17 listopada 2013

Pocztówka spod pościeli

Robię ogromne postępy, dzisiaj udało mi się umyć, być może nawet się wymaluję. Prawdopodobnie nie spędzę całego dnia w łóżku. Największą duma napawa mnie jednak fakt, że od trzech dni znowu jem i że przez prawie tydzień nie piłam! .
Zjadłam śniadanie i porozmawiałam ze współlokatorką. Może wyjdę z domu. Depresja uczy człowieka jak się cieszyć z małych rzeczy. Nie mam amfetaminy, kurwa nie mam fety na ten weekend. Czwarty dzień na Prozacu, zaczynam dostrzegać, że istnieje świat wokół mnie.

Mam pokój, trzy na cztery metry, cholernie brzydki, tylko pościel jest ładna, chociaż nie pachnie mężczyzną. Po prawej ręce kawa, po lewej popielniczka ze skręconym blantem. Na kolanach laptop. Moje stanowisko dowodzenia wszechświatem. Piszę dużo więcej niż tu publikuję, jeszcze więcej gapię się w pustą kartkę. Boję się, że ktoś zapuka do drzwi, że będzie czegoś ode mnie chciał. Nie chcę żadnych interakcji, żadnego społecznego życia, które nie łączy się ze wspólnym ćpaniem. Potrzebuję samotności, jak na razie za dużo się działo. Co z ta fetą, cholera jasna?

Jak to się stało? Musiało się stać. Cztery z kolei weekendy na czymś twardym robią kuku neuroprzkaźnikom i zaburzają wytwarzanie tych tam, hormonów szczęścia. Przeeuforyzowałam się w te weekendy tak bardzo, że mi na co dzień ich zabrakło. Poza tym, stare i nowe, ciekawe relacje międzyludzkie, jakieś nieprzemyślane przygody i stało się! Jest dół. Nic co by mogło mnie zaskoczyć, nikt chyba też nie liczył, że będę cały czas tryskać maniakalną niezniszczalnością.  To, że przez ostatnie pół roku jaram niemal codziennie, też pewnie nie jest bez znaczenia.

To jednak zupełnie inna depresja niż te poprzednie. Więcej w niej poczucia winy, niż krzywdy- jak to zazwyczaj bywało. Pozornie to wiele ułatwia, bo jedyna osobą której muszę wybaczyć jestem ja sama. Jakie to proste, prawda? Dręczą mnie ciągłe wizualizacje tego, co mogłam mieć i momentu, kiedy, to spierdoliłam. Wszystkie moje stracone szanse, również te na miłość.

Nieustanne odurzenie. Ograniczenie swojej rzeczywistości do kilku, rzecz jasna, negatywnych aspektów. Zadręczanie się wyrzutami sumienia i odcięcie od świata zewnętrznego. Nawet facebooka już nie odpalam. Prozac popijam czerwonym winem i ubieram się na czarno. Odpierdala mi już zupełnie, mam w dupie, czy otoczenie to dostrzega. Czasem strzelę jakimś dziwnym tekstem, co w sumie nikogo nie zaskakuje- słynę z ciekawego poczucia humoru. Gorzej, że potrafię na długo zamilknąć- co mi się prędzej nie zdarzało. Zdarza mi się też przez trzy dni z rzędu nie jeść
I nawet mi to zbytnio nie przeszkadza- to też nowość. Depresja A.D. 2013 jest pogodzona z losem. nie ma w niej wojowniczego zacięcia jak dwa lata temu, woli walki. I dobrze, i tak minie, nie ma co się szarpać, bo to walka z samym sobą. A mi się nie chce nawet wstać z łóżka.

Będzie dobrze, zaraz mi przejdzie. Obudziłam się godzinę temu a już jestem nietrzeźwa. Nie jestem do końca pewna, jaki mamy dzień tygodnia. Wiem, że miesiąc temu śpiewałam inaczej. Miesiąc temu było fajnie, choć też nie wychodziłam z łóżka. I byłam słodko naćpana, co też wiele wyjaśnia.
Pamiętajcie więc, kochane dzieci! Narkotyki destabilizują!
Ale są takie dobre, zwłaszcza podane z seksem bez zobowiązań.

10 listopada 2013

Back to Black

Muszę to ogłosić, muszę ubrać w słowa
Choć wiem jak to wyrazić, nie jestem gotowa
Przyznać się do błędu, pochować marzenia
Przestać się spodziewać lepszego zakończenia
Powiedzieć światu, że wracam do żałoby
Tu jest znicz a tutaj wieniec- wewnątrz mojej głowy

Tu są myśli czarne, tutaj najczarniejsze
Pod tą częścią czaszki planuję ucieczkę
Może skok z wieżowca, a może tabletki
Wybór drogi zejścia mamy tutaj wielki
Tu mnożą się lęki, tu ataki płaczu
Tak, tutaj właśnie, zaraz za rozpaczą

Biała Noc Listopadowa

Ciągle trwa, choć na zegarze siódma rano. Można wstać z łóżka, pomyśleć o śniadaniu. Zaparzyć kawę i
poudawać normalność. Śniadania nie będzie z bardzo prozaicznego powodu. Nie jestem głodna, przyjęta dziś przeze mnie amfetamina skutecznie zlikwidowała apetyt. Ostatnią kreskę wciągnęłam tuż przed rozpoczęciem pisania tego postu- no bo jak o fecie pisać bez fety? Na swoją obronę dodam, że dość długo się nad tym posunięciem zastanawiałam. Czy nie przesadzę, czy fety wystarczy... Wystarczy, wolę zjeść wszystko w ciągu doby i pobawić się w twórczość, niż zostawić na później. "Później" zbyt często kończy telefonem do dilera po dwóch dniach lotu i zupełnie niepotrzebnym ciągiem.

9 listopada 2013

Gdybyś

Gdybyś dał mi chwilę więcej, parę godzin, może dobę
Gdybyś słuchał moich szeptów - teraz byłabym przy Tobie.
Snuła swoje opowieści, była obok, dotykała
Zasypiała bezboleśnie, bez oporu oddychała

Gdybyś słuchał moich szeptów- teraz byłabym przy Tobie
Zamiast myśleć bezustannie, czego jeszcze Ci nie powiem
O co Ciebie nie zapytam, czego pewnie nie usłyszę
O dialogach aż do rana, których nigdy już nie spiszę

Gdybyś słuchał moich szeptów- gdybym tyle nie krzyczała
Gdybyś był choć trochę bliżej, gdybym ja nie zwariowała
Gdybym tak dużo nie piła i mniej miała do ukrycia
Może nie byłbyś natchnieniem, ale słodką proza życia

Gdybyś dał mi chwilę więcej, parę godzin, może dobę
Tańczyłabym razem z wiatrem, zabawiała Ciebie słowem
I słuchałabym dokładniej i uważniej bym patrzyła

7 listopada 2013

Narkotyki

 Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam dziś po powrocie do domu było skręcenie blanta. Potem konsumpcja, odpalenie muzyki, konsumpcja, pranie nawet wstawiłam i pomyłam gary. Cały czas zastanawiałam się, co tutaj wydrukować- bo pomysłów mam sporo.
I gdy byłam do już gotowa, kiedy to dokonywałam ostatnich poprawek na playliście, gdy logowałam się  już do bloggera uświadomiłam sobie, że czegoś mi do pełni tej chwili brakuje. Pusta przestrzeń po prawej stronie stanowiska; nie miałam browara.
Zbiegłam więc wesoło po schodach, dotarłam do lodówki- w międzyczasie potłukłam kieliszek, który kupiłam z myślą o porto-i wyciągając odpowiednio schłodzone piwo dokonałam jej przeglądu. Zaopatrzenie w żywność do końca tygodnia (jest środa). Ha! Może nawet dłużej, bo w weekend pewnie się nawciągam. (Amfetaminy, jakby ktoś nie skumał)
I wtedy mnie oświeciło. Napiszę dzisiaj o moich problemach z narkotykami i alkoholem. Tylko najpierw ukręcę i zapalę drugiego blanta.

4 listopada 2013

Nieznośny ból istnienia

Kto zna to uczucie, ręka w górę! Tak, widzę, nie jestem sama- inni też tak maja, ktoś już przede mną sformułował tytułowe pojecie. Napisano o tym całe tomy. Historia stara jak świat.
Od zarania dziejów towarzyszy nam mniejszy lub większy ból dupy. Takie wewnętrzne fuj wobec swojego istnienia.
Czasami rwący, odbierający zdolność racjonalnego myślenia- ten, co rzuca o podłogę i lubi ostre zabawki, a czasem lekko ćmiący na granicy świadomości.
Ucieczka karana jest śmiercią. I tak źle i tak niedobrze. Ciągłe rozdarcie między dwoma instynktami- absolutny brak swojego miejsca.
Pomaga alkohol, narkotyki i miłość. Ta ostatnia miewa niezłe osiągi, ale jest dużo mniej dostępna niż dwa pierwsze środki. Na szczęście zawsze można najeść się extasy i poudawać.

Niemożność ucieczki od samego siebie, niechciane toki myślenia. Niewygodne sytuacje w których bierzemy udział, ci wszyscy ludzie, których nie kochamy i codzienność bez najmniejszej ekscytacji- ten nieznośny ból istnienia! Cierń, który wbija nam się w serce przy każdym oddechu. Czasem bardzo głęboko- zostają po tym blizny nie tylko na rękach.
Komu to do życia potrzebne? Przecież to najzwyczajniej w świecie nieprzyjemne! Tak się katować na co dzień. Tak, tak... sam siebie- bo chyba nie myślisz, że katuje Cie rzeczywistość? Może inaczej, dokładniej. Wprawdzie to ona cie meczy, ale ty ją kreujesz! Zobacz jaki jesteś pojebany! Co Ty robisz ze swoim życiem!
I tak w kółko. Pretensje do siebie i do rzeczywistości. Wyrzuty, jak bardzo mogło być inaczej i dlaczego to jak jest nie wystarcza. Czasem biją cie po twarzy, czasem szepczą Ci do ucha.  A ty słuchasz.
Nie uciekniesz. Chyba, że sznur, wieżowiec jakiś. Duża ilość psychotropów...

Zastanawiam się nad jednym. Widzę to jak na dłoni- wpadam w Depresję. To bije z moich postów, bije ze zmiany kolorystyki. Nie ma już lotu sprzed pół roku, nie ma styczniowego braku pokory. Czyżby historia miała zatoczyć koło, czyżbym się myliła- nie można ogarnąć ChAD samodzielnie.
Że zawsze spadasz, nie ważne jak blisko słońca byłeś.

Zastanawiam się, jak wiele zrobię, by udowodnić, że jednak miałam rację.
Nienawidzę przyznawać się do błędów


3 listopada 2013

Słowo na niedzielę.

Wysoko cenię moje szaleństwo, głównie przez nie się definiuję. Inne kobiety są przede wszystkim matkami, żonami, artystkami czy kimś tam jeszcze- ja jestem wariatką. Może wynika to ze zbyt wielkiej koncentracji na swoim świecie wewnętrznym- odkąd sięgam pamięcią sprawdzam, kim na prawdę jestem. Nieustanna introspekcja. Aż boli czasem, zwłaszcza jak upalę się za bardzo.
Kluczowe pytanie- po co tam patrzę?

Może gdyby inni też spojrzeli głęboko siebie też popadliby w obłęd? Szukając demonów można je obudzić. Może to najzwyklejszy narcyzm i egoizm, który nie pozwala mi na zbudowanie zdrowej relacji. Świadomość problemu jedynie go pogłębia, jeśli nadal nic nie możesz zrobić.
Pytanie drugie- czy zamierzam robić cokolwiek?

Moim szaleństwem wybudowałam wokół siebie mur. Chwilami nawet podoba mi się ta zabawa. W internecie jestem PolishPsycho, "Hannibala" oglądam z wypiekami a psychiatrom pyskuję.
Kurwa mać, rolą mojego życia jest bycie wariatką! Na szczęście nie jedyną w tej sztuce, ale jedyną, która nawet normalną być się nie stara. Niekwestionowana gwiazda wieczoru, oby nie spadająca.

I patrzę czasem na siebie z boku i wołam- nie idź tą drogą, PolishPsycho! Zajmij się czymś lżejszym niż ciągłe rycie sobie bani, poszukaj normalnego chłopaka, nie ćpaj tyle, więcej medytuj. Zamiast pisać o psychiatrii załóż bloga o modzie. Temat wdzięczny a i kasę można zarobić.
Chciałabym być normalna- tę rolę definitywnie odebrałam sobie sama, pieczątkę przybili psychiatrzy. Już nigdy takiej nie zagram- pozbawiono mnie niewinności i kazano samej pisać scenariusz.
Świadomie. Krok po kroku penetrować swoje szaleństwo, wejść do zatęchłej piwnicy i pobudzić wszystkie potwory. Robię to cały czas, czasem o tym piszę. W międzyczasie przeglądam w sieci mroczne obrazki.
Czy widzę siebie w jakiejkolwiek innej roli?

Czy to jest zdrowe? Mówi się, że szaleństwo chroni przed czymś jeszcze gorszym- w takim razie czego ja się boję? Przed czym się bronię nakładając maskę niespacyfikowanego ChADowca?
A boję się znowu niemal cały czas. Bardzo słabo, ale jednak. I nie podoba mi się to. Pojawia się dyskomfort. Nie tak to miało być, nie tak miało wyglądać. Widzę jak na dłoni wszystkie mechanizmy, widzę jak Mania 2013 narastała, jak wybuchała na nowo- była jak wielokrotny orgazm, na prawdę. Teraz widzę jej załamanie, tendencje do opadania nastroju.
Jeśli nic z tym nie zrobię, spirala się nakręci i będzie kaplica. Pisać nie przestanę, ale mogę życiowo się rozpieprzyć, a tego bym nie chciała.

Bycie świrem łatwe nie jest. Muszę nad sobą panować- i nie myśleć o tym. Dawać ujście emocjom tak, żeby mnie nie zabiły, kontrolować sposób myślenia. Bo zwariuję. A może od tego wszystkiego wariuję coraz bardziej.
Nie wiem. Możliwe, że przesadzam. Wiem tylko, że ChAD jest nieuleczalne, psychiatrzy rzadko kiedy pomagają a ja musze z tym żyć. To będzie wykręcać moją rzeczywistość do usranej śmierci- ale tylko ja mogę zdecydować do jakiego stopnia. Podobno.
Muszę w to wierzyć. O ile łatwiej mi było, gdy poruszałam się po znanych mi urojeniach- teraz pojawiają się nowe, wbudowują się w te starsze- i sięgają jeszcze głębiej, w moją rzeczywistość sprzed niemal dekady. Całość jest jeszcze bardziej spójna, strach przeradza się w panikę, bo to co zaczynam widzieć to już czyste szaleństwo.
Znalezienie w nim reguły tylko to potwierdzi.