej taki jak ja. Posłuchać o zagmatwanym życiorysie, wspólnie się naćpać.
Iskra przeskakuje niemal od razu, potem wystarczy obserwować i czekać na magiczne sentencje, takie jak "feta mnie uspokaja". Zadać kilka pytań. I nagle wszystko staje się jasne. Dla obu stron, mimo, że zazwyczaj żadna nie wie, co jest grane.  Nevermind. Wspomniany już przepływ informacji napełnia euforią- rozumiecie się- tutaj i teraz- i nieważne jak potoczy się znajomość nigdy o niej nie zapomnisz.  Chóry anielskie śpiewają.

I mimo, że jest pięknie, bo w końcu ktoś cię rozumie- a to rzecz nie
bywała, to widzisz jak w lustrze to cholerne pęknięcie. Coś, co odpowiada za cały urok tej osoby i za jej toksyczność jednocześnie. Jesteśmy dla siebie trucizną i lekarstwem na raz, wspólnie wprawiamy rzeczywistość w bardzo silne drżenie. Czasem uda się nawet ją wspólnie zakrzywić, czasem wyśmiać. Może nawet, po kilku godzinach wspólnego palenia blantów określić w niej nasze miejsce.  Na biegunach. W czerni albo w bieli, bez miejsca na kompromis.  Pół biedy, gdy po owym zderzeniu każda z gwiazd potoczy się w swoja stroną. Jeśli relacja się zacieśni to między nami jest miejsce tylko na miłość lub nienawiść- często jednocześnie. Wchodząc w bliski kontakt z dwubiegunowcem  prędzej czy później trzeba będzie coś wybaczyć. A rozumiesz wszystko doskonale- i nie ze względu na większą empatię, ale dlatego, że jesteście z tej samej gliny. W końcu wiesz, że największy nawet grzesznik i skurwysyn jest ofiarą pewnych okoliczności, że tak samo jak i ciebie jego też coś połamało. I nawet, jeśli twoje emocje otrą się niebezpiecznie o nienawiść to nadal będziesz dostrzegać w nim prawdziwe piękno i niecodzienny potencjał. Zamiast osadzać- współczujesz- bo w końcu czujecie też tak samo, a przynajmniej inaczej niż reszta- a to już wiele

Przy okazji spoglądasz też w siebie i co widzisz? W końcu w oczach drugiego ze swoich oglądasz się jak w lustrze. Tak samo jak on widzi siebie w twoich. Myślę, że to dlatego nasze relacje przebiegają czasem tak gwałtownie- nie każdy w końcu ma ochotę na tego typu konfrontację- bo widzimy pełne spektrum swojej osoby, nie tylko blaski, ale i cienie.
To przerażające, lepiej uciec. Ale dokąd? Przecież od siebie nie uciekniesz. Możesz tylko udawać, że to nie do końca ciebie dotyczy, że jesteś przecież inny, że wiesz o sobie wszystko i nad sobą w pełni panujesz. Że twoje rany dawno się zagoiły, a w głowie panuje doskonała harmonia. Żeby tak było, najpierw trzeba wybaczyć samemu sobie- pierwszy krok to przyznanie się do grzechu. Jest cały czas tylko nasz, nawet jeśli jest skutkiem grzechów przeciwko nam skierowanych. Chyba, że wolimy tłumaczyć się niepoczytalnością.

Gwiazdy dwubiegunowe. Już dawno zaczęłam używać tego pojęcia, dosłownie chwilę po tym, jak mnie zdiagnozowano. Pozwoliło zgrabnie i dobitnie nazwać ludzi, z którymi łączył mnie specyficzny rodzaj wibracji, który sprawiał, ze energia w nas zawarta potęgowała się gdy byliśmy blisko. Wybuchała płomieniem, często spalała na popiół. Wprawiała w rozpacz i w euforię, budowała i niszczyła. Zawsze czegoś uczyła. O drugim człowieku, o mnie.
Gwiazdy dwubiegunowe. Mimo, że doskonale znane, nigdy do końca zgłębione. Upadłe w prozę życia anioły, tak pewne siebie, mimo ze krążące po niespokojnych orbitach. Niemo krzyczące o zrozumienie a jednocześnie przerażone jego konsekwencjami. Nieadekwatnie odczuwające, myślące za szybko. Śniące wciąż o wielkości, boleśnie budzone. Pełne buntu, nie zawsze świadomi wobec czego. I nawet jeśli same właśnie pogrążone w najgłębszym mroku, lśniące w nim tak jasno, ze nie sposób ich nie zauważyć.

O pewnych osobach nigdy nie zapomnę. Jedne wpadły do mojego życia na kilka godzin, inne zagościły na dłużej. Niektóre bezpowrotnie zniknęły, ich sinusoidy popędziły w innym kierunku. Innych pewnie jeszcze nie spotkałam, czają się gdzieś w cieniu i czekają by zabłysnąć. Jestem niemal pewna, że wielu z tych, którzy jeszcze nie doczekali się diagnozy w końcu ja dostanie . Może wtedy, szukając jakże cennych informacji o ChAD trafia w to miejsce i przeczytają ten post. Zaczną wspominać co ciekawsze, spotkane na swej drodze postacie i pomyślą wtedy też o mnie- bo na pewno mnie pamiętają.

Wybaczam wam wszystko, rozumiem doskonale:)

Choroba Afektywna Dwubiegunowa