15 kwietnia 2013

Psychiatryk

Byłam w tym przybytku siedem tygodni. Równe 49 dni w domu wariatów. Gwiazda odziału, pielęgniarki i psychiatrzy mnie uwielbiali za świadome podejście do choroby i czarującą osobowość:)

Wbiłam się tam na własne życzenie, jak lew walczyłam o miejsce, odwiedzałam wszystkie możliwe izby przyjęć, tak było źle (sama do tego doprowadziłam) Ale też byłam ciekawa, co tam zobaczę.
Wszystko zaczęło się w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, kiedy to zbuntowałam się przeciwko swoim uczuciom. Spacyfikowały mnie w sześć tygodni, doprowadzając na skraj rozpaczy. Więcej już nie będę się stawiać, obiecuję.
Panią salową, co prowadziła mnie na oddział zagadałam. Psychiatrę, który mnie przyjmował też.
-Czemu pani brała amfetaminę?
-Bo mi w ręce wpadła.
-Mi jakoś nie wpada.
-Słabych pan ma kumpli..

Przeszłam więc razem z salową przez piękny park i wkroczyłam na oddział. Zobaczyłam ludzi chodzących po korytarzu, powiedziałam "dzień dobry" i zatrzasnęły się za mną drzwi do Normalnego Świata.

Potem jakieś formalności były i wypuszczono mnie do ludzi. Od razu zaczęłam zawierać znajomości, puszczać muzykę z telefonu. Zabrali mi słuchawki i MP3m żebym się na nich przypadkiem nie powiesiła, ożywiłam atmosferę w palarni. Moje pobudzenie tak się rzuciło personelowi w oczy, że na sen dostałam Lorafen.

Na drugi dzień poznałam Doktora T., psychiatrę natchnionego.
Przedstawiłam mu swój obraz choroby, zalałam częścią mojej filozofii i pokazałam swoje obrazy na komórce (malowałam kiedyś). Gdy mnie poprosił, żebym zaśpiewała odmówiłam, twierdząc, ze jak już śpiewać dla ordynatora w psychiatryku to z dobrym podkładem i odsłuchem. zresztą pod koniec mojego pobytu tam śpiewałam już cały czas, z całym oddziałem, więc na pewno usłyszał.
Był mną zachwycony, dał na noc trzysetę Ketrelu, po którym doświadczyłam stanu wychodzenia z ciała.

Rano też to dostałam i podczas kolejnej rozmowy byłam już mniej wygadana, ale za to poczułam, co to znaczy być Zombie.

Pierwszy tydzień spędziłam na obserwacji- terarium- ja w nim jako okaz, po drugiej stronie pielęgniarki. I ja i one uważnie obserwowane. Po kilku dniach powiedziałam im, że one maja ciężej- bo cały czas wariaty się na nie gapią.  Potem dostałam z powrotem słuchawki i rozpoczęłam moje spacery po korytarzu. Potrafiłam maszerować w tę i z powrotem przez godzinę lub dłużej. Dostałam nową ksywkę "ta, co tak łazi".

Chwilami nie było kolorowo. Zwłaszcza w chwili, gdy zaczęły działać prochy. Jeden z najgorszych filmów w moim życiu- przerażona, zła, zamknięta w psychiatryku. Ze świadomością życiowej klęski, ludzie spełnieni nie lądują w wariatkowie. Kwintesencja mojego upadku- dawna królowa Życia, naćpana psychotropami ryczy w kiblu. To nie byłam ja, to nie mogłam być ja.  Nawet na książce nie potrafiłam się skupić, nad czym najbardziej jęczałam Doktorowi T.

Postanowiłam, że już tam nie wrócę, choć nadal bałam się życia na zewnątrz. I zaczęłam śpiewać:) To była jedyna przyjemność na którą sobie mogłam w wariatkowie pozwolić. Po kilku dniach, śpiewało pół oddziału, Kumpela zaczęła organizować Karaoke i Kalambury. Śpiewałam też w palarni, albo na sali. Nikomu to nie przeszkadzało, a ja zaczęłam czuć się lepiej. No i odstawili mi to paskudne Abillyfy, po którym miałam szczękościsk.

Najlepiej pamiętam chwile, gdy na porannej kolędzie Doktor T. zawiesił wzrok na książce, która wtedy czytałam. Uśmiechnął się potem, zadał kilka standardowych pytań. Zresztą, doktor T. uśmiechał się do mnie zawsze, gdy mijaliśmy się na korytarzu, rozumieliśmy się doskonale.
Dziwne, że cały oddział  się go bał. Psychiatra Oświecony, mówię Wam! Szkoda, że bierze 120 złotych za godzinę, bo bym sobie z nim pogadała.

Refleksje, przemyślenia... Wiele, już o nich pisałam.
Wniosek jeden- już tam nie wrócę.

Brak komentarzy: