11 marca 2019

Za zachodzie bez zmian

Jestem z powrotem. Nie zabiłam się, co biorąc pod uwagę niektóre z okolicznosci jest sporym sukcesem. Nie przedawkowałam też znacząco narkotyków i starałam się nie mieszać neuroleptyków z alkoholem, co nie zawsze mi wychodziło.
Nadal nie zostałam gwiazdą, ale przynajmniej nauczyłam sie śpiewać, I przez większość czasu uczciwie pracowałam, czyli jako tako ogarniam.

Pomiędzy wyżmi a niżami zakochałam się, podszkoliłam angielski i zostałam Matką Smoków. 
Oj wiele sie działo, o tym też pisałam, ale w innym miejscu. Mapa moich urojeń rozrosła się o nowe terytoria - jednym zdaniem - tak ciekawie nie było jeszcze nigdy. W tym szystkim najważniejsze są rzecz jasna, Smoki. Tak, Gra o Tron weszła mi zdecydowanie za mocno i jak tam,  W życiu realnym popiół i zgliszcza, serce złamane, marzenia  niespełnione i, wisienka na torcie,  kredyt do spłacenia. Oto krajobraz po bitwie, którą odbyłam na ulicach Miasta, Którego Nazwy Nie Będę Wypowiadać. W finale wylądowalam u psychiatry, było grubo. Mam co chciałam, jak zawsze.

A że z popiołów odradzają się feniksy, planuję w najblizszym czasie jakieś spektakularne zmartwychwstanie. Bycie martwym na dluższą metę jest męczące..  Zima była ciężka ale  musi się skończyć, zresztą, co ja będę tłumaczyć! Przeciez to blog o dwubiegunówce. Było źle, to musi być dobrze, cała filozofia. Pytanie dokąd teraz polecę, a chciałabym gdzieś daleko, najlepiej na jakieś szczyty, z których będzie ciężko potem spaść. Każdy upadek boli bardziej, i wiecej kosztuje a mi znowu przyjdzie latać, prędzej czy później. Dlatego tak ważne są neuroeptyki. Bywa, że ratują sytuację, dlatego każdy odpowiedzialny świr pownien mieć zapas. A polecieć muszę, tym razem na prawdę nie mam wyjścia. Bo powoli wariuję.

Podsumowując - u mnie bez zmian, ale przynajmniej biorę leki.
Czasami.






Brak komentarzy: