31 stycznia 2013

Na kacu

Po tym jak przez cały poranek przeglądałam z tępym wyrazem twarzy antyklerykalne obrazki, puściłam hafta i zżarłam pół paczki apapu na kaca doszłam do siebie i przypomniałam sobie o moich wiernych Czytelnikach, co zapewne z niecierpliwością czekają na kolejne słowa mądrości z ust mych płynące.
No to pisze. Odgłos stukania w klawiaturę już mnie nie boli.

Żeby tak się nachlać w środku tygodnia... Gdyby to był piątek, to może bym sobie wybaczyła.
Za sobotę to pewnie nawet miejscowy proboszcz- pedał dałby mi rozgrzeszenie... Ale nie środa.
Co zabawne, tankując ostatnio przez trzy tygodnie dzień w dzień (z przerwą na sylwestra- organizm odmówił posłuszeństwa) nie miałam takich moralnych rozterek.
Swoja drogą, kilka ostatnich lat mojego życia przypomina jedną wielka imprezę z depresja w tle, z kilkoma heroicznymi próbami zachowania abstynencji. Ja naprawdę się staram, tyle, że czasem mi nie wychodzi...

Przynajmniej będzie co dzieciom opowiadać. Oby tylko nie były poczęte po pijaku.
Tak, mam problem z alkoholem, podejrzewam, że gdybym zezwoliła na pojawianie się w moim blogu reklam, zapewne były by to oferty ośrodków odwykowych.
Sama też o odwyku myślałam- byłam już nawet na wstępnej rozmowie, ale to były czasy okołoszpitalne kiedy to świeciłam przykładem jako Najbardziej Świadomy Świr Powiatu.

Zastanawiam się, czemu teraz nie świecę... A już wiem, to przez te trzy tygodnie. Żeby świecić znowu musiałabym strzelić skruchę a to nie w moim stylu. No przecież ja przez te trzy tygodnie bawiłam się świetnie, nie licząc drobnego incydentu, kiedy to zbyt dużą ilość amfetaminy połączyłam ze zbyt dużą ilością wódki i przez godzinę wyłam, bo uświadomiłam sobie jaka jestem nieszczęśliwa i bezwartościowa. Kumple naprawdę się zmartwili, jeden okazał szczególna troskę i zaproponował walnięcie fety w kabel. Odmówiłam, zresztą, skąd o piątej nad ranem wziąłby strzykawkę?

Tak, w porównaniu do tych trzech tygodni jest postęp.
Tak, smęcę bo mam kaca. Zawsze jest powiązany z poczuciem winy i działa przeciwmaniakalnie.

Buuuu... Chyba wrócę do oglądania antyklerykalnych obrazków.

30 stycznia 2013

Kocham ten stan

Kocham ten stan.
Jestem w miejscu, w którym powinnam się znaleźć, w splocie chwil tworzących moje życie. Na środku drogi, może w jej połowie, może tylko krok dzieli mnie od osiągnięcia celu, może dopiero zaczynam podróż. To nieważne, to tylko mierniki czasu i przestrzeni, wymiarów rzeczywistości, która właśnie przeze mnie przepływa. Jak wiosenne powietrze.
Wszystko staje się jasne, wydarzenia i słowa układają się w logiczna całość jaką jest moje życie,
Jestem w nim jedynym punktem odniesienia, początkiem i końcem, miarą wszechrzeczy.  Nawet niedomówienia mają znaczenie, wystarczy ich posłuchać- mówią do nas swoim językiem, przez większość czasu niezrozumiałym, językiem tajemnicy, która tylko czeka na odkrycie.
Cała reszta to tylko taniec zdarzeń wokół mnie, dla innych tym samym jestem- kolejnym zjawiskiem na mapie życia.
Splatamy się w ogromie zwanym rzeczywistością, zostawiamy po sobie znaki, czasem blizny.
Dla jednych jesteśmy nic nieznaczącą falą na tafli jeziora, dla innych trzęsieniem ziemi- i w rezultacie tsunami.
Wystarczy spojrzeć z dystansu, by to zobaczyć, wystarczy spojrzeć z góry.
Zatrzymać się na chwilę w tym tańcu, zaczerpnąć oddechu.
Przy odrobinie szczęścia wszystko stanie się jasne, można ruszać w drogę dalej, tym razem wyposażeni w mapę. Nawet, jeśli droga wydaję się krzyżową, przy końcu będzie zmartwychwstanie- nie warto więc zbaczać z kursu. Nie szkodzi, że mapa chwilami jest nieczytelna, to znaczy, że białe plamy mamy zapełnić sami.
Jestem w miejscu, w którym powinnam się znaleźć, wiem, jak nazywa się siła, której powinnam się poddać. Nie wymawiam głośno jej imienia, nie wzywam jej na daremno. Przez tysiąclecia naprodukowano wokół niej zbyt wiele banałów, odarto z dostojności. Wiem tylko, że jedynie ona może mnie ocalić.

Niech ktoś zasugeruje mi z tej góry zejść.
Zaśmieję się w twarz.
Niech ktoś spróbuje mnie ściągnąć- odpowiem ogniem.

Amy&Janis

Jeszcze pół roku i uda mi się przeżyć moje największe idolki. No chyba, że wcześniej spotka mnie jakieś nieszczęście i nie będzie mi dane obchodzić moich dwudziestych ósmych urodzin (kiedy to się stało???).
Moje życie przeplata się z muzyka, jest ostrym dramatem z szaleństwem w tytule, bywa kioskowym harlekinem ale zawsze ma podkład muzyczny. Wymienione wyżej Panie napisały sporo moich kwestii- ich głosy pojawiły się w moim życiu w doskonałej chwili, po to, by dokładnie opisać, to co się w nim dzieje.
Można by rzec, że ubrały w słowa moje uczucia na długo przed tym zanim połączyłam ich głosy z nazwiskami.
To one rozkazały mi śpiewać, wręcz wcisnęły mi swoje piosenki do gardła- musisz to zaśpiewać- przecież to doskonale znasz, doskonale czujesz. No oczywiście, najpierw oddaję kawałek serca, a potem wracam do żałoby...  A na odwyk nie pójdę! Lepiej bym tego nie ujęła, dzięki, dziewczyny. Nie mogłam im odmówić, w końcu obie są mi tak bliskie nie tylko ze względu na treść utworów czy miłość do muzyki.
Obie chlały, ćpały i normalne nie były na pewno. Może to była cena za ich geniusz? Może dlatego ich muzyka tak mocno trafia do środka mojej duszy?
Dramat tych kobiet bije po oczach- mimo, że obie były na szczycie, równocześnie przebywały na dnie, obu, choć ubóstwianym przez miliony, towarzyszyła głównie samotność. Jak to rzekła Janis, "Na scenie kocham się z 25 tysiącami ludzi a do domu wracam sama".
Smutne historie, obie bez happy end-u. Obie o statusie legendy. Amy umierała niemal w blasku kamer, tabloidy zrobiły z jej upadku wielki show. Janis wypalała się na scenie, poza nią wpadała w depresję, znieczulając się heroiną.
Jak widać, sława i pieniądze szczęścia im nie dały.
Obie, najzwyczajniej w świecie, były niekochane- ubóstwienie przez tysiące to jednak za mało.
Obie są dla mnie nieśmiertelne.

Jaka jestem zajebista

Zaraz, zaraz, czy mi się wydaje, czy wczoraj byłam na skraju Depresji???
Na szczęście ukręciłam hydrze łeb i ukręcę wszystkie następne. Nie ma to, jak sprać sobie głowę, potem ponakręcać się z zaprzyjaźnionym ChADowcem w swojej wyjątkowości i wszystko wraca do normy. Własnej normy. Bo wedle standardów jestem dzisiaj zbytnio pobudzona, przejawiam nawet chęć posprzątania, a to już o czymś świadczy.
Rapid Cykling.
I w miejscu usiedzieć nie mogę, gdyby pogoda sprzyjała, pewnie łamałabym ograniczenia prędkości na rowerku. Ale nie sprzyja, więc zapewne znowu zaleje Czytelnika potokiem swoich mądrości.

Po raz kolejny wpadł mi w łapska artykuł głoszący, jak to często kreatywność idzie w parze z Chorobą Dwubiegunową. Rzecz jasna, uwielbiam takie artykuły, zwłaszcza, gdy są publikowane przez PAN i poparte badaniami. Bo to w końcu na mój temat- bo bezdyskusyjnie istotą jestem kreatywną. Zresztą, lista znanych, dotkniętych ChAD postaci jest na tyle długa, żeby dać do myślenia. Nawet mój ulubiony Psychiatra zwrócił na to uwagę.

W pewnych kręgach jednak nie wypada o tym mówić- w najlepszym wypadku tego typu wypowiedź zostanie przemilczana, w najgorszym- zapali się pod tobą wirtualny stos- bowiem gloryfikujesz chorobę.
Choroba. Owszem, medycyna zainteresowała się tym zjawiskiem i niewątpliwie ułatwiła jednostkom nim dotkniętym funkcjonowanie (tak przynajmniej głosi, sama czasem w to wierzę, więc coś w tym musi być).
Chodzi o to, że świrowi nie wolno spojrzeć na swoje zaburzenie inaczej niż jako na źródło wszelkich nieszczęść. Od razu pojawią się oskarżenia o brak wglądu, czy jak to kiedyś pięknie ujęto "masturbowanie się chorobą". O chorobie psychicznej trzeba mówić cicho i ze spuszczoną głową.

Panie i Panowie, ChAD to nie tylko piekło Depresji, czy branie kredytów w Manii. To często też zwiększona kreatywność, wysokie IQ i nader ciekawa historia do opowiedzenia. Często to nieprzeciętność- czyli normalności zaprzeczenie. W jaki sposób jedno wynika z drugiego- nie wiem- wiem jednak, że na pewno nie można tych powiązań przegapić.
Nie twierdze, że każdy ChADowiec jest jednostka wybitną- widzę jednak, że wśród jednostek wybitnych jest podejrzanie dużo ChADowców, więcej niż wskazywałaby statystyka:)

I żeby nie było, że pierdole bez sensu:
http://www.academia.pan.pl/dokonania.php?id=458&jezyk=pl
Tylko szkoda, że wiele wymienionych  w artykule osób zeszło z tego świata z własnej inicjatywy:(

29 stycznia 2013

To, co może przyjść

Czy już się zaczyna? A może to tylko chwilowe obniżenie nastroju?
Tak, to tylko chwila.
Trwaj chwilo, jesteś piękna. 
Było minęło, piękne chwile stały się znowu efemerycznym wspomnieniem, tak odległym, że coraz mniej realnym. Choć były. Ciągle słyszę ich echo, ale boję się że to za mało. Echo zawsze odzywa się w górach. Są szczyty ale i przełęcze, w które można wpaść.
Czy już spadam? Drżenie tak silne, że prawie słyszalne, nie nieprawda, wydaje mi się.
Nie spadam, tym razem nie spadnę! Słyszycie???
Kogo chcę oszukać, samą siebie? Przecież po każdym locie następuje upadek.
Samosprawdzająca się przepowiednia.
Tym razem MUSZĘ dać radę. Tym razem mam zbyt wiele do stracenia.
Co, idiotko?
Marzenia. Marzenia są dla głupców i wariatów, więc się załapałam.
Mam do nich prawo, nieważne, jak są dziwne dla reszty świata.
Jestem szalona, więc mogę je bezkarnie realizować.
Chyba, że wpadnę w ciemny dół zwany Depresją- wtedy, w najlepszym razie, utrzymają mnie przy życiu.
O ile łatwiej byłoby zachować równowagę, gdyby ktoś podał mi rękę.

Jeszcze nie teraz, nie tym razem.
Odwracam łeb do słońca, nie padnę na kolana.
Czy na prawdę jestem warta zapomnienia?
Zaciskam zęby i nie daję kroku w przepaść- bo ten krok zależy tylko ode mnie.
Robię go zawsze wtedy, gdy tracę nadzieję.
Trudno czekać na coś, co może się nigdy nie wydarzyć.
Ale jeszcze trudniej zrezygnować, gdy to wszystko, czego pragniesz.
Ale czemu tylko czekać, czemu być biernym?
Tym razem pobiegnę.

Nie, nie tym razem, tym razem nie spadnę.
Trwaj chwilo, jesteś piękna.
W końcu podpisałam ten cholerny cyrograf i pora, żeby Diabeł wywiązał się z umowy.


Sprawa polska II

W sejmie debata o związkach partnerskich. Rzecz jasna, postępowy projekt ustawy nie przeszedł, boski porządek został zachowany. Państwo polskie do grzechu nie dopuści, moralność publiczna ocalona.
Biskupi w niebo wzięci- tak się składa, że to stado ubranych na czarno kawalerów wie najlepiej, jak powinna wyglądać rodzina. Zresztą, oni wiedzą nawet jak wygląda życie wieczne, któżby ośmielił się dyskutować?
Ja pierdole... Dwudziesty pierwszy wiek a źródłem prawodawstwa w naszym kraju jest hebrajska mitologia. O wartości związku nie przesądza więź emocjonalna tylko jego wartość reprodukcyjna.
Do tego sprowadza nas KK? Do stada owieczek pokornie się mnożących i pozwalających nad potomstwem (nie za darmo) odprawiać czary mary?
Czy życie seksualne człowieka jest sprawą wymagającą publicznej debaty? A może biskupów to kręci, może lubią rozmawiać o tym, co, kto i z kim robi w łóżku? Może chodzi o ty, by zagubieni geje zamiast walczyć o swoje prawa, z braku alternatywy na szczęśliwe życie, pokornie wstępowali do seminarium... No wiecie, świeże mięsko...
Niedobrze się robi.

Tym bardziej, że jest to oficjalny głos ludzi nami rządzących.
Głos nieudolnych pseudoelit, dla których tematem głównym jest życie seksualne obywatela. Głos ludzi, dla których główną siłą napędową jest nienawiść i chęć zysku, dla których nowoczesne wartości demokratyczne nie mają większego znaczenia. Liczy się samolot, dupa i kasa.
Co z tego, że młodzież masowo emigruje. Kryzysu nie ma, wszystko jest cacy. PO i tak wygra kolejne wybory- byleby Kaczor nie przejął władzy. Alternatywy nie ma, nie ma demokracji- bowiem w państwie demokratycznym alternatywa pojawiłaby się samoistnie, wyszłaby od społeczeństwa, znalazłaby lidera.
Nie ma przecież zaborcy, nie ma po co się konsolidować. Nie ma o co walczyć.

Naród polski biernie obserwuje sytuację, czasem ponarzeka.
20 lat istnienia demokratycznych instytucji to za mało, by demokracji nauczyć obywatela. To się w końcu nie opłaca rządzącym- przecież od ponad dwudziestu lat oglądamy przy korycie ciągle te same mordy. Myślicie, że w końcu ich olśni i coś zmienią? Że wpadną na pomysł super- reformy? Gdyby mieli to zrobić, dawno by to zrobili. Zmieniają się jedynie hasła wyborcze. A Polacy ciągle je łykają.

Czy na prawdę nie ma o co walczyć? Gdzie nasz okrzyczany, polski patriotyzm, czemu nikt nie walczy o Demokrację, tak bliską polskiemu sercu? Może ludziom po prostu już się nie chce, w końcu tyle razy próbowaliśmy i nigdy nie wychodziło?

Na szczęście granice są otwarte, wiec można przynajmniej normalnie żyć.

27 stycznia 2013

Być kobietą

Bycie kobietą łatwe nie jest. Przede wszystkim musimy ładnie wyglądać. Niektórym bozia dała urodę, innym nie- ja na szczęście się załapałam- nie wyglądam co prawda jak Angelina Jolie, ale można bez wstydu się ze mną pokazać. Trochę to smutne, być ocenianym głównie przez pryzmat swojego wyglądu, czuć się jak kawałek mięsa, kiedy to faceci bez żenady gapia się na twój tyłek albo cycki. Najgorzej jak taki świeżo poznany burak kładzie Ci rękę na kolanie i mówi do ciebie "maleńka". Kiedy każesz mu spierdalać jest skonsternowany- jak ona śmiała być tak stanowcza zamiast uroczo chichotać i się rumienić! Może to zasługa słodkich idiotek, które w przyrodzie występują na pęczki? Możliwe. Jako że do nich się nie zaliczam, większość facetów odpada od razu- jak tylko powiedzą do mnie "mała". Jeszcze zabawniejsi są podrywacze fejsbukowi- napiszą dwa zdania a potem ślą emotikony dziwiąc się później, że nie mam ochoty na spotkanie w realu. A ja się zastanawiam, czy oni maja mnie za idiotkę czy przypadkiem sami nie są idiotami...
Dochodzę do wniosku, że po prostu mierzą kobiety swoją miarą. Tylko szkoda, że czasem do mnie się tacy przyczepiają, spławianie ich przestało być zabawne.
Morał z tego taki, że intelekt nie jest potrzebny, by zdobyć samca, co więcej czasem sprawę komplikuje, bowiem jego posiadanie istotnie zawęża krąg potencjalnych kandydatów na ojca swoich dzieci.
Wymagasz od faceta, żeby był mądry. Co najmniej tak samo jak ty. Jako osoba o umyśle co najmniej wybitnym mam przesrane (przypominam, że jestem narcyzem i takie teksty trzeba mi wybaczyć).
Ale nie o przymiotach ducha mego miał być ten post, tylko o ciężkiej doli kobiet.

Musisz kochać dzieci. Uwielbiać słodziutkie bobaski, lajkować każdą słit focię z bachorem na fejsbuku i szczytować na widok malutkich stópek i paluszków. Jedna z moich dawnych, dzieciatych koleżanek niemal mnie zlinczowała za stwierdzenie, ze macierzyństwo mnie nie kręci. Dowiedziałam się, że nie jestem kobietą, mimo, że od kilkunastu lat regularnie miesiączkuję. Na koniec, tonem proroczym rzekła, że jak urodzę, to się przekonam. Nie zauważyła jednak, że żeby urodzić to najpierw trzeba zajść w ciążę, a ja ewidentnie nie mam takiego zwyczaju. Powszechnie przecież wiadomo, że niepokalane poczęcie jest niemożliwe.
Nie znaczy to jednak, że noworodki zjadam na śniadanie czy wykluczam całkowicie posiadanie potomka. Tyle, że mi się nie spieszy- bo żeby być Matką (celowo używam dużej litery) nie wystarczy zajść w ciążę, do tego trzeba dojrzeć- i jak już się w tą ciążę zachodzi, to nie z byle kim.

Trzeba pogodzić się z tym, że wielu mężczyzn uznaję się za pana i władcę z samego tylko powodu, że posiadają jądra i mogą cię na przykład, pobić. Jako, że kobieta z natury swej jest słabsza, nie ma jak się bronić- a na policję nie dzwoni- bo zazwyczaj jest emocjonalnie lub materialnie związana z oprawcą. Głupie są baby, wiem z autopsji. Nauczono nas wybaczania, dawania szans i nie prania domowych brudów.
W rezultacie dostajemy wpierdol- opieka państwa dla ofiar przemocy też nie jest zachęcająca.
Pamiętam, gdy dawno, dawno temu mój były zdemolował mną hotelowy pokój... Przybyła policja. Spisali mnie... Nikt ze mną nie porozmawiał a gdy poprosiłam o rozmowę z psychologiem zawieźli mnie na ostry dyżur do psychiatryka, gdzie pomocy nie otrzymałam. Potem przez całą noc tułałam się sama po obcym mieście, trafiając rano na dworzec, gdzie spotkałam mojego byłego. Wpierdolił mi znowu.
Zaznaczam, że Panowie Policjanci nawet go nie spisali, mimo, że ewidentne było to, co w tamtym pokoju zaszło.
Określenie ChWDP jest bardzo bliskie memu sercu.

Na szczęście kamienowanie, czy oblewanie twarzy kwasem nie jest w naszym kręgu kulturowym modne, nawet Kościół Katolicki już w dziesiątym wieku naszej ery uznał, że kobieta posiada duszę! Jednak prawa do zarządzania swą macicą nie przyznał jej do dziś. Przykry epizod spalenia na stosie setek tysięcy kobiet można z grubsza podciągnąć pod ciemnotę ogólną, niekoniecznie szowinizm.
Nie wspomnę o niższych płacach, żałosnej pomocy dla matek samotnie wychowujących dzieci (podobno przyszłość narodu), o mediach, które z kobiety robią kawałek mięsa (włączcie eskę) i o panu Terlikowskim.
Miesiączka też nie jest przyjemna.
Ale za to mamy wielokrotny orgazm. 


26 stycznia 2013

Przyjaźń damsko męska

Hurra!!!
Piszą do mnie maile i zadają pytania! Moja kariera w internecie nabiera tempa.

Czy istnieje przyjaźń między kobietą a mężczyzną? Jak najbardziej, tylko czasem kończy się to w łóżku. Swoja drogą, kobiety i mężczyźni często lądują ze sobą w łóżku, czasem z powodów dużo bardziej banalnych niż przyjaźń czy miłość.

Trzeba się jednak zastanowić, co dalej z taką przyjaźnią. Zawsze można wytrzeźwieć i stwierdzić, "ok, nie gadajmy o tym, stało się"- to wbrew pozorem bardzo dojrzała postawa. Może się zdarzyć, że obie strony zapłoną gorącym uczuciem- być może będzie to początek pięknego związku opartego na przyjaźni. Najgorsza jest opcja, gdy płonie jedna strona, podczas gdy druga pozostaje co najwyżej letnia. Zazwyczaj skutkuje to końcem znajomości.

Mamy też inne scenariusze- bez udziału łóżka czy jakiegokolwiek w miarę dyskretnego miejsca. Ktoś się może zakochać i tyle. Każda relacja ewoluuje, przyjaźń damsko-męska może przerodzić się w związek, może się rozpaść (tak samo jak przyjaźnie w obrębie jednej płci) albo trwać przez długie lata.



24 stycznia 2013

Refleksja nieprawomyślna

Kim jestem? I mnie nie ominęły te pytania.
Diagnoza nie ułatwiła zadania, jedynie je skomplikowała- trzeba rozpatrzeć problem w kolejnym świetle. Światło to dotyka samego rdzenia mojej osoby.
Na początku myślałam, że ChAD to część mnie, potem stała się obcym tworem w mojej głowie z którym trzeba walczyć bez względu o ofiary. Źródło wszelkich nieszczęść, śmiertelny wróg sabotujący wszelkie moje poczynania. Dopiero gdy uświadomiłam sobie, jak niewiele dała mi ta walka doszłam do kolejnego wniosku.
ChAD to ja sama. Jestem po prosu dwubiegunowa, jak miliony jednostek na tym świecie. Specyficzna konstrukcja emocjonalna, być może błąd natury- jak głosi współczesna medycyna. Panie i Panowie, jestem pomyłką! Jak wielu przede mną i po mnie- od samego początku wiedziałam, że jestem inna, napędzało mnie poczucie misji, teraz wiem, że to prawda i że to urojenia- na raz. Zależy, z jakiej perspektywy na to spojrzeć. Każda gwiazda ma dwa bieguny, nawet spadająca.

W końcu mnie sklasyfikowano, przyczepiono karteczkę z napisem F31. Świat zachował ład i porządek.
Farmakologia ma przynieść ukojenie, zatrzymać tę karuzelę.
Postawiła ścianę pomiędzy mną a mną. Refleksje nieprawomyślne, tylko nie mów o tym Psychiatrom. Nie mów nikomu.
Pytanie o to kim jestem uzyskało częściowa odpowiedź. Są jeszcze implikacje. Zgłębianie ich może doprowadzić do pomieszania zmysłów- powiedziała wariatka.
Ale to za mało, to nie wszystko.
Najgorsze są te prawdy objawione, które postawiono nam na wyciągniecie dłoni, dotknięte, lecz nieuchwycone. Do końca życia będę się zastanawiać, czy warto było cofnąć dłoń, do końca życia będę bała się odpowiedzi- znam ją doskonale, ale nie chce przejść przez gardło. Kolejna iluzja- tak, wszystko jest w porządku. Czuje się lepiej. Gówno prawda.

Dlaczego nie zdecydowałam się na krok dalej? Dlaczego uciekłam? Czy mam prawo usprawiedliwiać się cierpieniem? W chwili, gdy Psychiatria położy na tobie łapę nie masz już wyboru, pole manewru nie istnieje- tylko ci się wydaje, że je masz. Musisz w to iść głębiej, inaczej zjedzą Cie wyrzuty sumienia- choć masz ochotę cisnąć to wszystko w diabły, czasem masz jeszcze siłę na bunt. Nie powiem przecież głośno, że zanim zaczęłam się leczyć funkcjonowałam o niebo lepiej. No może trochę za dużo ćpałam, ale każdemu może zdarzyć się błąd. A może gdyby nie ono byłoby jeszcze gorzej?
Nie możesz uciec.
Bo popadniesz w obłęd jeszcze głębszy. Bo znowu wylądujesz w szpitalu.
Wylądujesz w nim i tak czy tak. To miejsce, do którego zawsze się wraca. Zazwyczaj z własnej winy.
Nie ma całkowitego wyleczenia.

Prochy do końca życia. Coraz mniej siebie w sobie.
Albo mi się wydaję i pieprzę bez sensu.

Słodkie Nic

To bardzo niewiele- poświecić mi chwilę uwagi.
Dla mnie to niemal wszystko. Oś mojego życia od dwóch lat, zaraz obok muzyki.
Co kocham bardziej, spalać się śpiewając, czy Słodkie Nic raz na jakiś czas i to na dodatek po pijaku?
Nie pozwalam temu odejść, połykam każde słowo, szukam znaczeń miedzy nimi.
Okopuje się w moich iluzjach- nie pozwolę im zwiędnąć, jeszcze nie dzisiaj, nie teraz- następny raz będzie ostatnim. Powtarzam to sobie po raz kolejny i wcale w to nie wierzę.
Oby do następnego razu, odliczanie czas zacząć. Bezkarnie odejdę wtedy od zmysłów w imię wyższej wartości, jaka niewątpliwie jest Miłość.
Szkoda, że tylko moja. Szkoda, że taka prawdziwa.

Słodkie Nic w zamian za miesiące tęsknoty, w zamian za wyjącą samotność.
Za uciekający coraz szybciej czas. W zamian za milczenie tak głośne i dobitne, że nie sposób go nie zauważyć.
Dramatyczna gonitwa za złudzeniem tak pięknym, że warto dla niego żyć.

http://www.youtube.com/watch?v=17ozSeGw-fY
(najlepiej komponuje się z wódką i amfetaminą w środku zimy)





22 stycznia 2013

Skyfall

Miałam już dziś nie pisać, ale krew mnie zalała. Nienawidzę profanacji- pół biedy, gdy profanacji dokonuje mało rozgarnięta nastolatka z kamera, gorzej, jeśli robi to ktoś, kto nazywa się artystą. Wtedy jestem bezlitosna.

Adele bez wątpienia wielka śpiewaczką jest. Dawno już wyszła z kręgu porównań do nieodżałowanej Amy Winehouse i zasłużyła na wszystkie otrzymane nagrody. Na koncertach daje takiego czadu, że narody klękają. Nie dziwi wiec wcale, że powierzono jej misję wykonania piosenki do najnowszego Bonda. Znając życie pewnie zgarnie za to Oscara. Piosenkę "Skyfall" wszyscy znamy. Jako, że jest przebojem stała się obiektem, a raczej ofiarą, coverów.

Zacznijmy od Tatiany Okupnik, oto jej spektakularne wykonanie:
http://www.youtube.com/watch?v=rkWTtz64qOs

Zaczęła o oktawę za nisko, nie wiem, może chciała uderzyć w publiczność głębią swojego głosu? Kontralty są ostatnio bardzo modne, może Pani Okupnik za bardzo przejęła się tym, że ktoś kiedyś porównał ją do Amy Winehouse? Też bym pewnie zsikała się ze szczęścia. Chwilę później rejestrujemy skok w rejestry żabie- zakładam, że artystka chciała pochwalic sie skalą głosu. Nie wyszło. Zresztą, tego typu popisy maja miejsce przez cały czas śpiewania utworu, który w oryginale jest wykonany bez takich ozdobników. Po chwili jednak dochodzimy do wniosku, że wokalna ekwalibrystyka pani Okupnik wcale nie jest ozdobnikiem- Ona najzwyczajniej w świecie fałszuje. najbardziej pożałowania godna jest końcówka, zaczynam mieć wrażenie, że mam do czynienia z mało rozgarniętą nastolatka uzbrojoną w kamerę.

