25 marca 2013

Krzywe zwierciadło

To nie jest tak, że doznałam cudownego ozdrowienia, że u mnie wszystko cacy i że z radością celebruje nawet rozkoszny śnieżek za oknem (koniec Marca- WTF?). Nie jest prawdą też, że szybuje cały czas na maniakalnych skrzydłach i co piętnaście minut doznaje oświecenia, to by było zbyt piękne, poza tym nie stać mnie na takie ilości narkotyków, by uczynić to możliwym.

Wczorajszy dzień na przykład minął mi niemal cały na planowaniu samobójstwa i rozgrzebywaniu rany jaką niewątpliwie jest brak chłopa i związana z tym samotność.  Rzecz jasna, to nie wszystko- dałam się ponieść depresyjnej spirali i odprawiłam prawdziwe Gorzkie Żale, potaplałam się w poczuciu niskiej wartości, niezrozumienia, co chwile powtarzając sobie w myślach jaka jestem pojebana.
Na szczęście nie mogłam zdecydować się na sposób zejścia z tego świata i po raz kolejny doszłam do wniosku, ze ludzkość jeszcze o mnie nie usłyszała wiec samobója, jak widać na załączonym obrazku, nie strzeliłam. Pocierpiałam sobie za to brawurowo, łykając łzy bezsilności i wbijając pełen bólu wzrok w widok za oknem- ten pierdolony śnieżek też nie nastraja optymistycznie.

Dziś zastanawiam się, co mnie napadło, mimo że zima nie ustąpiła, chłop się nie pojawił a ja nie stałam się w ciągu nocy ani trochę normalniejsza, ani też się nie naćpałam. Do prawdziwej konsternacji doprowadza mnie myśl, co mnie napadło ponad rok temu, kiedy to myśl o samounicestwieniu i kontemplowanie rozpaczy wszelakiej były dla mnie codziennością.

Odpowiedź wydaje się oczywista, to wszystko Depresja wraz z armia niepokornych neuroprzekaźników, albo- wersja egzogenna- życie, kurwa! Nieważne, skutki są opłakane a ja na to nie mam wpływu... Buuuu... mam depresje, nie mam chłopa, moje neuroprzekaźniki są pojebane, idę się pociąć! Albo- wersja mniej hardkorowa- nachlać się i puścić- ma to (nie)wątpliwego plusa- po wszystkim będzie jeszcze jeden powód, żeby się poumartwiać.

Nie chcę się umartwiać- i słowo "chcę" jest tutaj kluczowe.
Cokolwiek by się działo, nie wolno się z Depresja zgadzać, nie wolno jej potwierdzać, trzeba się buntować i wściekać, ale nie można przyjąć jej pojawienia się za oczywiste. Owszem, ona coś sygnalizuje- ale niech pozostanie sygnałem a nie sposobem na życie.
Sygnałem, że potrzebne są zmiany- zmiany realne, które czasem wymagają wysiłku, zmiany sposobu myślenia czy spojrzenia w siebie.

Tak, łatwo jej mówić, rozumy wszelkie pozjadała, samozwańcza mistrzyni pogromu chorób psychicznych.
Zaraz zaraz, kto ma większą szansę jej okiełznania? Ja, czy jej bezsilna ofiara?
Wiem, gdybym była w depresji śpiewałabym inaczej, wszystkie problemy urosłyby do rangi dramatu a ja nie miałabym siły nawet spojrzeć na nie z innej perspektywy i to całe oświecone gadanie mogłabym wsadzić sobie w tyłek. Cierpiałabym aż miło, szaty rozdzierała i pisała depresyjne wiersze.
Co chwile spotykam się z opinią, że na chorobę nie mamy wpływu, że jesteśmy wystawieni na igraszki chemii w mózgach naszych, że pierdolę bez sensu pisząc o kontroli.
Z drugiej strony- mój wczorajszy stan wydaje się mi dzisiaj absurdalny do potęgi, co więcej- szkodliwy. Wiem też, że to będzie się zdarzać, że jeszcze nie raz spędzę dzień pod kocem i patrząc tępo w okno, jestem na to gotowa, tym bardziej, że wiem, z czym mam do czynienia- z iluzją, z krzywym zwierciadłem odbijającym rzeczywistość, uwypuklającym jej braki.

Jeśli wiem, co jest kłamstwem czy pozwolę się dalej oszukiwać?

Pierdolony śnieżek stopnieje, chłop się pojawi, nie jestem pojebana, tylko wyjątkowa:)
Cholera, bycie świrem wymaga wysiłku i prawdziwej ekwalibrystyki. Po prostu nie ma innego wyjścia- jeśli nie chce się zwariować.

19 marca 2013

Głupieję

Doszłam do wniosku, że się intelektualnie uwsteczniam, a przynajmniej nie robię postępów. Fajnie jest się mądrzyć na blogu, poczytać czasem coś ambitnego, ale do prawdziwego rozwoju brakuje mi dialogu. I nie chodzi mi tu o dyskusje na forach, czy przy browarze z kumplami, ale takiego prawdziwego, intelektualnego prania, od którego bolą szare komórki. Powszechnie przecież wiadomo, że najbardziej rozwijają dialogi, monolog sam w sobie jest jałowy, bowiem nie spotyka się z kontrargumentacją, która pozwoli przedstawiony pogląd zweryfikować i w rezultacie poszerzyć bądź obalić. Ugruntować sie w stanowisku, bądź je zmienić.
Sprawdzić choćby, jak bardzo moje poglądy są odporne na krytykę, a co za tym idzie- spójne.

W rezultacie stoję w miejscu, jedynie nadaję idee, zamiast je wymieniać, cholera jasna, jakie to frustrujące! Przypomina coś w rodzaju masturbacji, niby fajnie, przyjemnie, ale to nie to, nic nowego z tego się nie pocznie, owoców nie będzie. Do tego tanga trzeba dwojga, owszem, mogę do swoich twierdzeń wyprodukować kontrargumenty, ale zawsze te kontrargumenty będą tworem mojego punktu widzenia- brakuje w nich elementu zaskoczenia, tak stymulującego dla umysłu.

O ja nieszczęśliwa! Cóż uczynić w tej sytuacji? Zmienić zainteresowania, czy pokornie czekać, aż zjawi się ktoś, kto wstrząśnie moim światopoglądem i w końcu zmusi do myślenia? Nie ukrywam- mam pewne intelektualne ambicje, ale jestem w punkcie, z którego sama już dalej nie ruszę. Z książkami dyskutować nie sposób, nie odpowiedzą.
Trzeba pomyśleć nad studiami.

18 marca 2013

Jak wyjść z doła w dziesięć minut

Fajnie tak gadać do siebie, nie?
Przeprowadzać wirtualną introspekcję, wywlekać na wierzch najgłębsze uczucia.
Wariować on-line.
Jestem zła, wkurwiona i zdołowana. Tak nagle mnie napadło, lotos na tafli jeziora też ma prawo do wściekłości, zwłaszcza z gorączką i gardłem w opłakanym stanie.
To chyba mój najsłabszy dzień od trzech miesięcy, mam ochotę usiąść i płakać, jaka jestem nieszczęśliwa/samotna/niezrozumiana/niedoćpana.
Może i nawet sobie popłaczę? Jako że nie wychodzę z domu, to i się nie malowałam, więc tuszu nie żal.

Ja pierdolę, jeszcze kilka godzin temu byłam niemal że natchniona, pisałam manifesty antypsychiatryczne, a teraz mam ochotę na jakiś wredny akt autodestrukcji- nie wykluczam przy tym przypadkowych ofiar.
Zastanawiam się, o co mi chodzi.
Wdech, wydech, wdech, wydech...
Gdzie leży problem? Musze się nad tym zastanowić, bo przecież tak tego nie zostawię! Nie mam ochoty wpaść w Depresję czy upić się do nieprzytomności- to by było sprzeczne z kierunkiem przeze mnie objętym- kierunkiem ogarniania o własnych siłach i pełnej świadomości procesów zachodzących w mym kochanym mózgu. Po za tym po ilości oświeconego spamu na tym blogu trochę głupio byłoby wpaść w doła i biec ze skruchą do psychiatry.
Muszę być konsekwentna.

Więc myślę i myślę. Grypa na pewno nie jest bez znaczenia, ciężko tryskać optymizmem w chwili, gdy się pluje płucami. To wiele wyjaśnia. Dalej- jako że choroba tłumaczy mój obniżony nastrój więc pewnie niesłusznie odebrałam zachowanie siostry jako atak. Kolejny problem z głowy. To, że ktoś nie odpisał na maila wcale nie znaczy, że uważa mnie za niegodną uwagi idiotkę- jest milion, bardziej trywialnych i mniej dołujących powodów. Nie bez znaczenia jest też pewnie fakt, że od bardzo dawna się nie bzykałam.

Po takim, racjonalnym wyjaśnieniu sobie kilku kwestii można spokojnie przyjąć alarm za fałszywy i go olać.
Kolejny triumf ducha nad materia:)

Panie i Panowie, bycie świrem łatwe nie jest- widzicie, jak trzeba się pilnować, żeby nie wpaść w doła i nie nakręcić się w spirali rozpaczy? Moje neuroprzekaźniki nadal fikają koziołki i tylko ja mogę je okiełznać.
Na prawdę, zwariować można.
Oświecenie oświeceniem, głowy sobie nie urąbię. Aczkolwiek z dnia na dzień panuję nad nią coraz lepiej.








Can you hear me? VI

To już nie ma większego znaczenia.
Nie stała się rewolucja, klapki z oczu nie spadły- jestem w tym samym stanie, co wołając po raz pierwszy.
Ale to już nie ma znaczenia. Miłość sama w sobie jest największą lekcją, nie ma co trywializować jej do samego aktu spełnienia, szarpiąc się w pożądaniu, w tęsknocie.
Mówią, że prawdziwa zdarza się tylko raz- i to prawda. jest tylko jedna i uniwersalna, wychodząca daleko poza relacje międzyludzkie. Ucząc się kochać znajdujesz w sobie Boga.

Nic więcej dostać nie mogłam, nawet o to nie prosiłam. Wyszło zupełnie przypadkiem, nawet na to nie liczyłam. Niechcący stałeś się moim Mesjaszem, swoim istnieniem otworzyłeś mi oczy na możliwość zbawienia. Teraz już wiem, że tylko po to znalazłeś się na mojej drodze, swoją rolę odegrałeś doskonale.
Nie mam prawa prosić o nic więcej, bo nic więcej po prostu już nie ma.

A może najzwyczajniej w świecie się oszukuję, przyklejam metafizyczny plaster na złamane serce?
Czy na pewno jest złamane?
Nie, to wszystko prawda, nawet jeśli nie miało miejsca, nawet jeśli jest wynikiem moich urojeń, to mnie odmieniło.  Drzewo ocenia się po owocach, a ja mimo morza wylanych łez, jestem dużo szczęśliwsza niż przed całą tą relacją.

Dwa lata... To całkiem sporo i bardzo niewiele.
Na szczęście mam przed sobą całą wieczność.

Po raz kolejny magluję ten temat.

Jakoś nie potrafię opuścić psychiatrycznego podwórka.  Dawno już stwierdziłam, że gdy psychiatria raz położy łapę na człowieku, to nie puści. Dziedzina tak chwiejnej wiedzy nazwała się nauka i bez zrozumienia nawet czym jest świadomość wzięła się za uzdrawianie. Efekty widziałam w psychiatryku i kilku innych, bardziej wirtualnych miejscach. O dziwo sama na chwile tę propagandę łyknęłam, tylko po to, żeby się zakrztusić. Złapanie oddechu po tej całej akcji było trudne, ale i przyjemne.

Pytanie, co ja na tym podwórku jeszcze robię?
Przede wszystkim widzę, jakie są źródła ruchu sieciowego na moim blogu. Są to dwa popularne fora dla świrów. Na jednym nadal się udzielam, siejąc moja propagandę- o dziwo spotykam się z dialogiem, moje tezy, refleksje są choćby brane pod uwagę, nikt mnie nie banuje za słowo "dupa". Panuje tam szeroko pojęta demokracja, w której każdy, wystarczająco merytoryczny głos jest słuchany.

Drugie forum... Cóż, nigdzie tak się nie uzewnętrzniłam. Moje serduszko nadam tam bije- myślami bywam przy pewnych osobach, zostawiłam tam trochę więcej niż dwa i pół tysiąca postów. Niestety, nie potrafię zawęzić się do jednej perspektywy- dalsze głoszenie moich poglądów na istotę człowieka i choroby psychicznej skończyłoby się banem, nawet gdybym prawiła prawdy objawione. Co więcej, perspektywa tam lansowana jest tak pełna niedociągnięć, że zdrowy rozsądek (powiedziała wariatka) protestuje, a użytkownicy nie tryskają zdrowiem- a przecież jako wyznawcy jedynie słusznej psychiatrii- powinni.
Żeby nie było, ze jestem w swoich poglądach odosobniona, odsyłam do wypowiedzi mądrzejszych ode mnie:
http://nowadebata.pl/2012/08/06/narasta-spoleczny-bunt-przeciw-biopsychiatrii-wywiad-z-robertem-whitakerem/

Perspektywa, moi drodzy, perspektywa.
Żeby zrozumieć o co mi chodzi, trzeba wejść w naukę trochę głębiej niż usiłuje zrobić to psychiatria, otrzeć się o jej podstawowe założenia. Tak się składa, że psychiatria, mimo że do nauki jej daleko, opiera swoje założenia na tezie, że człowieczeństwo, mimo całej narośli kulturalno -cywilizacyjnej jest zjawiskiem typowo biochemicznym. Pierdolnął piorun, zrobiła się ewolucja, małpa zlazła z drzewa i przypadkiem, na skutek reakcji chemicznych stała się świadomość. Wszechświat też stał się przypadkiem. Wyższa duchowość jest bez wątpienia jedynie zaburzeniem biochemicznym. Miłość, kurwa, też!
Nasza egzystencja jest więc z założenia bezcelowa. Przygnębiające.

Zawsze jednak można spojrzeć z drugiej strony, olać Dawkinsa (który z uporem małego dziecka jeździ po duchowości zachodniej, wschodniej tknąć się chyba boi- a przecież powinien, jako sztandarowy ateista naszej epoki, dla samej konsekwencji głoszonych poglądów). Nikt nie mówi, że będzie to łatwe, wymaga to odrzucenia wielu wpojonych nam schematów, kliszy myślowych i przekonań, które wydają , podkreślam- wydają się- logiczne. Siłą rzeczy, na pewnym etapie trzeba będzie przyjąć założenie, że zarówno świadomość jak i wszechświat są zjawiskiem celowym (swoją drogą, powoli i nauka przychyla się do tej teorii, ale do niektórych fizyków zmiana paradygmatu nie dociera) i zabrać się ostro za szukanie ich sensu.
A czy nie o ty, drogie świry chodzi? O fundamentalną wiarę, że życie ma sens? Czy o niewiarę właśnie się nie rozbijamy? Pustkę, co zamienia się w wyjąca depresję, która każe nam się głodzić, rzygać i ciąć?

No chyba, że wolicie łyknąć garść prochów i  otwierać się przed jakąś siksą, która całą swoją wiedzę o człowieku opiera na dorobku nauki, która liczy sobie około stu lat z kawałkiem.




17 marca 2013

Podsumowanie

Czasem zastanawiam się, czy nie posprzątać tutaj, nie wyrzucić połowy postów, dla zachowania spójności. Wiem, ile tu chaosu, ile pytań- których sama czasem nie potrafię do końca sprecyzować, nie wspomnę już o odpowiedzi, o którą zazwyczaj jedynie się ocieram.
To i tak bardzo wiele, zważywszy, że cały czas poruszam się bez przewodnika. Ciągle we mnie tyle sprzeczności, ale negowanie czegokolwiek niczego nie przyniesie, czekam aż wszystko zwiążę się w węzeł- i czasem to się dzieje, tyle że jest to trudne do wyrażenia słowami i cały czas umyka. Jedyne co się zmieniło, to brak rozpaczy po owym umknięciu prawd nienazwanych- już wiem, że są i że są prawdziwe. Pokornie czekam na kolejny błysk, który pozwoli wejść w nie jeszcze głębiej.

Spisanych myśli nie wyrzucę, to zawsze przystanki w drodze do celu, należy im się szacunek, bowiem każda z nich czegoś mnie nauczyła, postawiła cegiełkę lub coś zburzyła, wszystkie były dobre.
Tak samo nie potrafię już oceniać wydarzeń z mojego życia jako negatywne, coraz pokorniej odrabiam lekcję. Na zaneguję też siebie w depresji, choć wydaję się sobie teraz istotą odległa o lata świetlne, mimo to nadal siebie rozumiem- w końcu, dlatego mogłam pozwolić odejść sobie w spokoju. Nie zaneguję nigdy wątku książęcego, nawet jeśli jego finał będzie inny niż ten wyśniony- jak do tej pory była to dla mnie najcenniejsza  lekcja, nauczyła mnie bezwarunkowej Miłości, która była punktem wyjścia do moich poszukiwań- tych prawdziwych, na poważnie.

Nie ma sensu odrzucać czegokolwiek, to jak podważać wiedzę płynącą z nauki, a tego robić nie wolno, rzeczywistość jest mądrym nauczycielem, każda chwila przesłaniem. Można jedynie wyjść poza nie, otworzyć się na kolejne doświadczenia, kolejne odkrycia. Podobnie bezcelowe jest łamanie logiki, można jedynie ją przekroczyć, tak samo jak przekracza się próg Nadziei- żeby zgłębić tajemnice należy  najpierw w nią uwierzyć, wziąć pod uwagę istnienie drugiej strony lustra.

Nie zamykam się w żadnym z wątków, wszystkie układają się w całość. Nie wypruwajmy nitek z gobelinu, który chcemy oglądać w całości.
Nie, nie, nie.
Powinnam w tym miejscu dojść do wniosków, dokonać odkrycia, pięknie to wszystko podsumować.
A może cały ten post jest podsumowaniem? Tak, jest podsumowaniem kolejnym, równie ważnym jak wszystkie poprzednie.

I na pewno nie ostatecznym.

15 marca 2013

Pudełka

W tej ciemności byłam tylko ja i doskonale wiedziałam, że to sen, od kilku nocy ten sam, sen, w którym jedynie myślę, oddzielona od bodźców zewnętrznych.
Te pudełka, jedno schowane w drugim, to poziomy tego, co nazywałam kiedyś "mną". Teraz już wiem, że to były jedynie warstwy, które wokół mnie się zbudowały, jako skutek interakcji z rzeczywistością. Są na nią odpowiedzią i sposobem komunikowania się ze światem.

Ego, osobowość... Narośle wokół świadomości.
Uczucia to też interakcja, człowieczeństwo, człowiek to zjawisko dynamiczne, nie sposób oderwać go od rzeczywistości.
Czy świadomość jest z człowieczeństwem tożsama? Czy występuje tylko w jego kontekście? Czy może człowieczeństwo jest kolejną naroślą wokół świadomości? Możliwe, biorąc pod uwagę, że jest nią ego i osobowość.

Cholera jasna, coraz więcej pytań. Co mi da na nie odpowiedź?
Na pewno podzielę się wnioskami.