Szperając po YouTube znalazłam też wykonanie Ewy Farnej
http://www.youtube.com/watch?v=qmSgKWVEkSA&NR=1
Zawsze wiedziałam, że ta małolata ma potencjał. Przede wszystkim- tak brzmi piosenka zaśpiewana czysto- tym większy dla młodej szacunek, że na co dzień porusza się Ona w zupełnie innym muzycznym stylu. Co prawda brakuje mocy głosu Adele- ale cóż, w końcu to Ewa, i tak dała radę. Może początek zbyt płaczliwy, ale cóż- Pani Okupnik ma się od kogo uczyć.

Ostatnim wykonawcą próbującym zmierzyć się z ta piosenka jest kontrowersyjny Michał Szpak:
http://www.youtube.com/watch?v=SwcKbRhVPiM
W chwili gdy artysta otwiera usta wiemy już, że będziemy mieli do czynienia z zarzynaniem świstaka.
W ucho wpadają, wysokie, jęczące tony, wskazujące nam na to, że ich twórca na prawdę się stara. Gdy posłuchamy już tych zawodzeń Michał się rozkręca- końcowa część utworu przybiera kształt stęków i zawodzeń, które to w wyższych rejestrach przypomina wycie.  Artysta chce dać tak zwanego czadu. Michale, nie idź tą drogą! nawet najbardziej czadowy czad musi być zaśpiewany czysto! Rytmika też pozostawia wiele do życzenia, ale przynajmniej fałszuje trochę mniej niż Okupnik, co nie zmienia faktu, że świstak został zarżnięty.

Jaki morał z tej historii? Utwór "Skyfall" wcale nie jest taki trudny jak się wydaje, choć niewątpliwa klęska Szpaka i Okupnik na to właśnie by wskazywały. Co zawiodło? Przecież zarówno Szpak jak i Okupnik mają na swoim kącie dużo bardziej udane występy. Może onieśmielił ich majestat Adelle?
A może po prostu przekombinowali, zapominając, że najlepszym sposobem na zaśpiewanie piosenki jest zazwyczaj sposób najprostszy? Może po prostu zabrakło im wokalnych możliwości? Nie, oni po prostu chcieli to zrobić lepiej niż Adelle, zamiast to zrobić "po prostu" i "po swojemu".

Niestety, własnej wersji jeszcze nie nagrałam, więc musicie poczekać:)
Na otarcie łez posłuchajmy oryginału. Tak to się, Panie i Panowie, robi!
http://www.youtube.com/watch?v=7HKoqNJtMTQ
Też macie ciarki?

Cukierki

Koleżanka na forum dostała zjeb za branie leków bez konsultacji z lekarzem.
Źle zrobiła, nieodpowiedzialnie. Ja też jestem zła i nieodpowiedzialna- jeszcze nie dawno byłam w tak złym stanie, że żarłam wszystkie posiadane w domu neuroleptyki w dawkach, które powinny natychmiastowo mnie usypiać- nie usypiały, sprawiły tylko, że dla otoczenia sprawiałam wrażenie osoby funkcjonującej normalnie. Aż się boję myśleć, jak bym funkcjonowała bez tego wspomagania- to był na prawdę straszny Stan Mieszany.

Leki. Co zabawne, każdy potencjalny samobójca, jakim bez wątpienia jest osoba chora psychicznie dostaje od lekarza arsenał, za pomocą którego może zejść z tego świata. Tak, lekarze muszą mieć do nas ogromne zaufanie. Sama nie raz wysypywałam całą zawartość  słoiczka na dłoń, czasem nawet podnosiłam ją do ust. Na szczęście miękka buła jestem i na tym się skończyło- znam jednak sytuacje, kiedy człowiek posunął się krok dalej. I na prawdę współczuję przeżywania takiej chwili. Ale nie o samobójstwie ma być mowa, jeszcze nie.

Jak można się dziwić mojej forumowej koleżance? Jest inteligentną, oczytaną kobietą- podejrzewam, że mogłaby strzelić wykład z farmacji. Emocje, które skłoniły ją do tego niecnego uczynku musiały być na prawdę nieznośne- miała czekać na wizytę w PZP i męczyć się, być może przy okazji wpadając na jeszcze głupszy pomysł, podczas, gdy farmakologiczne wsparcie miała w domu?
A może powinna strzelić kielicha- wszak tego z lekarzem konsultować nie trzeba.

Nie popieram takich akcji. Są niebezpieczne dla zdrowia. Każdy lek powinien być dobierany indywidualnie.
Mój pierwszy psychiatra wszystkim ChADowcom dawał Lamotryginę. Przy jazdach maniakalnych- Zolafren. Jeszcze inna Pani Doktor (wiem ze słyszenia) wizytę zaczyna i kończy na słowach "Co piszemy" (osobiście poprosiłabym o Lorafen)
Na oddziale w szpitalu większość pacjentów dostawała Ketrel- bez względu na schorzenie. Czasem coś tam jeszcze do menu dodawano, co nie zmienia faktu, że dla wielu był podstawą diety. Jeśli chodzi o antydepresanty, to statystycznie trzeci z kolei przynosi efekty- czyli jednym słowem- pełna loteria. Swoją drogą nie wiemy, czy depresja ustąpiła ze względu na leczenie, czy po prostu sama przeszła- czasem tak się dzieje.
Znam ludzi, który mimo, ze łykają leki od wielu lat, nadal maja drastyczne nawroty choroby. Nawet, jeśli menu składa się z kilku pozycji. Znam też takich, którym najzwyczajniej w świecie wysiadła wątroba. Jeszcze inni skarżyli się na spłycenie emocjonalne- doła co prawda nie było. Tak jak całej reszty innych uczuć.

Wszystko to miało miejsce mimo konsultacji z lekarzem.

Czy ona w końcu się zamknie?

Tak, widzę, że publikuję jak szalona. Ponad trzydzieści postów w ciągu tygodnia z kawałkiem. Zabezpieczyłam się też na tak zwany "brak weny"- w wirtualnej szufladzie czekają wersje robocze. Zawsze mogę też odgrzać teksty pisane przed laty- a jest tego sporo. Podejrzewam, że to za dużo, że czytelnik powinien trochę potęsknić za kolejnym wywodem PolishPsycho. Zamiast trzymać was w niepewności (a może się pochlastała) tryskam tekstami jak fontanna- trochę mnie przeraża fakt, że może kosztem jakości.
Zarzucam więc czytelnika myślą własną, a co za tym idzie- swoja osobą, brutalnie wciągam w swój świat, nie pozostawiam chwili wytchnienia.
Nawet mi się to podoba, w końcu jestem słyszana. Milczałam przez wiele lat, wiele mam do powiedzenia.
Może nawet dotrze to do właściwych uszu, może zmusi kogoś do myślenia.
Sprawiam, ze moja obecność w cyberprzestrzeni jest coraz głośniejsza- po prostu się nie zamykam- tak samo, jak w świecie realnym, gdy mam z kim porozmawiać.

Czy ta fontanna kiedyś wyschnie, czy zamilknę na długie miesiące? Jak na razie czuję się jak studnia bez dna, tym bardziej, że mam dla kogo pisać:)

Słuchając Wielkich

Czasem do mnie mówią, przemawiają do mnie z zadrukowanych stron. staram się słuchać jak najuważniej, nie uronić ani słowa- to konieczne, żeby uchwycić całe przesłanie i, być może, wyłuskać zeń kawałek prawdy. Uformować strzępki ich w rozmów w Prawdę- o świecie, o nas samych. Wiele było tej Prawdy wersji, moja będzie kolejną.
Głosy niektórych z nich brzmią od tysiącleci i od tysiącleci są inspiracją dla innych mędrców- każda budowla potrzebuje fundamentów. Czasem wydają się być w świetle dzisiejszej wiedzy irracjonalne- ale tylko wtedy, gdy nieuważnie słuchamy. Mądrość jest ponadczasowa- celebruję ją, szukając w niej sensu, szukając cegły, która stała się fundamentem- znalezienie jej jest zawsze sukcesem, triumfem.
Czasem słowa wielkich uderzają jak taran, słyszysz je i wszystko staje się jasne, ich logika jest nie do podważenia- przyjmujesz je za część swojego światopoglądu, wtapiają się w twoje własne przemyślenia. Na ich podstawie go budujesz- w końcu od Wielkich się uczysz.
Czasem, zgłębiając je widzisz, jak źle były interpretowane, jak bardzo Idea różni się od realizacji- i tak warto posłuchać- człowiek błądzi, Idea pozostaje niezmienna.
Czasem ostro się kłócę, polemizuję. Niestety, autorzy doktryn, z którymi się nie zgadzam, nie mogą mi już odpowiedzieć. Ich milczenie jest najbardziej dobitne.

Słucham głosów ludzi najczęściej już martwych, miłujących mądrość cieni z przeszłości. Ich ciała obróciły się dawno w proch, jednak oni są w jakiś sposób nieśmiertelni, żyją w interpretacji swoich słów, pobudzają do refleksji- i to jest chyba cel życia każdego filozofa, mniej lub bardziej świadomy- żeby ktoś kiedyś nad jego słowem się zastanowił.

Lekcja

W świetle dwóch poprzednich postów można stwierdzić, że ich autorka jest istotą całkowicie pozbawiona sfery duchowej. Nic bardziej błędnego- mnie po prostu duchowość w wydaniu judeochrześcijańskim nie kręci. Poza tym nie wytrzymuje krytyki rozumu, nie jestem więc w stanie się z nią identyfikować.
Nie zmienia to faktu, że mimo wszystko jestem uduchowiona jak diabli, tyle, że trochę inaczej.
Po swojemu, indywidualnie. W końcu oświecenie jest doświadczeniem indywidualnym, drogę do niego trzeba przejść w pojedynkę- możesz co prawda znaleźć nauczyciela, ale tylko po to, by przedyskutować wnioski.
Prawda absolutna nie istnieje- trzeba znaleźć swoją własną, która pokaże nam nasze uniwersum takim, jakie naprawdę jest- dla nas. Życie jest lekcją do odrobienia- wszystko, co nas spotyka czegoś ma nas nauczyć, w końcu zawiąże się w węzeł zwany sensem życia- naszego. Jestem przekonana, że to wszystko ma cel- trzeba go jedynie spostrzec, dać się ponieść życiu, kochać, nienawidzić, po prostu być, iść swoją drogą, nawet jeśli jest krzyżowa- na pewno nas do czegoś doprowadzi- o ile będziemy sobie wierni.
Nie słuchać fałszywych proroków, bo i takich możemy spotkać, nie dać się omamić dobrom doczesnym.
Przyjmować nasz los z pokorą ale i z podniesiona głową- powszechnie wiadomo, że im trudniejsza lekcja tym więcej uczy- dlatego chwilami cieszę się, że życie kopie mnie po tyłku, gdyby nie to, pewnie zamiast tajemnic człowieczeństwa kontemplowałabym kolejny odcinek "M jak miłość".
Nie wiem, co stanie się ze mną po śmierci, nawet nad tym się nie zastanawiam, w końcu przyjdzie czas i przekonam się osobiście, co jest po drugiej stronie.
Dużo bardziej zastanawia mnie to, co mnie spotka jeszcze w życiu. Wiem, że na pewno będzie jeszcze ciekawie bo jak na razie moja lekcja jest co najmniej intrygująca. Tym bardziej, że coraz lepiej ją rozumiem.

21 stycznia 2013

Dlaczego ludzie to łykają

Ta teoria będzie autorska i może przez to nieco chaotyczna, staram się jak mogę formułować myśli w sposób jak najbardziej jasny- zdarza się przez to, że tracę watek i muszę go  z powrotem szukać w światopoglądowym burdelu m mojej głowie. Może się okazać, ze ktoś już na to wpadł- co wcale nie zabiera mi radości z poszukiwań i przemyśleń.

Ta myśl jest kontynuacją posta poprzedniego, gdzie z niemałą satysfakcja wykazałam jaka religia jest głupia i szkodliwa.


W człowieku jest pęd do duchowości- świadczy o tym chociażby to, ze każda znana nam cywilizacja, jakiś tam system religijny stworzyła- wiążąc to z faktem, że początkowo te systemy legitymizowały władze kapłańską można uznać, że służyły do utrzymania w ryzach dzikich mas. I na pewno coś jest w tej teorii- chociażby znane nam doskonale "Dziesięć Przykazań" to nic innego jak zbiór praw, które pozwalają społeczeństwu normalnie funkcjonować- co nie znaczy wcale, że religia jest źródłem moralności- o tym pisałam w poprzednim poście.
Przełom pojawił się wraz z powstaniem Filozofii, pojawiły się próby "odczarowania" świata, postawienia człowieka w centrum wszechświata. Niektóre system filozoficzne- takie jak Buddyzm na przykład same stały się religiami.
Wróćmy jednak na nasze judeochrześcijańskie podwórko. Tutaj też próbowano zaprzęgnąć Filozofię do służby religii, chociażby przez Augustyna czy Tomasza z Akwinu. Jak widać, obie te sfery bezustannie się przenikają, choć ich podstawowe założenia są całkowicie inne- religia wymaga pewnych dogmatów, a filozofia żąda ich wytłumaczenia. Wyszło jak wyszło, Tomasz pierdolił głupoty, Augustyn ściągał od Platona.
Łączy je natomiast chęć do wytłumaczenia rzeczywistości. W tej chwili staję się stronnicza, bowiem dużo bardziej odpowiada mi podejście antropocentryczne, czyniące człowieka miara wszechrzeczy, a człowieczeństwo czyniące ostatnim stopniem do boskości. Wykreowanie istoty boskiej mogło służyć człowiekowi do zrzucenia z siebie odpowiedzialności bycia istotą najwyższą, pozwalało legitymizować prawo w ujęciu społecznym- nie zważając na to, że te proste prawa wynikają z potrzeby zachowania gatunku, jakim jest człowiek, istota społeczna i równie dobrze mogły być wyrafinowanym objawem instynktu samozachowawczego.
I złagodzić lęk przed śmiercią. Zarówno religie abrahamiczne jak i dharmiczne obiecują człowiekowi kontynuację żywota po zejściu z tego świata. Czasem obiecują raj pełen dziewic (zastanawiam się, czemu religie abrahamiczne tak fiksują na punkcie dziewictwa. Pomyślę o tym później) czasem mówią o rozwoju i poszukiwaniu prawdy na własna rękę- dlatego Buddyzmu się nie czepiam..
Religia daje proste odpowiedzi na ważne pytania, zapewnia poczucie bezpieczeństwa w sferze duchowej. Niestety, w wielu przypadkach, nie daje nic, ogranicza się do prostych rytuałów, nie ma pokrycia w sferze moralnej. I za często zwalnia od myślenia- nie żebym myślenie traktowała jako obowiązek, ale patrząc na kondycję współczesnego świata byłoby mile widziane w większym natężeniu.

Ale żeby od razu wierzyć w poczęcie dziewicy? Czy ów pęd do duchowości jest tak irracjonalny, że zadowoli się najgłupszymi, wyssanymi z palca odpowiedziami? Czy efemeryczna obietnica życia wiecznego zniewala istotę ludzka do tego stopnia, że przyjmie za pewnik największe bzdury?

Widocznie tak jest, fakty przemawiają same przez się, nie ma już co udowadniać. Co więcej, człowiek okazał się istota tak przewrotna, że za pomocą niezbyt spójnych  systemów, jakim jest większość religii zniewala sam siebie.

No i w tym momencie muszę złożyć pokłon w stronę wspomnianego już Buddyzmu. Jako jedyny upoważnia jednostkę do zadawania pytań, poddawania swoich założeń weryfikacji- co więcej, nawet do tego zachęca.
Niestety, samodzielne myślenie nie do końca się ludzkości kalkuluje (stado) i stąd umiłowanie sporej jej części do religii abrahamicznych,. Człowieczeństwo to zjawisko pełne paradoksów ( o tym tez napisze później). Ogromną część ludzkości oszukano, nie ucząc przy okazji cennej sztuki weryfikacji.
Smutna historia.


Obraza uczuć religijnych

(Wywalam. Jestem za mądra, żeby cytować Dawkinsa)

20 stycznia 2013

Być sobą

Co to właściwie znaczy?
Zastanawiał się ktoś? To takie modne, wręcz wymagane- być sobą, bo w końcu kim innym?
Srutututu, pęczek drutu, jak rzekł kiedyś kolega z pewnego zacnego forum. To nie takie proste.
Mamy setki ról do zagrania, czy nam sie podoba czy nie, musimy je grać. A niech ktoś stwierdzi, że nie ma ochoty!
Niektóre role przyjmujemy świadomie, inne musimy odgrywać- bo tak trzeba. Na przykład- zaszło sie w ciążę, choć się nie chciało. Rola mamuśki narzucona- a niech sie któraś skrzywi zamiast epatować ciepłem i pogodnym spokojem macierzyństwa! Na niektórych trafia nieszczęście w postaci Choroby Psychicznej- rola świra jest jednak na tyle fajna, że można przy niej pozwolic sobie na szaleństwa- na które całkiem często mamy ochotę. Jak coś pójdzie nie tak, zawsze można walnąć skruchę (buuuu, przecież ja jestem chora!!!!) i odchorować w szpitalu (żarcie, spanie i prochy gratis). Oświecone społeczeństwo spojrzy z wyrozumiałością, mniej oświecone społeczeństwo mamy gdzieś. Bycie świrem ma też jasne strony:)
Można też, będąc świrem grać rolę osoby zdrowej. To musi byc naprawdę smutne.

Dobra, odbiegam od tematu w stronę tematyki okołopsychiatrycznej.
Być sobą.
Może chodzi o to, by akceptować siebie i swoje role? Nie...
Może o to, by nie przejmowac sie tym co myślą inni i żyć po swojemu?
Może po prostu o to, by nikogo nie udawać (a to tak wogóle można)?

Przyznaje bez bicia- nie wiem, co to znaczy być sobą.
Po prostu jestem.

Pięćdziesiąt Twarzy Greya

Tak, przeczytałam to wiekopomne dzieło. Z tego samego powodu, co "Harry Pottera"- wszyscy czytali i mówili, że fajne.
Harry Potter naprawde był fajny i do dziś wspominam tę książkę z sentymentem.
O "Pięćdziesięciu twarzach Greya" chcę jaknajszybciej zapomnieć. To było straszne...  Główna bohaterka, rzecz jasna jest dziewicą (dwudziestojednoletnia dziewica!!!). Główny bohater nie dość, że pozbawia ją cnoty, to jeszcze wprowadza ją w mroczny świat zabaw z kajdankami... Orgazm goni orgazm, fabuły jako tako brak. Powieść nie budzi głebszych emocji z wyjątkiem chwil, kiedy to bohaterka po raz stutysięczny przygryza dolna wargę- człowiek ma nadzieje, że ją sobie w końcu odgryzie.
W końcu robi sie naprawdę ostro i główny bohater tak tłuczę główną bohaterke po tyłku, że ta rezygnuje z dalszego romansu i z rykiem leci do domu, oddajac uprzednio głównemu bohaterowi samochód, laptopa i komórkę. Zapomniałam dodać, że główny bohater jest miliarderem.
Mamy więc prostą historię o sponsoringu w stylu sado-maso. Ta historia stała się bestsellerem. Niedługo wyjdzie ekranizację- podejrzewam, że gdyby nie wiek, w głównej roli obsadzono by Teresę Orlowski.
Autorka jest juz milionerką.

Kurwa mać! To ja wysilam sie na jakieś głębokie refleksje, piszę wiersze, eseje o człowieczeństwie, sprzedaję najmroczniejsze fragmenty mojej duszy a tu okazuje sie, że wystarczy napisać średniego pornola żeby zapisac się w historii literatury (albo zostać milionerką)!!! I jeszcze na ekranizację się załapać! Czy gusta masowej publiczności zeszły już tak nisko, że wystarczy im gówno zawinięte w papierek z napisem "seks"?
Co więcej, tą książką zachwycaja się nie tylko upośledzone umysłowo nimfomanki ale i, zdawałoby się, całkiem światłe, studentki! Czy to znaczy, że ja, jako osoba ze średnim jedynie wykształceniem, mądrości życiowej mam szukać w "Sadze o ludziach lodu"? Ręce opadają. Płakać się chce z tej frustracji a serce zdaje się krzyczeć, zarówno do upośledzonych umysłowo nimfomenek, jaki i całkiem światłych studentek: Nie idźcie tą drogą!!!

Zresztą, czego ja, głupia, spodziewałam sie po świecie gdzie na listach przebojów rządzi Nicki Mintaj pospołu z Justinem Bieberem... I "Kuchenne rewolucje"...

Zanim wiec wrócę do lektury "Kobiety Trzydziestoletniej" Balzacka to z tej rozpaczy sie pochlastam. Po czym to opiszę, dodam że przy tym szczytowałam i będzie materiał na bestseller. Nie zapomnę, rzecz jasna, przygryźć sobie dolnej wargi.

FUCK!!!

Bezradnik zdrowia psychicznego

Doskonale wiem, czego nie robić- spróbowałam wszystkiego, zakładając, że wiedza zdobyta w sposób empiryczny jest dużo bardziej wartościowa, niż ta wyczytana w książkach czy przekazana przez życzliwego lekarza.

Tryb życia musi być regularny, rytm dobowy wyznaczony przez pory zażywania leków- jeśli masz szczęście będzie to niewinny stabilizator w rodzaju lamotryginy- nie muli, nie żresz po niej wszystkiego co popadnie i w większości przypadków przynosi fantastyczne rezultaty- czyli buja tobą jakby mniej. Co więcej, na ulotce nie wspomniano nic o interakcjach z alkoholem, więc można się połudzić, że raz na jakiś czas można... Co, rzecz jasna prawda nie jest- świr świadomy powinien być stuprocentowym abstynentem, dla którego źródłem energii są mitingi AA.
Nie ma chlania i koniec- nawet jeśli ulotka o tym nie wspomina.

W moim przypadku niewinny stabilizator jednak nie wystarczył, zapewne dlatego, że nie wzięłam sobie do serca cennych rad życzliwych lekarzy dotyczących abstynencji i udziału w psychoterapii. W rezultacie wylądowałam na siedem tygodni w psychiatryku i znacznie poszerzyłam swoja empiryczną wiedzę z zakresu psychofarmakologii.
Najprzyjemniej wspominam połączenie Ketrelu z Abillyfy (cóż, że przez pierwszy tydzień to drugie miałam podawane domięśniowo i nie mogłam zbyt długo siedzieć). Spłynął po nich na mnie pogodny spokój tak podobny do stanu wywoływanego przez Konopie Indyjskie... I to wszystko refundowane!
Niestety, nic co piękne nie może trwać wiecznie i dostałam po Abillyfy ślinotoku i szczękościsku. Dalsza terapia tym specyfikiem nie wchodziła więc w grę.
W rezultacie zostałam przy Ketrelu, neuroleptyku, który po dwóch tygodniach nie muli prawie wcale, a apetyt wzrasta po nim jedynie nieznacznie. Jest to bardzo skuteczny lek, o ile stosuje się go regularnie. Przerwy w jego zażywaniu wywoływane są zazwyczaj przez kolegów wracających z emigracji- w ulotce wyraźnie napisano, że nie wolno go łączyć z alkoholem. Trzeba się dostosować.

Jak widać, umiłowanie do mocnych trunków, tak bliskie słowiańskiej duszy, zdrowiu psychicznemu nie służy.  Jeszcze gorzej jest z narkotykami- o nich co prawda żadna ulotka nie wspomina, ale za to wspominają o tym życzliwi psychiatrzy- zazwyczaj w formie pytania, które pada w ciągu pierwszych minut wizyty- "Narkotyki były?". Odpowiedź twierdząca zazwyczaj kończy opierdolem. Nie wolno i koniec.
Nawet niewinnego blancika... Może się to skończyć gwałtownym przebiegunoweniem i testowaniem kolejnego neuroleptyku. A potem będzie Depresja. Do tego też trzeba się przyzwyczaić- ona przyjdzie zawsze- prędzej, czy później.

Trzeba unikać stresujących sytuacji i nadmiernych emocji... Tak, jasne. Przecież specyfiką każdego świra jest wplątywanie się w dziwne i wybitnie natężone pod względem emocjonalnym relacje! Bez tego nie byłabym sobą! Bez tego nie miałabym powodów do Depresji, nie byłoby maniakalnych zrywów! Jak widać, bycie świrem łatwe nie jest. Najlepiej po prostu nie wychodzić z domu, może wtedy się uda. Kosztem ciężkiego uzależnienia od internetu.
Albo być kimś innym.

Względnie bezpieczne jest spędzenie całego życia w szpitalu.

Jak już zaznaczyłam na samym początku mej radosnej twórczości, ten blog nie jest zapisem heroicznej walki z chorobą, Może po prostu jeszcze do tej batalii nie dojrzałam. Wyjdzie w praniu, może w końcu mnie olśni, i stanę się przykładnym, trzeźwym jak niemowlę pacjentem i podejmę kroku w stronę upragnionej stabilizacji.
Albo w końcu znajdę sobie chłopa, strzelę sobie dziecko i nie będę miała czasu zajmować się takimi pierdołami jak moja psychika.



19 stycznia 2013

Samotność

I ten temat musi zostać poruszony, bez tego się nie obędzie.
Zbyt pięknie by było, gdyby była mi nieznana.
Powiedziano o niej tak wiele, że można spokojnie wnioskować iż jest jednym z najbardziej dramatycznych stanów duszy ludzkiej.
Bo samotność to stan duszy, a nie ilość ludzi w najbliższym otoczeniu. Telefon może dzwonić cały czas.
Ci najważniejsi nie wykonają połączenia. Może tak na prawdę ich nie ma?
Samotność to wyjąca pustka wymagająca zapełnienia, gdzieś na wysokości serca. Doskonale komponuje się z wódką i marihuaną- obie te substancje pozwalają uwierzyć, że otaczający Cię ludzie są twoimi przyjaciółmi. Samotność to szyba, przez którą nie jesteś w stanie się przebić, nawet jeśli wydajesz się być duszą towarzystwa.
Samotność to brak zaufania- widocznie zostało już kiedyś zgwałcone.

Samotność to banalny brak zrozumienia. Gdy Twój świat wewnętrzny staję się tak obcy, że wolisz nikogo weń nie wprowadzać. Najgorsza jest jednak wtedy, gdy w dobrej wierze kogoś tam zaprosisz, a ten ktoś to olewa. Boli bardziej niż odrzucone zaproszenie na facebooku. W końcu człowiek uczy się nie otwierać.

Samotność to w końcu też puste łóżko. Brak ciepła kochanej osoby. Dopiero, gdy raz na milion lat tego doświadczysz możesz sobie uzmysłowić jak ci tego brakuje, doceniasz ciepło ciała obok. Najgorsza jest samotność względnie świeża, potem człowiek się przyzwyczaja, tylko wysycha coraz bardziej, kurczy się w sobie, by w końcu zniknąć. I nawet jeśli świat czasem wyciąga po niego ręce, nie są to te dłonie, które chciałby chwycić.

Samotność to łzy nad klawiaturą, w chwili gdy uzmysłowisz sobie, że masz tak wiele do powiedzenia, a najważniejsze osoby nie chcą cię wysłuchać.
Gdy anonimowo krzyczysz w internecie.

Iluzje


"Iluzje są najcenniejszymi i najniezbędniejszymi ze wszystkich rzeczy, a osoby które je stwarzają należą do największych dobroczyńców świata."

Wirginia Woolf

Cóż byśmy bez nich uczynili? Jak wielu z nas trzymają przy zdrowych zmysłach, jak bardzo osładzają rzeczywistość. Czynią ja bardziej znośną, możliwą do przełknięcia.
Zastanawiam się, co bardziej prowadzi do szaleństwa- ich nadmiar, czy całkowite z nich odarcie.
Gdy kwitną wszystko wydaje się być w najlepszym porządku, są makijażem codzienności, pełnią swoją funkcję doskonale, pozwalając żyć nam życiem choć troszkę piękniejszym.
Przecież chyba o to chodzi, żeby nie bolało.
Albo w coś trzeba w końcu wierzyć.

Bóg jest iluzją, a ilu ludzi w nią wierzy. To recepta na strach przed śmiercią- który w swoim pierwotnym wydaniu jest paraliżujący.
Iluzje dnia powszedniego, narzucone lub przez nas stworzone. "Kocham mojego męża".
"Jestem przez niego kochana". I jeszcze bardziej banalne.

Gorzej, gdy Iluzja zawładnie rdzeniem naszej osoby, jeśli chwycimy się jej jak ostatniej deski ratunku. Będziemy ją wtedy pielęgnować jak najpiękniejszy kwiat w ogrodzie, chronić ja z całych sił.
Wszystkie kwiaty kiedyś więdną. W dłoniach zostanie nam pałąk suchych liści- wtedy zaczyna się prawdziwe szaleństwo, bo nawet gdy kruszeją nam w rękach nie chcemy tego widzieć.

Zamykasz oczy.
I czekasz na kolejna wiosnę.


Moje piosenki

Jeśli powiem, że kocham muzykę, to będzie mało. Muzyka jest osią mojego życia, nic nie daje mi takiego spełnienia. Muzyka jest dla mnie wyzwaniem- słysząc niektóre piosenki podejmuje je i daje z siebie wszystko.
Nauka utworu jest pewnego rodzaju walką ale i romansem. Najpierw jest fascynacja, zauroczenie. Gdy tylko się pojawi, wiem, że ta piosenka musi być moja, że ja zdobędę, łamiąc swoje ograniczenia.
Tu nie chodzi tylko o to, żeby ją poprawnie zaśpiewać- musi być MOJA, nie ma prawa być jednym z wielu coverów śpiewanych przez zdolne dziewczyny. 
Żebym jednak tej piosenki zapragnęła, musi ona nieść ze sobą uczucie które znam- tylko wtedy wykonam ją dobrze, tylko wtedy może być moja. Bo śpiewa się sercem, przy pomocy strun głosowych. Czasem potrzebują wiele czasu, żeby nauczyć się współgrać z sercem, czasem robią to natychmiast. Niektóre piosenki brałam od razu, nad innymi pracowałam wiele miesięcy.
W pewnym momencie pojawia się olśnienie, zawsze towarzyszą mu dreszcze. Emocje eksplodują, gardło słucha posłusznie serca i robi dokładnie to, co robić powinno. Piosenka jest zdobyta, jest MOJA, przepływa przeze mnie. Wtedy płonę, stapiam się z muzyką. Nie boje się już wcale- wkraczam na terytorium, gdzie każda nuta należy do mnie a rytm jest biciem mojego serca. Prawdziwy jest mój gniew, prawdziwa jest rozpacz, prawdziwa jest tęsknota. 
Wtedy czuje że żyje i żyje wtedy naprawdę.

"Piece off my heart", "Back to Black", "Rehab", "Zombie", "Promises", "Toxicity", "A woman left lonley", "One day", "Summertime", "Chop Suey", "Someone like you", "Salvation", "Skyffal", "Cry baby", "Moja i twoja nadzieja", "Sweet Nothing", "Welcome home", "Baby", "Falling starr", "ATWA", "Znalazłam", "Grawitacja", "Jestem Bogiem", "Video Games"... I wiele innych.

Wszystkie należą do mnie.

Can you hear me? V


Dziś samotność piję małymi łykami
Wznoszę nią toast za niedopowiedzenia
Połykam pustkę co jest między nami
Śpiewam o miłości by nie słyszeć milczenia

Bez końca się dzisiaj nią delektuje
Już prawie mnie nie ma, już prawię nie czuję
Wpadam powoli w stan upojenia
Prawdziwy sen na jawie, kochane urojenia

Że gdzieś we wszechświata innej części
Kiedyś Cię znajdę, po życia drugiej stronie
W przestrzeni  ciepłej i ciemnej
Przez Oddech Boga wzburzonej

Poprawiane 10.11.2013.
Nie spodziewałam się, że do tego wrócę, ale cóż. Niech mi chociaż w miarę poprawne wiersze po tym love story zostaną.







18 stycznia 2013

Can you hear me? IV

Oboje wiemy, że to musi się źle skończyć
To jeszcze gorzej się zaczęło
Zamki na piasku chorej wyobraźni
Na fundamencie niedopowiedzenia

Oboje wiemy, że nic się nie stało
Byliśmy pijani, coś się z nami działo
Nic, z czego by trzeba się tłumaczyć
Oboje wiemy że to nic nie znaczy

To nic takiego co by światem za trzęsło
Nic co by słońce wstrzymało
Jedna z miliardów chwil uniesienia
Było, minęło- do zapomnienia

To wszystko prawda choć miejsca nie miało
Wszystko zwyczajnie nam się zdawało
To tylko słowa, są bez znaczenia
Między wierszami były urojenia


Poprawiane 10.11.2013. W sumie napisane od nowa, na rymowance- szkielecie. Jest prawie czwarta rano a ja nafetowana pracuję nad blogiem. Dobre określenie- pracuję. Śpiewa mi Sinead O'Connor a ja mam złamane serce. Tak złamane, że już nawet nic nie czuję- dlatego czytam i poprawiam stare wiersze. Żeby poczuć cokolwiek, żeby znów za nim płakać- bo płacząc za nim ocierałam się o sens czegoś większego. I nie żałuję tych łez, bardzo za nimi tęsknię.
http://www.youtube.com/watch?v=0c4v7fp5GC8 "Troy"
Nie wiem, po co ten link, czemu ta piosenka. Nie znałam jej, gdy pisałam ten post dziesięć miesięcy temu. O innej opowiada tęsknocie. Ta nowa jest dużo gorsza, choć spokojniejsza. Bez zrywów, można z nią żyć. Tak samo jak można żyć bez ręki, czy bez nogi- przynajmniej już nie boli (aż tak bardzo).















Postanowienie poprawy

Stało sie to, co nie miało sie stać i zarazem to, czego sie bałam.
Wiekszość moich postów dotyczy Jazd W bani Mej i tematyki okołopsychiatrycznej. Jakbym nic innego nie miała do zaoferownia. Nie tak miało być, Panie i Panowie. Jeśli pójdę dalej tą drogą blog "PolishPsycho" zmieni sie w miejsce, w którym kolejna niezrównoważona psychicznie dziewczyna wylewa Gorzkie Żale i dokonuje jednocześnie autopromocji przy pomocy swojego zaburzenia.
Sama siebie sprowadzam do roli wyłacznie chorej psychicznie narkomanki, która na widok słowa ChAD szczytuje. Jakby nie było innych podniet, jakby cały świat ograniczał sie do Jazd W Bani Mej. To naprawdę bardzo niepokojące, a na dłuższą metę zrobi sie nudne- bo ile można czytać, jaki ktoś jest pojebany, patrzeć jak robi z tego punkt centralny swojego życia. Pół biedy w okresie, gdy mój nastrój wzglednie zwyżkuje... Jeśli wpadnę w Deprechę i nie zmienie tematyki z każdego posta będzie wylewać się tyle rozpaczy, że potencjalny czytelnik (jeśli jakikilwiek zostanie) prędzej zrzyga sie na klawiaturę niz zdecuduje sie przeczytać kolejny post.

Tak być nie może! Ja rozumiem, że dla niektórych, skrzywionych jednostek Jazdy W Bani Mej mogą być ciekawe, napewno zainteresowałby sie tym jakiś Psychiatra, ale dla własnego zdrowia psychicznego postanowiłam nie koncentrować sie tyle na mojej skrzywionej psychice- mam pełną świadomość, że są na tym świecie rzeczy ciekawsze niż Mania i Depresja tudzież moje skrzywione procesy poznawcze o deficytach emocjonalnych nie wspomnę.
Na przykład seks albo sytuacja geopolityczna w Afryce równikowej.

Ogłaszam więc uroczyście, że zamierzam poswięcać mniej uwagi tematyce okołopsychiatrycznej (co nie znaczy, że porzucę ją całkowicie- niech skrzywione jednostki i Psychiatrzy też mają coś od życia) i będe więcej pisać o seksie (ciekawe, czy po tej deklaracji wzrosnie mi liczba odsłon:)).

17 stycznia 2013

Głośno myślę

Zaczyna sie. Albo już sie zaczęło.
Może po prostu symptomy jej nadejścia wzięłam za początek? Może przesadzam, może mi się wydaje.
"Ty jesteś w transie"- usłyszałam kilka dni temu. Owszem, byłam już nieźle nakręcona, ale to mogło być chwilowe. Zdarza się, zwłaszcza, że byłam upalona. Konopie też zrobiły swoje, zawsze mnie nakręcają.
No i jeszcze ta hipergrafia. Tak, Panie i Panowie, pisze na bieżąco, tylko jeden tekst wyciągnęłam z szuflady. W międzyczasie spamuję na kilku forach i prowadze ożywione dyskusje na facebooku.
Zmniejszona potrzeba snu.

Pierwsze dni tego roku minęły mi na Depresji.
Nieregularne branie leków. Substancje psychoaktywne. Potem coś się wydarzyło (nic się, idiotko, nie wydarzyło!!!) Oczywiste czynniki wyzwalające.
Wpadam w Manię, albo już wpadłam. To doniosłe wydarzenie w życiu każdego ChADowca. To kusi jak narkotyk, w końcu nawet odbiera rozsądek. Zastrzyk siły tak wielkiej, że można góry przenosić. Zawsze się łudzę, że mogę nad tym płomieniem zapanować- choć niby jestem pacjentem świadomym.

Ostatnie dwa lata w moim wykonaniu to głównie paskudna, oślizgła Depresja. Ostatnia Manię zaliczyłam w szpitalu, pacyfikowano mi ją trzy tygodnie. To nie było przyjemne, za dużo było przy tym Stanów Mieszanych. Prędzej tylko rachityczna hipo na wiosnę. Poza tym dół.
Jak na razie najdłuższy rzut Depresji w moim życiu. Czyli, generalnie rzecz biorąc, jestem głodna lotu jak kania dżdżu. Mimo świadomości, że najprawdopodobniej rozpierdole sie po nim jak Tupolew o brzozę.

Z drugiej strony... Może po prostu wracam do siebie, wylazłam w końcu z tego cuchnącego doła i wszystko wraca do normy? Może niepotrzebnie się stresuję? Hehe... W Manii zazwyczaj czujemy sie w pełni zdrowi.
Zresztą, ja i Choroba Dwubiegunowa??? Czasem jeszcze to do mnie nie dociera, zwłaszcza w takich chwilach. Mania? Jaka Mania? Przeciez to NORMALNE! Normalne, że chce mi się życ i że mam nadzieję, normalne, że w końcu coś robię, normalne, że roznosi mnie energia i że... I że jestem stworzona do rzeczy wielkich!!! I że metafizyczny sens wszystkiego znowu pojęłam!

Kurwa mać. Trzeba bedzie skonsultować sie z Psychiatrą.

A tak naprawdę boje się, że znowu stracę nadzieję. I nie chcę być znowu pacyfikowana.

Ewa


 -Wstań córko Boga.- Na początku było słowo. Przed nim była tylko czerwień.
Ale to przeciez tylko halucynacje. Bo w tym wszystkim wszystko stało się szaleństwem. Zmysłom nie wolno ufać. Już raz zmysł wzroku pogrzebał ją w czerwieni. I to na pół wieczności, z przerwami na wszystkie męki świata. To nie może być prawda.

Zwariowałam. Leże na tej cholernej pustyni, a wszystko stało się czerwone. Niebo, piach, słońca nie ma. Nawet ja jestem cała we krwi. Beznadziejna bitwa po której nie zostały nawet strzępy.
Wszędzie krew, tylko kruków brak. Kruki też były martwe. A ja odczuwam niemal każda śmierć w moim pieprzonym czerwonym piekle. Wyję gwałcona przez całe armie, opłakuję zmarłe dzieci. Oglądam wszystkie bitwy świata.I po tym wszystkim mam się podnieść z kolan? Zresztą to tylko halucynacje. Nie łykam. Po czymś takim nie wierzy się w zbawienie.
A głos i tak upierdliwie odzywał się raz na milenium.I głuche pulsowanie gdzieś na skraju świadomości., ale ciągle poza obszarem jej panowania- jeszcze nie podniesiono szlabanów, ale jej królestwo było blisko. Pojawiły się ziarna piasku, miniaturowe kamienie drażniące skórę i  układ oddechowy. Fizjologia obudziła się pierwsza.  Nieunikniona świadomość przetrwania , fakty przyczyny i skutki. .
-Wstań córko Boga. - zabrzmiało drugi raz w ciągu milenium

 Tym razem zaszczyciła głos uwagą. Mrugnęła okiem. Otworzyła usta, aby zaczerpnąć oddechu.
 Czerwień chciała ustąpić tylko chwilowo, dać miejsce dla nadziei, ale to nie tak. Nadzieja też była martwa. Celnik nie przybił pieczątki w paszporcie, czerwień ustąpiła miejsca czerni. A przecież powszechnie wiadomo że między czarnym a czerwonym nie sposób czuć się dobrze, wiec wymioty wydają się uzasadnione. Nawet gdy ma się wyprute wnętrzności.
Tylko kruków brak. Kra, kra, kra.
I po raz trzeci rozległ sie głos.
Tym razem gdy podniosła głowę, Chrystus podał jej rękę. W końcu i po nią przyszedł, by dokonac aktu zbawienia.
-Wstań.
I wstała Ewa z kolan. Spojrzała na gościa i zaśmiała sie gorzko.
-Po co tu przyszedłeś?
-Do Ciebie
-Chcesz mnie zbawić? Nie widze gwoździ i młotka...
-Nie kpij.
Uśmiechnęła się.

-Sadystyczny ten Twój tatko, ciekawie wymyślił z tym jabłkiem. Pewnie stawiał z aniołami zakłady, które z nas pęknie pierwsze
- To była kwestia wolnej woli.
- Mógł nam jej oszczędzić. Ale zapewne bawił się dobrze.
- No nie wiem.
-Jak nie wiesz? Tą szopkę ze zbawieniem tez nieźle wymyślił. Nie ma to jak pokusić głodnego dzieciaka cukierkiem.
Zapadło milczenie. Żaden kruk nie zakrakał niebiosa nie rozstąpiły się ukazując gniewne oblicze wściekłego Boga. Więc można było bluźnić dalej.
- Nie wyszedł Ci ten plan.
Milczenie.
- A Twoimi naukami nikt się nie przejął. Całe tysiąclecia po nich wyrzynają się jak wyrzynali.
-Wolna wola.
-To po chuj nam ją dano? Żebyśmy sami zgotowali sobie piekło?


Minęły milenia albo kilka dni- kto by się tym przejmował, w końcu trwała najważniejsza rozmowa w dziejach ludzkości- nawet jeśli po niej nie było już śladu. Nikt na jej podstawie nie napisze Ewangelii, zresztą stare też już nie były potrzebne.
-Co dalej?- przerwała milczenie.
-Dalej już wieczność.
-To ja wiem, pytam, czy tą wieczność spędzę tutaj. Wydaje mi się, że już za to cholerne jabłko zapłaciłam
-Nie ty jedna.
-Więc jaki w tym sens? W tkwieniu tutaj i przeżywaniu wszystkich cierpień świata, Twoje trzy dni w piekle to w porównaniu z tym to niewiele.
-A skąd wiesz, że niewiele? Trzy dni mogły być cała wiecznością.
-W końcu zmartwychwstałeś.
-Więc dlaczego tutaj jestem?
- Może rozmowa z kobietą, co skazała całą ludzkość na potępienie jest częścią Twojego tourne po Piekle? Może zmartwychwstanie jest dopiero przed Tobą? Ty przynajmniej masz jakieś szanse...- zaczęła szlochać- ja... Ja zostanę tu chyba na zawsze.
 Chrystus spuścił wzrok. Miał twarz pobitego psa. Doskonale wiedział, że nie każdemu bedzie dane zbawienie.

-Dlaczego nas opuścił?- zapytała przez łzy.
-To wy zostawiliście jego, nie chcieliście na niego patrzeć, wyrzuciliście go z umysłów i z serc
-Więc czemu nas stworzył tak niedoskonałych?
-Bo tworzył was na swój obraz i podobieństwo.

Piasek wysypał się całkowicie z dłoni Chrystusa. Spojrzała na jeszcze świeże blizny na nadgarstkach, na ślady po koronie cierniowej. I to był mesjasz, tak? Mesjasz zagubiony w Piekle. Mesjasz, który nie mógł jej zbawić. I nagle Jezus zaczął się śmiać- gorzkim śmiechem, który Ewa doskonale znała.
-W jego ręce oddałem ducha mego... I trafiłem do piekła. Chyba nie czujesz się aż tak bardzo oszukana?
-A bierzesz pod uwagę to, że nie jestes zbawicielem? Że po prostu Ci odbiło?
-W takim razie Ty jestes tylko metaforą.

cdn.

(mam nadzieję, że Ci się nie nudzi:))






Pamięć

Nie mogę przestać pisać, odciskam swój ślad w cyberprzestrzeni. Portale społecznościowe, fora to jednak za mało- tutaj sama ustalam regulamin, nikt nie da mi bana za drastyczny opis. Mój kawałek wirtualnego świata. Szansa na namiastke nieśmiertelności, przynajmniej do czasu, gdy nie padnie serwer- do tej chwili postaram się jednak wydać coś na papierze.
Człowiek żyje tak długo, jak długo o nim pamietają- cóż, pewnie dla niektórych jestem już martwa. Jeszcze dla innych jestem cieniem, który po prostu przemknął przez ich życie (A, to ta... Taka dziwna była) nie zostawiając wiekszego śladu. Czasem chciałabym być kimś wiecej, czasem mam to głeboko gdzieś- relacje nie zawsze kształtuja się tak jak chcemy, nie zawsze będziemy dla kogoś tym, kim chcielibyśmy być.

Zawsze, ale to zawsze chciałam być zapamietana bardziej niż przecietna jednostka. Internet mi na to pozwala, rozpycham się w nim łokciami- co z tego, kiedy dziś każdy może zostawić w nim swój ślad. Czasem głupi, bezsensowny, nic nieniosący, ale zawsze- może przez przypadek ktoś to za ileśtam lat odkopie. Może mój jest taki właśnie- zaślepiona narcyzmem mogę tego nie widzeć.
W każdym razie internet jest demokratczny- daje szansę na niesmiertelność każdemu. To naprawdę szczytowe osiągnięcie ludzkości. Dawniej, żeby coś po nas pozostało trzeba było się solidnie pogimnastykowac, być jednostka wybitną albo przynajmniej dobrze urodzoną.
Albo miec mnóstwo szczęścia.

A jednak to dla mnie mało... Ja chcę więcej niż ślad wirtualny, chcę śladu realnego.
Chce by moje imię i nazwisko nie przepadło w czeluściach facebooka, chcę, by moje Idea została przekazana. Moje myśli, moje uczucia.
Tak, chcę coś przekazać. Czasem wyrywa sie ze mnie w niemal bolesny sposób. Ta Idea to ja sama, wszystko, co mnie kształtuje. To mój krzyk do mikrofonu, emocje, jakie łaczą mnie z muzyką.
To ja sama, chcę być zapamiętana.

Przede wszystkim przez... You know what I mean:)

Instrukcja Obsługi Chorej Psychicznie Dziewczyny II

Możliwe, że jednak zdecdydowałeś sie przygarnąć to nieszczęsne stworzenie pod swój dach. Przede wszystkim wiedz, że jesteś bardzo dzielny i humanitarny- w końcu jak już przyszła boso do Twojego domku w tajdze to żal taką odsyłać z powrotem. Zresztą, zawróciłeś jej w głowie, masz za swoje. Za późno już na refleksje w stylu "co ja odjebałem" ewentualnie "ta trzecia flaszka była niepotrzebna", musisz stawić czoła sytuacji jak na prawdziwego mężczyznę przystało.

Przede wszystkim, nie będzie tak źle, Chora Psychicznie Dziewczyna jest na prawdę pełna dobrej woli i będzie się starać. Może nawet trochę ociepli wnętrze Twojej chatki w tajdze swoja obecnością. Poza tym ma całkiem zgrabny tyłek i z chęcią przyniesie Ci browara z lodówki. Będzie tak onieśmielona Twoją obecnością, że napewno nie będzie zrzędzić i marudzić. Postara się też zbytnio nie utyć. Jednak, jako że to stworzenie do końca normalne nie jest (sam fakt chodzenia po piwko powinien wzbudzić wątpliwości), może być ciekawie.

Jak już przestanie po prostu siedzieć i na Ciebie patrzeć (może to być trochę niepokojące, ale znaczy tylko tyle, że Cie kocha) i poczuje się swobodnie, musisz wiedzieć jak nad tym żywiołem zapanować. Bo mimo całej swej dobrej woli normalna ona nigdy nie będzie (i to Cie w niej kręci, no nie?)
Przede wszystkim będzie chciała z Tobą rozmawiać na takie dziwne tematy jak filozofia, w końcu uważa Cie za najmądrzejszą (zaraz po sobie) istotę na świecie. To może być nawet bardzo inspirujące- poszerzysz swoje horyzonty a przy okazji udowodnisz sam sobie jaki jesteś mądry. Chyba, że właśnie Barcelona gra z Realem. Piwo Ci przyniesie, ale się nie zamknie. Masz wtedy dwie opcje.
-Zakneblować ją.
-Skierować jej uwagę na jej twórcze zainteresowania. Chore Psychicznie Dziewczyny często są bardzo utalentowane, więc to rozwiązanie jest bardzo praktyczne również ze względów finansowych. Za kilka lat jej obrazy mogą chodzić po kilka tysięcy złotych, może przez przypadek strzeli jakiś bestseller. Ona będzie tworzyć a Ty będziesz miał spokój. Chyba, że lubi śpiewać, wtedy znajdź jej menadżera i niech wydziera się na koncertach. Tylko pilnuj, żeby nie skończyła jak Amy Winehouse.
Wydawać by się mogło że zwrot "Kochanie, a "Ucztę" Platona już przeczytałaś?" może też zapewnić Ci spokój- nieprawda. Jak tylko usłyszy słowo "Platon" stwierdzi że, chce napisać nowe "Dialogi"- z Tobą. Nie dość, że się nie zamknie to jeszcze zacznie notować... A Messi właśnie jest przy piłce!!!

Musisz jej wybaczyć, że nie potrafi gotować. Kłamała, jest stworzona do wyższych rzeczy niż stanie przy garach. Żarcie ze słoików aż takie złe nie jest, zresztą faceci zawsze byli lepszymi kucharzami.
Nie będzę Ci marudzić, gdy postanowisz pójść z kolegami na wódkę, co więcej pójdzie z Tobą i pokaże Twoim kumplom jak się pije. Przy okazji ładnie się ubierze i zrobi makijaż, wiec wstydu nie będzie. Prawdopodobnie to Ona odholuje Cie do domu. Jeśli impreza odbywa się u Ciebie to z entuzjazmem pójdzie po kolejną flaszkę. Zawsze. Koledzy posrają się z zazdrości.

Nie pozwalaj, żeby codziennie paliła marihuanę, nawet jeśli spod jej pędzla wychodzą wtedy dzieła naprawdę natchnione. Chyba, że ze sprzedaży jednego żyjecie w dostatku przez dwa miesiące. Wtedy niech jara, ile chce. Pamietaj jednak- upalona, nie zajęta tworzeniem Chora Psychicznie Dziewczyna gada dwa razy wiecej o rzeczach jeszcze bardziej skomplikowanych- może nawet zechce pogrzebac Ci w psychice, więc najlepiej pilnuj tego zielska dobrze i zarządzaj jego spożyciem.
Pilnuj, żeby brała leki. (Leki? Jakie leki??? Przecież Ty jesteś lekiem na całe zło!)

Może się zdarzyc, że jej nastrój gwałtownie popikuje w dół i Chora Psychicznie Dziewczyna zacznie jednak marudzić. Musisz interweniowac szybko, zanim się popłacze. Najlepiej wybzykaj ją ostro na kuchennym stole.  Przytul i powiedz jej, że jest kochana. Ewentualnie zasugeruj subtelnie "Skarbie, ostatnio bardzo ładnie wychodzi Ci ta piosenka Janis Joplin". Zacznie śpiewać, ale przynajmniej się nie potnie.
Równie dobrze może nagle zacząć przepełniac ją niepokojąco wielki entuzjazm, przestanie jeść i spać, z biegu napisze trylogię, ewentualnie wpadnie na pomysł przeprowadzki do Australii (zimno w tej tajdze). Wtedy nawet ostre bzykanko na stole kuchennym nic nie pomoże, choć trylogia może nieźle się sprzedawać. A Australia to całkiem przyjemne miejsce...
Więc naprawdę pilnuj, żeby brała leki.

To tylko ogólny zarys, jak radzić sobie z Chora Psychicznie Dziewczyną, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co takiej odbije- jednego możesz być pewien- nudzić Ci sie nie będzie. A że Wariatki kochają najmocniej już chyba wiadomo.

16 stycznia 2013

Dziewczyny z Wariatkowa

Pamiętam o nich. Mam je wśród znajomych na facebooku, mam ich numery telefonu.
Nie, takich znajomości się nie zapomina- w końcu trafiłyśmy na siebie w chwilach największej słabości, widziałyśmy siebie do cna obnażone- w takiej sytuacji nie ma się przed sobą tajemnic. Nigdzie nie widziałam ludzi tak szczerych, cóż, w końcu byłam wśród swoich, też nie musiałam udawać. To nie leki leczą w szpitalu, tylko kontakt z człowiekiem prawdziwym- nagle okazuje się, że jeszcze tacy istnieją.
Choć na chwile można zdjąć maskę.

Dziewczyny, Starsze Panie z depresją. Same nieszczęścia a nikt nie śmiał się tak jak one.
Każda z nasz wróciła na swoją drogę, może nie zobaczymy się już nigdy. Taki los, nie wszystkie znajomości muszą być kontynuowane. Może tak na prawdę więcej nas dzieli niż łączy? Nieważne. Nie zmienia to faktu, że przez krótką chwile, w sytuacji dosyć ekstremalnej, miałyśmy tylko siebie- i choćby dlatego warto o sobie pamiętać. Wszystkie jesteście cudowne.

Can you hear me? III

Tym razem nie dam o sobie zapomnieć
Mój krzyk wśród wirtualnych światów
Czarne na czerwonym, kolory cyrografu
Podpis czytelny, złożony po pijaku

Nie widzisz, nie słyszysz ale ja wciąż mówię
Poruszam tematy, ostro dyskutuje
Ciągle prowadzę z Tobą rozmowy
Cóż, że jedynie wewnątrz mojej głowy

Widzę twoje gesty, lekki cień uśmiechu
Wiesz  co chcesz powiedzieć, nie czuję pośpiechu
Płyną gdzieś w przestrzeni rozmowy leniwe
Rozmowy wymyślone, rozmowy nieprawdziwe

Słuchaj, gdy mówię, gdy szepcę, gdy krzyczę
Patrz tam gdzie wskazuję, czytaj, kiedy piszę

Zdjęcia

Portale społecznościowe. Facebook, nk.
Podobno jeśli nie masz profilu na facebooku to nie istniejesz. W takim razie powstałam z niebytu w czerwcu ubiegłego roku.
Bywam w obu wyżej wymienionych miejscach.
I czasem widzę zdjęcia moich koleżanek z podstawówki, czy liceum. Zdjęcia z małym dzieckiem na sankach, zdjęcia ślubne. Widzę ich zmienione nazwiska.
Nie wnikam, ile jest tam prawdziwego szczęścia, zdaję sobie sprawę, że dziecko może być wynikiem wpadki a za nowym nazwiskiem nie zawsze stoi "i żyli długo i szczęśliwie".

U mnie nie ma takich zdjęć. Moje są zupełnie inne, w większości czarno- białe. Ani jednego dzidziusia, nazwisko od urodzenia to samo. Niezmienny status związku: wolny.
Koleżanki jakoś ułożyły sobie życie. Mają to, czego kobieta pragnie najbardziej.  Ja prowadzę bloga o chorobie psychicznej.
Nie zazdroszczę im ani trochę. Tylko nie wiem, po co o tym piszę.

Drżenie

Miałam nie zagłębiać się za bardzo w sobie. Nie dokonywać kolejnych introspekcji. Cóż, chwilowo i tak nie mam ciekawszego zajęcia. Jednak grzebanie w swojej psychice to jedno z moich ulubionych zboczeń.

Drżenie. To taki charakterystyczny stan świadomości. Ma nawet kilka odmian.
Przynajmniej w mojej głowie. Uświadomiłam sobie jego istnienie dopiero gdy doświadczyłam względnej stabilizacji, prędzej ten stan był dla mnie oczywisty, normalny, nawet nie zwróciłam nań uwagi.
Drżenie to okrzyczana w Chorobie Afektywnej Dwubiegunowej niestabilność, najbardziej oczywista z dwubiegunowych oczywistości. To bardzo subtelne doświadczenie.

Teraz wiem, że to majacząca na granicy świadomości obawa przed upadkiem w depresyjną przepaść. Prędzej tego nie rozumiałam, po prostu drżałam. Widmo smutku było oczywiste jak oddychanie. Potrafiłam Drżenie ukoić nie wiedząc, co tak na prawdę robię- wystarczyło subtelnie zmienić sobie świadomość i wracałam do siebie. Przynajmniej tak mi się zdawało- zmieniałam stan świadomości na jeszcze inny, bezpieczniejszy. Nie było Drżenia. Nie wiem kiedy zaczęłam traktować konopie jak lekarstwo. Wiem, że w 2011 roku mówiłam już o tym głośno i wściekałam się, gdy ktoś chciał palić moje zioło.
Wtedy na pewno byłam już uzależniona.

Natężenie Drżenia jest zmienne. Zależy jak blisko przepaści jesteś- najgorsze, że pomaga Ono Ci w nią wpaść. Czasami przybiera naprawdę potworną siłę. I dopiero wtedy medycyna nadaje mu nazwę- Stan Mieszany. To chwila, kiedy modlisz się o Depresję. Rozpacz wybucha wtedy z maniakalną siła, już wiesz, że spadasz. To zazwyczaj wtedy robi się te głupie rzeczy, po których pozostają blizny.
Potem wszystko wraca do normy, Drżenie czasem nawet znika a Ty patrzysz bezmyślnie w sufit, ewentualnie się zszywasz. I tak miła odmiana.

Od kiedy lecę na Ketrelu Drżenie jest w odwrocie. Pamiętam chwilę, gdy w końcu zniknęło. Jakbym miała w głowie kawałek betonu zamiast galaretki. Cudowne uczucie.
Czasem się jednak pojawia, jak wspomnienie po złym śnie, wiem, że gdzieś tam jest, wiem, że nigdy tak na prawdę się od niego nie uwolnię. Już wiem czym jest, teraz boje się samego wspomnienia.
Czy to już Drżenie?

Co poszło nie tak?

Co tak naprawdę jest nie tak? Myślicie, że o tym nie myślę, że nie usiłuje znaleźć momentu przekroczenia granicy zwanej normą? I zazwyczaj przy słowie "norma" pochylam się na dłużej. Nie chcę się tutaj bawić w banały pod tytułem "normę ustala większość", to odpowiedź oczywista, ale tylko częściowa. Problem jest dużo bardziej złożony.
Zacznijmy od subiektywnego odbioru rzeczywistości. Też głupie, prawda? Mamy sobie pięć zmysłów i poprzez nie rzeczywistości doświadczamy. Z fizycznego punktu widzenia proste to i zrozumiałe- jednak interpretacja tych danych wymaga udziału świadomości- pech chciał, że u człowieka świadomość trochę się rozrosła i zaczęła się bawić w formułowanie pojęć abstrakcyjnych. Czy z ewolucyjnego punktu widzenia jest to słuszne, to temat na inną rozprawę. Na pewno do tego wrócę.
Nie sposób oddzielić świadomości od tożsamości. Świadomość zawsze jest przypisywana do jednostki a co za tym idzie, podatna jest na osobnicze zanieczyszczenia. Jest filtrem, na podstawie którego (i w którym) budujemy naszą wizję świata. Proste, no nie?
Czasem jednak funkcje poznawcze zawodzą, nie mówię tu o oczywistych dysfunkcjach w pracy zmysłów, mówię o niewłaściwej interpretacji ich przez świadomość. Zazwyczaj proces ten ma miejsce na poziomie relacji- jak wiadomo, człowiek jest istotą społeczną i na tym, przede wszystkim, opiera się fenomen człowieczeństwa. Jak do tego dochodzi? Uważam, że u źródeł leżą deficyty emocjonalne, deficyty poczucia własnej wartości. człowiek zaczyna oglądać świat z perspektywy swoich niespełnionych pragnień- w rezultacie widzi świat wrogi, często przyjmuje pozycje obronną lub ofiary. Pętla się zamyka. Poruszamy się przecież w rzeczywistości wyłącznie przez nas postrzeganej i nieświadomie odgrywamy przypisaną do tej wizji rolę. Celowo wspomnę tu o kwestiach światopoglądowych- społeczeństwo samo zajęło się zapełnieniem tej sfery, co też doprowadziło do wielu zabawnych sytuacji, bowiem to, co jest w nich deklarowane czasem  nijak ma się do rzeczywistości. Pojawia się dysonans. Kolejny zresztą.
Mamy wiec zakrzywiony obraz świata jednostki i dysonans miedzy stanem idealnym a faktycznym. Dysonans, wynikający rzecz jasna, z deficytu. Za nim idzie dyskomfort- jedno z kluczowych pojęć, jeśli chodzi o normę w ujęciu psychologicznym. Zaraz zaraz? Czyli zawsze ma być fajnie? Nie, nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby było znośnie:) Jak na razie nie mamy odgórnego nakazu bycia szczęśliwym (czy oby na pewno?)

Nasz stan psychiczny jest odbiciem rzeczywistości w której przebywamy.  Nasza rzeczywistość jest odbiciem świata wewnętrznego. Biologiczne teorie na temat powstawania zaburzeń brzmią ciekawie, zmiany w funkcjonowaniu mózgu są oczywiste, lecz prawdziwe źródło zaburzeń leży w deficytach emocjonalnych jednostki, za które winę ponosi, rzecz jasna nieświadome niczego, społeczeństwo. Celowo nie ograniczam się do kręgu najbliższego jednostce, wiadomo bowiem, że jego rola jest kluczowa w kształtowaniu się tożsamości. Jednak to społeczeństwo marginalizuje jednostkę i tworzy konsumpcyjny burdel w którym żyjemy- wtłaczając nam przy okazji światopogląd w którym "miłuj bliźniego swego" przejawia się w co drugim zdaniu.

Wiec jeśli normę ustala większość tworzona przez społeczeństwo i jednocześnie swoim postępowaniem doprowadza co wrażliwsze jednostki do szaleństwa to ta norma nienormalna jakaś... Czy może normą jest niewrażliwość na otaczającą nas obłudę i niesprawiedliwość (wiem, wiem, piszę z perspektywy moich zakrzywionych procesów poznawczych). Taka postawa niewątpliwie ułatwia przetrwanie. I na pewno nie doprowadzi jednostki do psychiatryka.

15 stycznia 2013

Diagnoza

To było w październiku roku 2011. Co to był za rok!
Mniej więcej już od sierpnia czułam, że musi skończyć się u Psychiatry. Tak, czułam, że coś jest nie tak- to bzdura, że jesteś tego nieświadomy. No chyba, że jesteś idiotą.
 Przeglądajac moje zapiski z tamtego czasu widzę, jak często występowało słowo "szaleństwo". Na przemian z "oświeceniem" i "znowu palę zielsko". Czasem nawet użyte w tym samym kontekście, w jednym zdaniu. Wahanie- co się ze mną dzieje?
W każdym razie wiedziałam, że to nie jest normalne. Zresztą, do nienormalności byłam przyzwyczajona, zawsze byłam "jakaś inna", tyle, że wtedy spojrzałam na to jakby bardziej świadomie, dokonałam pewnego rodzaju introspekcji, przyjrzałam się temu. Doszłam do wniosku, że jestem po prostu pojebana (Ameryki nie odkryłam) i jarałam dalej nie przejmując się całą sytuacją Czułam się dobrze mimo prawdziwego kotła w głowie. Co więcej, dzięki niemu czułam się na prawdę wyjątkowa.

Wróćmy jednak do października A.D. 2011, kiedy to zrobiło się bardzo nieciekawie. Kocioł w główce nie ustąpił, nawet się nasilił, a myśli niepokojąco galopowały w stronę rozpaczy. Do tego doszedł totalny rozpierdol w życiu osobistym i uzależnienie od kilku substancji psychoaktywnych. Powiedziałby ktoś- wpadła w Depresję. Charakterystyczne dla nieodpowiedzialnych narkomanek. Panie i Panowie- Depresja wcale taka straszna nie jest. Trzy dni, które doprowadziły do mojej pierwszej wizyty u Psychiatry były prawdziwym piekłem. Pojawia się analogia do Chrystusa- tyle, że wizyta u lekarza wcale nie była zmartwychwstaniem.

Kiedyś, gdy najdzie mnie wena, opisze tzw. "Stan Mieszany". Tak, wiem, że wszyscy czytający te słowa ChADowcy właśnie poczuli ciarki na plecach:)

W dzień wizyty nastąpiło Cudowne Ozdrowienie, gdyby nie naciski Mamusi pewnie bym sprawę olała, choć też byłam bardzo ciekawa, co lekarz mi powie. Pojawiła sie nawet ekscytacja "Wow, idę do psychiatry, ale jaja!". Poczułam się jeszcze bardziej wyjątkowa. No i po cichu liczyłam na jakieś fajne prochy, jak na prawdziwego ćpuna przystało.

Pani Doktor wkurwiła mnie od razu tempem wypowiedzi. Podczas gdy ja wyrzucałam z siebie słowa z predkoscią karabinu maszynowego ona przemawiała do mnie jak do osoby upośledzonej. Baaaardzo powoli. Rzecz jasna nie przeszkalało mi to w autopromocji i przekonywaniu Pani Doktor jaka jestem zajebista. Po pół godziny w jej wypowiedziach zaczęło przewijać się słowo "dwubiegunówka". Jako osoba o dosyć szerokim zakresie wiedzy ogólnej od razu skumałam o co chodzi... "Kurt Cobain to miał! Jestem zajebista", pomyślałam. Na koniec poinformowała mnie że mimo diagnozy jestem i tak wyjątkową osoba (w odpowiedzi poinformowałam ją, że o tym wiem)- zapewne mówiła to wszystkim, zapisała Lamotrygine i skasowała stówkę. Wyszłam z gabinetu i korzystając  z tego, że jestem w odpowiedniej okolicy pojechałam do mojego dilera po Amfetaminę. Zioło jeszcze miałam.

Słowo ciałem się stało. Nawet medycyna stwierdziła, że jestem nienormalna. Od tego dnia nic juz nie było takie jak przedtem, od tego dnia, codziennie patrząc w lustro słyszałam słowa "afektywna- dwubiegunowa". Dokonałam jeszcze głębszej introspekcji. Przeżyłam od nowa całe życie, przyklejając do odpowiednich okresów określenia Mania i Depresja. Przekopałam cały internet, z rozpędu połknęłam kilka podręczników akademickich i zaczęłam patrzeć na siebie tylko i wyłącznie przez pryzmat schorzenia.
Wtedy to właśnie oszalałam do reszty.

Doszłam do wniosku, że ChAD zniszczyła mi dotychczasowe życie. Tylko gdzie jest granica między mną a chorobą? Czy wogóle cos takiego istnieje? W rezultacie wpadłam w Depresje i przez kilka miesięcy prawie nie wychodziłam z domu. Grzebałam intensywnie w swojej psychice. Analizowałam pod kątem ChAD każdy aspekt mojego życia. Z Miłością włącznie.
A gdy już wyszłam z domu to chlałam i ćpałam- nie przejmując się smutnym losem Cobaina i Magika, którzy też leczeniem się nie przejęli. W sumie miałam to gdzieś.
Przy życiu utrzymała mnie tylko świadomość, że nie zrobiłam jeszcze nic, żeby przejść do historii. Mam takie wewnętrzne poczucie Misji. (Nieźle zryty beret, no nie?)
Bo w końcu, mając ChAD znalazłam się w bardzo elitarnym gronie.


14 stycznia 2013

Can you hear me? II

Wołam gdzieś z połowy drogi
Słyszę echo słów dawno przebrzmiałych
Jak długo można kontemplować słowo, grymas ust, spojrzenie?
A może uścisk z którego nie sposób się wyrwać?
Całą wieczność spędzić na wspominaniu?
Jak zawsze odpowiada mi milczenie, tak to jest, gdy się wierzy w bajki. Jeszcze nie pora, jeszcze nie teraz. Jeszcze mam czas, żeby wrócić do żałoby.
Zapach do końca jeszcze nie zwietrzał. Nie zgubię tropu*, jak na złość będę mieć nadzieję
Przecież nie mam nic do stracenia, zawsze jest szansa, że będziesz na końcu drogi, może wyjdziesz na spotkanie.
Panie i panowie, co się wtedy stanie?

Wołam gdzieś z połowy drogi i wołać będę dalej
Choć nie słyszę odpowiedzi nie boje się wcale
Choć po ciemku, to chyba idę w dobrą stronę
Na plecach mam krzyż, na głowie koronę

Wołam coraz głośniej, w końcu mnie usłyszysz
Przez wieki, przez milenia jestem w stanie krzyczeć
Wbrew całemu światu, na przekór logice
Nikt mi ust nie zamknie, nikt mnie nie uciszy

Wołam i śpiewam, zanoszę się płaczem
Szukam wskazówek, domyślam się znaczeń
Dzieli nas przestrzeń, Twoja obojętność
Na przeciw temu mam tylko swą pewność

Niezłomną wiarę i mapę ze złudzeń
Siłę snów na jawie, z których się nie budzę
Mam morze nadziei i mam wieczność całą
Miłość tak szaloną, że prawie doskonałą

Wołam gdzieś z połowy drogi, może bliżej jestem
Może dużo dalej, nie wiem tego jeszcze
Co ciągle przede mną, co już za mną dawno
Czy jest  mi bardzo ciężko, czy może za łatwo?

Poprawione 10.11.2013.
Oryginalny tekst kończył się tam, gdzie gwiazdka. Na dodatek robił to jakoś banalnie i gimbusiarsko. Ocean tęsknoty mi się tam pojawił i został przez dziesięć miesięcy. Widocznie musiałam być wyjątkowo trzeźwa robiąc pierwsze przymiarki do napisania tego wiekopomnego dzieła, bo dzisiaj za "Ocean tęsknoty" wbiłabym się sama na literacki pal.













Doświadczenia Mistyczne

Drażliwy temat.
Od czasu, gdy naszą rzeczywistością rządzi naukowe postrzeganie świata zarezerwowany dla dewotek i pacjentów szpitali psychiatrycznych. Szkiełko i oko zrobiły swoje, na racjonalnym gruncie nie ma miejsca na takie doświadczenia. Mogą być jedynie tworem wyobraźni lub zaburzeniem w funkcjonowaniu mózgu. dzikim tańcem neuroprzekaźników, ewentualnie wynikiem działania substancji psychoaktywnej (co ciekawe, najszerzej opisano ten temat na pewnym forum dla ćpunów- wnioski nasuwaja sie same).
Cóż. Nie wiemy, czy u źródeł religii leżą takie zjawiska, jakieś tam krzaki niby płonęły, komuś objawił się anioł. Może po prostu ktoś miał halucynacje, może te historyjki zostały później dopisane dla legitymizacji boskiego przesłania. Swoją drogą, jesli Bóg istnieje, jeśli istnieje jakakolwiek prawda absolutna, to napewno nie przemawia przez Koran czy Biblię.
Zresztą to ateizm jest naukowo uzasadniony. W nim niemal wszysko trzyma się kupy, z jego argumentami nie sposób dyskutować. Ludzka potrzeba mistycyzmu jest niczym innym jak odpowiedzią na lęk przed śmiercią, przed nieistnieniem. Dusza jest reakcją chemiczną, nawet najwznioslejsze uczucia- tym samym.
Nie ma w tym świecie miejsca na olśnienie,  na absolut- też nie.
Jakiekolwiek próby kontaktu z nim zostaną określone mianem zaburzenia- w najgorszym wypadku. W najlepszym- bedziesz jednym z wielu przeżuwaczy którejśtam religgi- może i niektórych taka duchowość zadowoli. Przynajmniej nie jest groźna. Odmawiasz paciorek, przyjmujesz komunie. Proste rytuały mające na celu połączenie z Bogiem. Przynajmniej nikt nie nazwie tego psychozą. Nawet jeśli wierzysz w poczęcie z dziewicy, do psychiatryka Cie nie zamkną.

Czasem sytuacja jednak się komplikuje.
To spada jak grom z jasnego nieba- nagle wszystko staje się jasne, dostrzegasz sens w zastanej rzeczywistości. Czasem wyciska to łzy z oczu, czasem czujesz, że szybujesz. To takie oczywiste, piekne. Przestajesz sie bać. Relacje są zaskakująco podobne- konsultowałam je z innymi świrami. Z tym samym schorzeniem.
Dotykasz absolutu tylko po to, by wpaść później w wielki dół. Światło zgasło, nie czujesz tej przepływającej      przez Ciebie energii. Ciemność.

Na szczęście, dzisiaj to sie leczy. Dziś już wszyscy wiemy, że duchowość jest wtórnym tworem ewolucji mózgu. Można sie zgłebiać ale nie za bardzo.

A może jednak? Może jednak absolut istnieje? Może wszechświat jednak ma sens a dusza jest czymś więcej niż reakcją chemiczną. I wiecie co wtedy? Wtedy doświadczenia mistyczne wygladałyby dokładnie tak samo jak te opisane przez znajomych ChADowców. Jak to, co ja poczułam.
Którą tabletkę wybierasz?

Jestem Bogiem

Pamiętacie to pytanie z liceum? Co autor miał na myśli?

Mam jedną pierdolną schizofrenię
Zaburzenia emocjonalne

Podmiot liryczny od razu wali z grubej rury, budując swoją tożsamość na zaburzeniu psychicznym, jakim jest schizofrenia. Określenie Zaburzenia emocjonalne jest troszkę enigmatyczne, jednak śledząc dalej tekst na pewno uda nam sie Autora dokładnie zdiagnozować.

proszę puść to na antenie

Podmiot prosi o atencje, chce być usłyszany. Ma poczucie misji, chce przekazać głębsze prawdy o czym dobitnie świadczy poniższy cytat:

Słyszysz słowa, od których włos jeży się na głowie

Wszystko to, wraz z tytułem może świadczyć o tendencjach do urojeń wielkościowych- w tym kontekście zwrot Zaburzenia emocjonalne nabiera klarowności. Autor wspomina też o byciu niepokonanym, co może świadczyć o stanie maniakalnym, bądź też o spożyciu pewnej zakazanej przez polskie prawo substancji. Zresztą, cała pierwsza zwrotka mówi o tym, jaki to podmiot liryczny jest zajebisty. Jednak możemy poszukać tu i gorzkiej refleksji przyglądając się dokładniej słowom:

Powiem Ci że to fakt, powiesz mi, że to obciach
Pierdolę Cię , i tak rozejdziesz się po łokciach

Autor nie boi się odrzucenia ani stygmatyzacji, zapewne już się do nich przyzwyczaił. Jego alienacja przerodziła się w poczucie wyższości. Standardowy mechanizm obronny.

Wiesz co mnie boli? Że w głowach się pierdoli
Zakłócony; pokój ludziom dobrej woli.

Podmiot wyraża jednak rozczarowanie swoim stanem psychicznym. Dostrzegamy tutaj ogromny dysonans pomiędzy przekonaniem o swojej wyższości i niechęcią do niesienia krzyża zwanego szaleństwem. Może to, wskazywać na Chorobę Afektywną Dwubiegunową co w połączeniu z wspominaną już Schizofrenią daje diagnozę w postaci zaburzeń schizoafektywnych. Możemy wnioskować też, że autor usłyszał ją stosunkowo niedawno- stopień utożsamiania sie z nią jest charakterystyczny dla osób, które dopiero niedługo mają świadomość choroby (Fuck! Pisze to laska, co określa się mianem PolishPsycho. Fuck!!)
Albo koleś po prostu walił za dużo fety. Jak pokazały późniejsze wydarzenia, podmiot liryczny nie przejął się leczeniem i zrobił bam z wieżowca. 
Romantyczna postawa bohatera nie budzi wątpliwości.

Przejdźmy do dalszej części tekstu.

W pełni poczytalny, za czyny swe odpowiedzialny

Podmiot drugi stawia się w opozycji do swojego przedmówcy sugerując swą pełną poczytalność. Można wywnioskować, ze mimo tego, że jego kolega jest pojebany akceptuje go, grając z nim w jednym zespole. Jednak czy ta poczytalność jest faktem, czy jedynie pozą na potrzebę utworu? Przekonamy się za chwile.

Kandydat potencjalny, na występ teatralny

Potrzeba przebywania w centrum uwagi. Niekoniecznie wynikająca z zaburzenia, jednak:

gniew boski jest nieobliczalny

W połączeniu z kultowym skądinąd refrenem możemy za pewnik przyjąć urojenia wielkościowe w zespole maniakalnym- który zazwyczaj łączy się z przekonaniem o swej pełnej poczytalności. Podmiot numer dwa, jeszcze nie wie, co się z nim dzieje.

za to spalmy

Ćpuny!

Unoszę Cię, z góry widok kapitalny

Autor uzurpuje sobie prawo do oglądania świata z szerszej perspektywy, jest głęboko przekonany o słuszności swojego przesłania. Tylko jakie jest to przesłanie? Że jest zajebisty? WTF?

Lecimy dalej, kolejna zwrotka- autor- Fokus. Fajna ksywka.

Widzę, widzę, widzę więcej
Wiem więcej, tak to jest mniej więcej

To już wiemy. Koledzy też widzieli więcej i już się tym pochwalili. Rozumiem, że podmiot numer trzy też nie mógł się powstrzymać. 

Uczę się sztuki życia, hip hop to mój sensei 

Autor deklaruje oddanie do sztuki ulicy, czerpie wzorce ze swojego środowiska.  Sugeruje, że życie, jako akt, jest sztuką. Bardzo odkrywcze. Ciekawe, czy czytał Mickiewicza.

 W bezsensie sens jest jedynym awansem

Podmiot liryczny dostrzega bezsens egzystencji, lecz mimo to nie zaprzestaje poszukiwań. Jest bohaterem romantycznym, nie zważającym na prozę życia. Jednak czytał Mickiewicza. Dalej sugeruje, że kluczowe jest utrzymanie równowagi- podobnie jak kolegami targają nim sprzeczne emocje, ale wydaje się, że nasz bohater potrafii stawić im czoła.

Unoszę się ponad to na specjalnych efektach.

Już my wiemy, o jakich "efektach specjalnych" tutaj mowa...

Twą dozgonną chęć dorównania swym bogom

Wydaje mi się, że Podmiot numer trzy jest najbardziej zrównoważony z całej trójki. Nie uzurpuje sobie prawa do nieomylności, mówi o rozwoju,  o pracy nad sobą. Deklaruje wierność swoim ideałom. Zapewne wyjdzie na ludzi... (przepraszam, czy to ten sam koleś co nagrał piosenkę z Dodą?)

Treść całego utworu jest autoprezentacją, panowie mówią o swojej zajebistości- jest to zabieg świadomy, o czym świadczy ostatnie zdanie pochodzące z kultowej rozgłośni radiowej w Toruniu. Utwór ten niewątpliwie należy do kanonu polskiego hip-hopu i na tle całego gatunku reprezentuje zadziwiająco wysoki poziom.  Widzimy tu oczywiste nawiązania do pięknej tradycji poskiego Romantyzmu, widać tu mesjanizm i poszukiwania głębi w życiu. Widzimy wewnętrzne konflikty i próbę rozwiązania ich.
Widzimy, jacy autorzy są zajebiści. I jaki zajebisty zrobili kawałek!

A czy TY już wiesz, kto napisze Twoją pracę maturalną?




Sprawa polska.

Dlaczego akurat Świr Polski? Polish...
Ostatnio miałam okazję zacząć ciekawą dyskusję o polskości. Jak to zazwyczaj bywa, ciekawe dyskusje zostają niedokończone, bo jakiś debil zacznie puszczać muzykę z telefonu albo nawijać o piłce nożnej, zagłuszając wszystkie głosy wokół. Głowy takiemu nie odrąbiesz, choćbyś nie wiem jak był pojebany. Po za tym to karalne.
Polska. Kraj w geograficznym centrum Europy. Kojarzący się z Wojtyłą, wódką i fajnymi laskami. Może w trochę innej kolejności. Ostatnio reprezentują nas też Młodzi Narąbani w zachodnich dyskotekach. Z mojej perspektywy polskość nie jest zachęcająca, no może poza jej imprezową stroną. Ginąć w jakimś powstaniu? Wspominać utraconą chwałę? Maszerować z  ONR?
Dawać na tacę???
Dobra, może i słyszałam raz głosy i przez chwile wydawało mi się, że jestem prorokiem, ale aż tak pojebana nie jestem.

Dlaczego nie chcę ginąć w powstaniu. A Ty chcesz? Wyobraź sobie, że wykrwawiasz się powoli w jakiejś ruinie. Na zewnątrz słonko, gromkie salwy z karabinu.  Gdzieś tam umierają tez Twoi koledzy. Rana postrzałowa boli jak diabli, wnętrzności masz w strzępach. Czy umierając będziesz recytował Rotę? Czy może uśmiechniesz się, ze świadomością, że giniesz za Ojczyznę? Ojczyzna pochowa Cię w zbiorowym grobie a Ty już nigdy nie będziesz się śmiał, nie będziesz kochać i nie pobzykasz. Bo prostu Cię nie będzie. No i mama będzie płakać. Chyba, że zabili Ci mamę, to wiele zmienia. Ja w takim sytuacji też bym się wkurwiła i zdecydowała się na zamach samobójczy w stylu palestyńskim. Ile cierpiących mam za jednym zamachem!!! Kurde, wszystko rozbija się o te płaczące Matki...
I tak przy okazji. W jakim stopniu Powstanie Warszawskie przyczyniło się do odzyskania niepodległości???

Utracona chwała doskonale komponuje się z wódką w kieliszkach popijaną sokiem pomarańczowym. Czasem nawet śpiewa się przy tym Rotę, zazwyczaj nie trafiając w tonację. Ja rozumiem, że takie sentymenty budują tożsamość narodową, pozwalają poczuć wielkość dawnych Hetmanów i Marszałków. I ten wiatr z Kresów płynący... Fajnie było.
I tak samo, jak wódka z kieliszków popijana sokiem pomarańczowym często kończy się haftem, tak samo "czasy świetności " skończyły się zaborami. Drzewo ocenia się po owocach (kurwa, to by znaczyło, że Wódki tez pić nie można- chyba jednak zostanę patriotką)

Dlaczego nie maszeruję z ONR. Bo mnie łysi i przypakowani nie kręcą. Nie i koniec, zawsze wolałam szczupłych intelektualistów. Zresztą nie rozumiem ich porykiwania (mają własną odmianę Polskiego, zbliżoną do języka człowieka pierwotnego. Można w niej wychwycić też naleciałości języka niemieckiego w postaci bojowego okrzyku "Jude raus" ), więc pogadać też bym z nimi nie mogła.

Dlaczego nie daję na tacę. Bo jestem Żydówką. Ostatnio nawet koledzy chcieli mnie spalić w piecu. Na szczęście jestem ładna i stawiam czasem browara więc mi się upiekło (hihihi...) Żartuję, rzecz jasna. O moim stosunku do Kościoła Katolickiego jeszcze się wypowiem ( Tak, proszę Księdza, wiem że Szatan się mną interesuje.... Zna Ksiądz mojego amstaffa?)

Ale polskość to przecież coś więcej niż heroiczna głupota, resentyment, antysemityzm i pijaństwo. Chyba. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Leżymy na granicy dwóch kręgów kulturowych. Łacińskiego- stąd religia rzymskokatolicka i słowiańskiego- obrządku wschodniego nie przyjęliśmy, za to językiem przemawiamy na wskroś słowiańskim. Wydaje mi się, że to język w większym stopniu nadaje tożsamość, jest bardziej pierwotnym narzędziem niż religia, w większym stopniu formuje wspólnotę. Religia to tylko zbiór abstrakcyjnych pojęć mających tłumaczyć rzeczywistość. Ostatnio odchodzi do lamusa. Podobnie jak poczucie tożsamości narodowej.
Po co nam ono we współczesnej Europie? Żeby zapierdalać za tysiąc trzysta złotych? A może ta tożsamość budzi się dopiero na obczyźnie, wśród ludzi inaczej mówiących, wyglądających (też słyszałam że Niemki są brzydkie), być może inaczej myślących.
Ukształtowanych przez zupełnie inną historie, inne resentymenty. Polak musiał być waleczny, żeby być Polakiem (lata niewoli i gnojenia za polskość zostawiają ślad), może stąd nasz temperament. Wzorzec kulturowy.
Dlaczego bycie Polakiem jest tak ważne?
I czy jest ważne w ogóle.