12 marca 2013

Komunikat

Dla wszystkich, co się przejmują moim stanem zdrowia.
Depresji, amfetaminy, alkoholu brak. Zioła chwilowo też:)
Do Tybetu nie pojechałam, za to jestem naćpana bezwarunkową Miłością do wszechświata i ludzkości. (Tybet nie zając, nie ucieknie) odbija się to pozytywnie na stosunkach z najbliższym otoczeniem.
Z podejrzanych zachowań- wegetarianizm.
Leki biorę w rozsądnej dawce, z wahaniami nastroju radzę sobie za pomocą introspekcji i medytacji.

Ogarniam, mimo, że nadal czuję się świetnie.
Tylko za wiosną tęsknię, a tu za oknem śnieg.

Only Love can save us...


11 marca 2013

Zielono mi

Stało się to, czego się obawiałam,
Wchodzę na bloga, otwieram okienko do pisania nowego posta i patrzę na biel monitora.
Zaczynam coś pisać, po czym rezygnuję po połowie strony.
Nie klei się, iskra boża mnie opuściła. To trwa już od kilku dni, mimo, że dostarczam sobie intelektualnych rozrywek, które mogłyby mnie zainspirować.

Mogłabym co prawda wysmażyć kilka postów na temat meandrów mojej psychiki, czy psychiki w ogóle, ale postanowiłam, że nie będę truć czytelnika Jazdami W Bani Mej.

Miałam prawie gotowy kolejny Manifest Feministyczny, ale doszłam do wniosku, że jest za mało odkrywczy. Chciałam się podzielić moim nagłym nawróceniem na Marksizm, ale nawrócenie bardzo szybko mi przeszło- doszłam do wniosku, że w sferze filozofii jestem jednak idealistką. Chyba.

Sytuacji polityczno- gospodarczej nie chce mi się komentować.
O Matce Madzi też mi się nie chce gadać. Ani o marnej kondycji człowieka.
Jestem co najmniej jałowa. Nieprzyjemne uczucie.

O seksie pisać nie będę, bo się popłaczę, na pisanie wierszy jestem zbyt trzeźwa.   Może o muzyce?
Też nie. Kurde, no... Tęsknię za styczniem kiedy to byłam jak fontanna, dowcip lśnił ostro a wniosek gonił wniosek. Co więcej, obiecałam sobie, że do Wielkanocy nie będę palić zielska, które zawsze bardzo mnie inspirowało.

Zielsko! O zielsku chyba jeszcze nie pisałam, co prawda wspominałam o nim nie raz, jednak nie doczekało się osobnej refleksji. Powszechnie wiadomo, że to bardzo niebezpieczny narkotyk. Zapalisz dwa razy a po pół roku grzejesz już heroinę, po tym, jak w międzyczasie uzależniasz się od wszystkiego.  Nie wspomnę o strasznej degradacji intelektualnej i moralnej, nałogowy palacz ledwo co jest w stanie sklecić zdanie a obliczenia matematyczne zamykają się w zakresie "czy starczy na kolejnego worka".
Hehehe...

Tak naprawdę nie wiem, co o Marihuanie myśleć. Palę, mniej lub bardziej intensywnie od prawie siedmiu lat, bywały okresy, że jarałam codziennie. Na chwilę zdradziłam ją z paleniem z Dopalaczy (ten syf rył banię), na chwile z Amfetaminą (fuj).
Marihuana. Dla jednych niewinna rozrywka, dla innych pierwszy krok do piekła, Ośmielę się stwierdzić, że zrobiła dla mnie wiele dobrego. Nic tak pięknie nie pobudza do myślenia, nic nie likwiduje szyby miedzy Tobą a Twoimi emocjami. Tak, zawsze po spaleniu się odczuwałam wszystko mocniej, poznawałam siłę swoich uczuć. Czasem to bolało, ale było warto. To pozwala poznać siebie, konfrontujesz się ze swoimi lękami- tak, złe wkręty na spaleniu też są wartościowe. Dla wielu to psychozy, paranoje a tak na prawdę to wypływające na wierzch lęki. Nie warto przed nimi uciekać, w końcu i tak nas dopadną, trzeba stawić im czoła- najlepiej w stanie podniesionej wrażliwości.
Czy moje problemy zostały rozwiązane? Nie wiem, przynajmniej je nazwałam, bola dużo mniej. Nie bolą prawie wcale, nawet gdy haj mija i wracam do rzeczywistości.

Nieźle tłumaczę się z uzależnienia? No nie? Powinnam biegiem udać się do najbliższego ośrodka Monaru i poddać się leczeniu. To, co robię jest złe! Jest tylko jeden słuszny stan świadomości, wszystko, co dają narkotyki to iluzja!

Zaraz, zaraz... Jeden słuszny stan świadomości. To w końcu moja świadomość, czy aż tak głęboko idą zakazy systemu, że nie mam prawa decydować w jakim stanie świadomości mam być, z jakiej perspektywy oglądać rzeczywistość? Biorąc pod uwagę faktyczną szkodliwość Marihuany już prędzej trzeba by zdelegalizować alkohol. Rzeczywiście, mózg po poł litra wódki jest dużo bardziej lotny i trzeźwy niż po kilku szkłach zielska. Dlaczego alkoholowe upojenie jest lepsze niż marihuanowe? Nie żebym nie lubiła sobie czasem chlapnąć, ale dużo bardziej lubię przypalić.

Wiem, wiem... Po dupie dostają neuroprzekaźniki, cierpi kora mózgowa, więc zakazy są dla mojego dobra- powszechnie wiadomo, że moje neuroprzekaźniki są specjalnej troski, więc lepiej, żebym nie katowała ich zbyt intensywnym myśleniem.

Srutu tutu, pęczek drutu. Oby do Wielkanocy:)


Depresja

To było do przewidzenia. Jak dwa razy dwa i amen w pacierzu. Panie i panowie, wczoraj swe macki wyciągnęła po mnie Depresja.
Smutna to pani, choć majestatyczna. Obejmuje człowieka z bladym uśmiechem i szepce "wszystko wróciło do normy, jestem, wszystko Ci się wydawało. Jestem twoim stanem naturalnym, nie bój się, ja ciebie nigdy nie zostawię"
Na te słowa łatwo się złamać, smutek ma sobie coś kuszącego, jest bezpieczną, mimo wszystko, przystanią.
Nic od Ciebie nie wymaga, poza cierpieniem.
Można się w niej schować przed samym sobą, pobawić się w męczennika. Szczęście wymaga odrobiny wysiłku, pilnowania swoich myśli.  Depresja nie wymaga samokontroli, nakręca się sama.
Depresja to rozwydrzone, niepokorne myśli. Podobno ich zmiana jest niemożliwa, jedyne, co można zrobić to od nich się odciąć. Jeszcze niedawno myślałam, że od samego siebie uciec się nie da, ostatnio jednak przyszło przedefiniowanie pojęcia "Ja".
Bo czy jestem tym samym, co moje myśli? A nawet jeśli tak jest, to nie lepiej po prostu nad myślami przejąć kontrolę?
Przestać nienawidzić siebie i karać się Depresją.

Boże, pamiętam co się ze mną działo rok temu, pamiętam zeszłoroczny sierpień i pełną pokory siedmiotygodniową wizytę w psychiatryku. Wszystkie barwy mojego upadku. Morze wylanych łez i pocięte ręce. To nie była dobra zabawa.
To była moja wina.

Czy w świetle tego, co się ze mną działo przez ostatnie miesiące mam prawo się jej poddać? Czy mogę sobie pozwolić na olanie wyciągniętych wniosków i pokorny powrót do dwubiegunowego piekiełka?
Przyznać, że moje loty nie były wcale metafizyczne jedynie maniakalne, że Miłość nie istnieje, jest jedynie złudzeniem głodnego jej umysłu? Pozwolić, by światło zgasło i wpaść w ciemny dół.
Nie, nie tym razem. Zwątpienie jest pierwszym krokiem do beznadziei.

A kto ma stać na straży mej wiary jeśli nie ja?
Wczoraj swe macki wyciągnęła po mnie Depresja. Kazałam jej spierdalać. Nie dyskutowała długo.


7 marca 2013

Robimy pauzę

W życiu każdego ChADowca przychodzi taka chwila, kiedy trzeba uznać, że poleciało się trochę za wysoko. Zazwyczaj ta refleksja pojawia się w chwili, gdy od myślenia boli głowa a od marihuany pustoszeje portfel.
Jeszcze jest chwila, żeby się ogarnąć. Wziąć trzy głębokie oddechy, pomedytować. Może nawet przejść się do Psychiatry na konsultację.  Posłuchać ostatnich podrygów krytycyzmu, zanim zacznie się realizować pomysły, których jest w końcu tak wiele...
Niektóre są fantastyczne:)

Przestać kręcić się jak bączek, dać wytchnienie szarym komórkom (jestem perwersyjna i lubię katować się filozofią), przestać na chwilę odkrywać tajemnicę wszechrzeczy.  Jezusiczku, sama jestem w szoku jakie dziwne rzeczy czytam. Co więcej, wydaje mi się, że rozumiem! Przestać analizować swoja psychikę, stać na straży miedzy rzeczywistością a urojeniami, ha! Jakże ciężko się wśród nich odnaleźć- nie tracąc do reszty zmysłów.

Zachować kontrolę- tak, mam pełną świadomość, że Mania może wyrwać się spod mojego panowania, nie jestem idiotką. Jest przyjemnie, ale robi się niebezpiecznie. Może mi się przegrać mózg albo odbije mi do reszty i pojadę do Tybetu:) Gorzej jak znowu coś nie wypali i wyląduję w psychiatryku, a tego na wiosnę byśmy nie chcieli. Nie chcę być znowu pacyfikowana za pomocą neuroleptyków i benzodiazepin. Na Depresję tez nie mam ochoty.
Trzeba uaktywnić tryb ogarniania.
Przede wszystkim odstawić zielsko. Tak do Wielkanocy:) Myślę, że na razie to wystarczy.

Myśl dnia:

"Rzeczywistość zależy od percepcji umysłu.
Wynika z tego, że skoro nie ma dwóch identycznych umysłów nie ma też dwóch identycznych percepcji rzeczywistości.
Wynika z tego również, że to co dla jednego jest rzeczywistością innemu wydaje się szaleństwem"



Filozof

Podróżuje sobie po rzeczywistości nadal. Zdobywam doświadczenia, obserwuję, pytam.
Gdzie tylko mogę, szukam dialogu. Trochę to wycieczka po duszach ludzkich, ale gdzie mądrości szukać jeśli nie w człowieku?
Szukam nie wiadomo czego. Może marnuję czas, może powinnam skupić się przede wszystkim na doczesności zamiast błądzić w oderwanych od niej rejonach wartości? 
Po cholerę dzisiaj komu filozof?
Co taki zrobi dla wzrostu PKB. Co zrobi taki dla ludzkości? Może jedynie ją oświecić, ale to nie jest dzisiaj w cenie. Choć może się mylę, mam taka nadzieje, ze nie tylko ja grasuje w tych niebezpiecznych sferach ducha, że nie tylko ja wierzę.
Że ta cała gonitwa za plazmą i super smartfonem to tylko taka przykrywka.

Na co komu dziś filozof? Zresztą, jakim prawem używam tego określenia w swoim kontekścieę
Żeby wygrać walkę z wiatrakami?
Po co być filozofem? W sumie za samo myślenie też nie zawsze płacą.

Więc po cholerę nam filozofia? Dla połechtania swojego ego "hmmm.... jaka jestem mądra, rozumiem co gościu napisał, a to sama wymyśliłam". Tak, między innymi dlatego.
Filozofia przydaje się do tego, żeby zawsze mieć rację- też egoistyczne pobudki. Miłować mądrość tylko dla poklasku a nie dla samej mądrości?
Trochę to bluźniercze. Jak seks bez miłości.

Akt poznania, uczenia się jest nacechowany emocjami, radością z odkrywania. 
I ta radość jest bezcenna.